settle in seattle.
forever. together.totum /to;tum:/
{ pronoun neuter }
wszystkie elementy czegoś tworzące razem jakąś samodzielną jednostkę
Brendon jęknął na tyle głośno by lokatorzy z małym dzieckiem za ścianą zapukali w nią właśnie. Ryan zacisnął mocniej swoje palce na biodrach starszego, otwierając szeroko usta by złapać powietrza.
- Cholera, od dzisiaj zmieniamy swoje pozycje. - stęknął Ross, wypychając swoje biodra do góry, wychodząc na przeciw ruchom ukochanego. Jego oddech był coraz cięższy, tak samo jak Uriego, który z każdym ruchem był coraz większą kupką jęków. Jego biodra poruszały się coraz bardziej chaotycznie. Brunet zmienił nieco pozycję, przez co z każdym wypchnięciem bioder Ryan trafiał w jego prostatę.
- Mhm - niższy zagryzł wargę, drapiąc nieco klatkę piersiową szatyna. Dłoń drugiego powędrował do jego męskości, przez co z ust chłopaka wydarło się głośne warknięcie. - Ry... blisko... - wyszeptał dosyć wysoko, pochylając się nieco, wręcz kładąc sie na leżącym pod nim chłopakiem. Ross zassał się na szyi starszego, poruszając coraz szybciej zarówno dłonią jak i biodrami. Z ust Brendona wyrwała się wiązanka przekleństw przerywana głośnymi stęknięciami. Poczuł jak jego ciało zalewa fala ciepła, przez którą oblał go zimny pot, która sprawiła, że był już tak blisko swojego szczytu. Ryan ponownie celnie trafił w jego prostatę, przez co brunet zadrżał i z przeciągłym jęknięciem doszedł między nimi. Ryanowi wystarczyło kilka mocniejszych pchnięć by pójść w ślady swojego ukochanego, który cały czas poruszał sprawnie swoimi biodrami.
- Jestem wykończony. - chłopak ściągnął zużytą prezerwatywę i wyrzucił ją do kosza, który stał niedaleko szafki nocnej. Urie, wciąż ciężko oddychając, uśmiechnął się, przekręcając głowę w stronę drugiego.
- Ja też. Zaklepuje dół. - zaśmiał się i wtulił w szatyna, który cmoknął go w głowę. Urie zamknął swoje oczy, na co młodszy delikatnie go szturchnął.
- Prysznic. Bren, prysznic, jesteśmy brudni. - Brendon tylko objął chłopaka mocniej i burknął cicho "potem". Ross westchnął i obrócił się nieco, obejmując ukochanego mocniej, po czym nakrył ich kołdrą, przymykając swoje oczy.
Niebo nad Seattle było przysłonięte chmurkami, które o tej porze dnia wpadały delikatnie w różowawy kolor. Letni wiaterek owiewał przyjemnie policzki Ryana, który stał wtulony w Brendona na placu zabawa.
- Nikogo nie ma. – westchnął, wskakując na barierkę z huśtawki. – Bren? Pamiętasz jak tutaj gadaliśmy, a jakieś mamuśki zaczęły nas gonić? – uśmiechnął się, kiedy Urie zaczął chichotać, siadając na huśtawce.
- Głupie pytanie. To był najlepszy dzień mojego życia! Wyobrażasz sobie teraz, że któryś z nas nie pojechałby na tę wycieczkę? Albo nie byłoby jej?
- Myślisz, że dlaczego kupiłem kwiatki pani Trump? – chłopak zeskoczył na ziemię, siadając huśtawkę obok. Jedną dłonią chwycił się łańcucha, a drugą sięgnął po rękę starszego. Brendon wyrwany z zamyślenia, spojrzał początkowo na ich złączone dłonie, następnie na uśmiechniętą twarz ukochanego, który huśtał się delikatnie. Przez cały ten miesiąc wakacji szatyn był wyjątkowo wesoły i uśmiechnięty, jakby pewien ciężar z niego spadł. Cóż, już osiemnastolatek skłamałby, gdyby powiedział, że nie cieszył go ten widok. Brunet westchnął i uniósł dłoń młodszego do ust, całując ją subtelnie.
- Przez cały miesiąc myślałem jaki prezent Ci kupić i co dla Ciebie zrobić... - zaczął, opuszczając wzrok, na co Ryan mu przerwał:
- Czy to w hotelu... to nie był już prezent? – Brendon tylko pokiwał przecząco głową, bawiąc się palcami drugiego.
- Chcę, żebyś wiedział, że dla mnie jesteś najważniejszy i nie ważne co się stanie, co zrobisz, ja zawsze będę Cię kochał. Bo kocham Cię za wszystko. Za to, że nigdy nie myjesz kubków po kawie, za to, że dosłownie wszędzie są Twoje ciuchy, że śpiewasz pod prysznicem i zawsze kradniesz mi w nocy kołdrę. Kocham Cię za Twoją poranną chrypkę i rozczochrane włosy. Uwielbiam jak rumienisz się, kiedy Cię komplementuję i jak tupiesz nogą, kiedy się denerwujesz. Kocham kiedy skupiając się przekręcasz delikatnie głowę i przygryzasz wargę. Kocham Twój usta i te cudowne pocałunki, który skradasz mi kiedy tylko możesz. Jesteś dla mnie idealny i nie wyobrażam sobie co bym bez ciebie zrobił... nie wyobrażam sobie nie mieć cię przy sobie. I... nie wiem czy to głupie czy nie, czy to idiotyczne, czy powiesz mi, że jestem idiotą, ale chcę, żebyś po skończeniu szkoły zamieszkał ze mną, tutaj, w Seattle, gdzie jakby nie patrzeć się poznaliśmy. A raczej gdzie wszystko się zaczęło. Chcę z tobą mieszkać, a potem wziąć ślub i będziemy tak razem żyć aż w końcu będę stary i pomarszczony. Chcę codziennie się budzić u twojego boku, płakać z tobą i śmiać się, kochać, tańczyć, podróżować, chcę znać twoje uczucia. Jesteś najwspanialszą osobą jaką w tym życiu spotkałem i chciałem, żeby te urodziny były dla ciebie najcudowniejszymi urodzinami jakie w życiu przeżyłeś. Żebyś wreszcie zobaczył jak wspaniały jesteś. Że wszystkie twoje blizny są dla mnie piękne i pokazują tylko jak silny jesteś. Kocham cię najmocniej na świecie, dla ciebie oddałbym wszystko, nawet samego siebie. I... - Urie sięgnął drżącą ręką do kieszeni swojej skórzanej kurtki, wyciągając z niej zegarek z wygrawerowanym księżycem na spodzie. – To pedalskie, wiem – Ryan parsknął, pociągając swoim noskiem, wycierając drugą ręką wilgotne policzki. – ale chciałbym, żebyś wiedział, że znaczysz dla mnie wszystko i żaden prezent nie jest w stanie tego pokazać. – Urie wstał i podszedł do młodszego, wręczając mu prezent do ręki.
- Wydałeś na to majątek, prawda? Nie musiałeś. – chłopak założył swój prezent na nadgarstek i podniósł wzrok, spoglądając w oczy swojemu ukochanemu. – To ty jesteś najlepszym prezentem jaki w życiu dostałem i wystarczysz mi na wszystkie lata. – rzucił się brunetowi na szyję, ściskając go mocno. – Dziękuję za wszystko, Brenny.
- Nie ma za co. – starszy gładził subtelnie plecy drugiego, uśmiechając się na jego słowa. Nie chciał, żeby ten dzień się skończył, ale jednocześnie czekał niecierpliwie na następny. Każdy był czymś wyjątkowym, czymś niesamowitym i niepowtarzalnym i chciał go dzielić z jego chłopakiem, który skradł jego serce i miał całkowitą kontrolę nad nim. Nie chciał słońca, który prawie całkowicie zniknęło za linią horyzontu, zalewając niebo płachtą czerwieni i żółci, jednak w głębi serca nie mógł się doczekać momentu, kiedy Ryan skończy szkołę i zamieszkają razem, kiedy założą rodzinę i będą żyli sami... w Seattle. Bo jednego dnia na pewno zamieszkają w Seatle. I zarówno wtulony w ramiona osiemnastolatka Ryan, jak i sam Brendon tego chcieli i wiedzieli to doskonale. Ross wreszcie mógł zajadać się swoimi czekoladkami z przyjemnością, nie czując w nich goryczy ani gorzkiego posmaku... i miał zamiar to robić... właśnie teraz.
Od autorki: THIS IS THE END, MY ONLY FRIEND, THE END!
Witam w epilogu i na wstępie chciałabym Wam wszystkim podziękować za tyle komentarzy i głosów! Jesteście cudowni i *sighs* KOCHAM WAS.
DEDYTKUJĘ TEN ROZDZIAŁ sjdjcnn, KTÓRA TRUŁA MI O NIEGO CODZIENNIE. Dziękuję Ci bardzo <3
Ale jak już mówiłam, dzięki Wam czułam niesamowity napęd i jesteście c u d o w n i !
Miłego dnia, miesiąca, powodzenia w szkole i do usłyszenia!
xoxo Lari
Ps.: Pamiętajcie, że możecie pisać/pytać, możecie proponować także dodatkowe rozdziały, które opisują jakiś dzień, sytuację... co tylko chcecie!
CZYTASZ
Settle in Seattle || Ryden ✔️
Fanfiction"- Jesteś bardzo pijany, Ryan. Bardzo bardzo. - odparł, głośno wypuszczając powietrze. - Miejmy nadzieję, że jutro nie będziesz pamiętał. - Chcę pamiętać. " Nudne wycieczki po Seattle potrafią okazać się bardzo wartościowymi i niezapomnianymi.