« 4 »

56 9 13
                                    

Kiedy Antoni odzyskał przytomność, odkrył, że siedzi na krześle. Związany. Nadgarstki miał skrępowane za plecami, a kostki były przywiązane do nóg krzesła. Zwieszona głowa pulsowała bólem, nie tyle bolesnym, co uporczywym. Wszystko się rozmazywało, oczy nie mogły złapać ostrości.

– Jak ci się spało?

Antoni gwałtownie poderwał głowę w górę. Poczuł nagłą falę ostrego bólu. Syknął. Ignorując ból wbił wzrok w ciemność. Oczy powoli się do niej przyzwyczajał, a obraz stawał się ostrzejszy.

Podłoga pogrążonego w mroku pokoju była zawalona śmieciami. Pod ty względem przypominał salon, ale tutaj tak nie cuchnęło. Może to przez fakt, że drzwi wychodzące na taras były uchylone i wpuszczały do środka zimne powiewy jesiennego powietrza, które nieco otrzeźwiały zamroczonego policjanta. Czarnecki widział czubki nagich drzew na tle nocnego nieba. Musiał być na pierwszym piętrze.

Na tle zachmurzonego nieba stał jakiś mężczyzna. Był odwrócony do posterunkowego tyłem, nogi miał szeroko rozstawione, a ręce trzymał za plecami. Czuł się pewnie albo chciał sprawiać takie wrażenie. Policjant nie widział, czy mężczyzna coś trzyma, był tylko czarną sylwetką. Widoczną tylko dlatego, że była ciemniejsza od granatowego nieba. Rzucał długi cień na drewnianą podłogę, który dotykał butów skrępowanego Antoniego.

– Spytałem, jak ci się spało? – Nieznajomy nie krzyczał. Przemawiał głębokim, łagodnym głosem. Łudząco przyjemny ton. Jak na ironię, zamiast uspokajać, wzbudzał w Antonim jeszcze większy lęk.

– Kim jesteś? – jęknął. Nie chciał, żeby jego głos zadrżał, ale niestety mu się to nie udało. Czuł się jak słaba ofiara, nie zimnokrwisty policjant. Strach zacisnął swoją lodowatą dłoń na jego gardle.

Odpowiedź usłyszał dopiero po krótkiej chwili.

– Pytanie brzmi raczej, kim ty jesteś.

Mężczyzna odwrócił się. Powoli. Puls Antoniego przyspieszył. Zrobił spokojnie kilka kroków i zatrzymał się niecałe dwa metry od Antoniego. Stał w bezruchu i przewiercał Czarnieckiego spojrzeniem.

– Jesteś policjantem – stwierdził. Wiedział to od samego początku.

Antoni nie widział zbyt dokładnie twarzy nieznajomego. Jej posiadacz nie był najmłodszy, miał krótkie ciemne włosy i kanciastą szczękę. Oczy wyglądały jak czarne dziury w czaszce.

Nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć, więc się nie odzywał. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. W rzeczywistości nie mógł wydusić ani słowa, bo uniemożliwiała to gula, która utknęła mu w gardle.

– Dokładnie dwadzieścia lat temu zginęła moja żona. – zaczął mężczyzna przez cały czas przenikliwie wpatrując się w Antoniego. – Zabił ją pewien diler narkotykowy. Zupełnie jak w tych starych filmach kryminalnych, nie? Wtedy nie były takie stare. Ale do rzeczy. Nasz jedyny syn mu podpadł, nie będę wchodził w szczegóły. To nie jest ważne. Już nie. Zażądał od nas zapłaty. Karolina postanowiła zaufać policji.

W tym momencie jego głos lekko zadrżał. Zrobił krótką przerwę. Spuścił na chwilę spojrzenie z młodego policjanta, co ten przyjął z ulgą, i odwrócił głowę. Antoni mógłby przysiąc, że po policzku mężczyzny spłynęła pojedyncza łza. Zatańczył w niej blady blask księżyca. Miał wrażenie, że wszystko jest wyreżyserowane. Właśnie, tylko „miał wrażenie".

Nieznajmoy jakby wyczuł jego myśli, bo gwałtownym ruchem starł łzę z twarzy. Ponownie podniósł wzrok. W jego spojrzeniu pojawiła się złość. Nie, to była wściekłość. Nie wyglądała na udawaną.

– Ci niedoświadczeni durnie, tacy jak ty, wysłali ją z fałszywymi pieniędzmi do ich szefa. – W miarę jak mówił, jego ton stawał się coraz bardziej agresywny. Przestał nad sobą panować. – On oczywiście wiedział, że to akcja przeprowadzana przez policję. I wiesz, co zrobił?! – Ostatnie zdanie wykrzyczał Czarneckiemu w twarz.

Policjant był już cały spocony. Cały się trząsł.

– Kazał związać Karolinę i podciąć jej gardło! – Jego twarz wykrzywiał grymas furii i bólu.

Przez chwilę, ciężko oddychając, wwiercał spojrzenie w ofiarę. Ciężko dyszał kilkanaście centymetrów od twarzy Antoniego, który przestał się trząść i nie drgnął, sparaliżował go strach. Odwaga, której przypływ poczuł przed drzwiami tarasowymi znikła bez śladu.

Przez blisko minutę się nie odzywali. Mężczyzna chyba próbował się uspokoić.

– Zabili ją w tym domu. – Pociągnął nosem. – W tym pokoju. Prawdopodobnie na tym krześle.

Antoni nieznacznie się poruszył. Wszystko już rozumiał. Nagle oblała go fala gorąca.

Mężczyzna uniósł rękę. Błysnęła stal.

– Tym nożem.

Do ich uszu dobiegł odgłos kroków na korytarzu. Ktoś wrzasnął "policja!". To był Morus.

Twarz mordercy wykrzywił potworny uśmiech.

– Widzisz? W niektórych przypadkach potraficie szybko zareagować. To wszystko jest naszą zemstą na was!

Po tych słowach wydarzyło się kilka rzeczy na raz.

Morderca szybkim ruchem przeciął szyję Antoniego.

Trysnęła krew.

Ktoś wywarzył drzwi.

Strzał.

Mężczyzna bezwładnie runął na plecy. Za późno.

Na podłodze zbierała się krew.

AspirantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz