« 17 »

76 7 9
                                    

Na szczycie granatowej góry stała Natalia. Śmiała się, a wiatr targał jej lśniące włosy. Nie zawracała sobie głowy poprawianiem ich. Wyglądała jak jakieś mityczne bóstwo. Bogini wiatru. Bogini całego nieba.

Spoglądała prosto na niego. Cieszyła się, że go widzi. Nic nie mówiła, tylko się śmiała. A przynajmniej na to wyglądało. Nie słyszał jej. Nie słyszał nic.

Potem przestała. Chyba coś powiedział, uniosła dłoń w górę. Na pożegnanie.

Zaczął spadać. Lazurowe niebo pociemniało.

*****

Rafał obudził się niemal zachłystując się powietrzem.

Nigdy nie budził się sam. Alarm ustawiony w telefonie nie wyrwał go ze snu po raz pierwszy od... od bardzo dawna. Nawet w dni wolne wstawał wcześnie, razem z budzikiem. Regularny tryb życia, treningi i tak dalej. Poza tym uwielbiał wschody słońca i mgły, które wiosną i jesienią w Krainie Wielkich Jezior były dość częstym zjawiskiem.

Nie pamiętał, dlaczego się obudził.

W pierwszej sekundzie myślał, że jest u siebie w domu. Widział nad sobą pomalowany na biało sufit. Czysta biel, niezakłócona żadną plamą czy pęknięciem. Ale sufit w jego sypialni był popękany.

Zerwał się z łóżka. Nie był przykryty kołdrą i już drugą noc z rzędu spał w brudnym ubraniu. Przynajmniej tym razem bez butów.

Z bijącym sercem gwałtownie rozglądał się dookoła. Pokój miał niebieskie ściany. Pod zasłoniętym oknem stało biurko, zrobione z jasnego drewna, tak jak szafa, drzwi i nocny stolik. Jego stopy tonęły w cudownie miękkim dywanie. Doskonale poznawał to miejsce.

Niebieskie ściany, które, jeśli zapalić żółtą lampę, stawały się zielone.

Zerknął na stolik nocny. Lampy już na nim nie było.

Czy tak wyglądały zaświaty?

Nie. Sierczyński czuł ból i chłód. Musiał żył. Inaczej jego ciało leżałoby roztrzaskane w na zimnym mokrym bruku.

Pokręcił powoli głową.

– O mój Boże – wychrypiał. Poczuł ból w gardle. Jakby ktoś przejechał przez jego przełyk ciągnikiem i je rozorał. Natalia użyła kiedyś takiego porównania...

Obrócił się w stronę drzwi. W rogu sypialni stał fotel, którego Rafał nie pamiętał. Ktoś musiał go tu dostawić.

Nie mógł uwierzyć, kto na nim siedział.

– Znowu ty. – Nie mógł stłumić pobrzmiewającej w głosie irytacji.

Na karmazynowej poduszce spał zwinięty w kłębek kot.

Zwierzak nie raczył odpowiedzieć. Machnął tylko ze znudzeniem końcówką srebrnego ogona, jakby dając Sierczyńskiemu znak, żeby nie przeszkadzał mu w odpoczynku. Nie spał, tylko udawał. Rafał miał wrażenie, że kot obserwuje go spod półprzymkniętych powiek.

Chyba popadał w paranoję.

Na razie postanowił zignorować kota.

Zrobił krok w stronę ciężkiej ciemnoczerwonej zasłony. Poczuł wszystkie, zesztywniałe mięśnie swojego ciała. Pchany ciekawością dotarł do kotary i gwałtownym ruchem odsłonił panoramiczne okno.

Pokój zalała kaskada złotego światła, wypierając panujący w nim do tej pory półmrok. Promienie oślepiły Sierczyńskiego, dlatego musiał się odwrócić i zamknąć na chwilę oczy.

Potem je otworzył.

Świeże światło poranka w jednej chwili sprawiło, że pokój zmienił się z zimnego na ciepły i bardzo kolorowy.

Z kąta pokoju Rafał usłyszał nerwowe parsknięcie, a potem słowa.

– Głupek. No i po co to odsłaniasz?

Zamarł. Wbił wzrok w kłębek futra na fotelu.

Z niedowierzaniem czekał, aż zwierze powie coś jeszcze. Kot jednak leżał tak jak przed chwilą, z tą różnicą, że zaczął machać ze zdenerwowania ogonem.

Rafał próbował się przekonać, że przecież to tylko kot, więc to logiczne, że nie mógł mówić. Chyba naprawdę miał paranoję. I omamy słuchowe, bo głos był bardzo realistyczny.

A co, jeśli wcale nic mu się nie wydawało, bo w pokoju był ktoś jeszcze? I W MAGICZNY SPOSÓB stał się niewidzialny? Nasłuchiwał czyjegoś oddechu, czy choćby najmniejszego odgłosu. Cisza.

Nawet nie chciało mu się już kręcić głową. Bolał go kark.

Przypomniał sobie, po co odsłonił okno. Powoli się obrócił i objął zdezorientowanym wzrokiem cały widok.

Szare, szklane budynki wznosiły się w niebo i pokrywały całą połać terenu w zasięgu wzroku, dopóki nie zasłoniła ich mgła. Lekko z prawej strony, w zlewające się z mgłą chmury, wbijała się iglica Empire State Building.

W ciągu ostatnich kilkunastu godzin Sierczyński widział naprawdę sporo dziwnych rzeczy. Przez chwilę był pewien, że już nic nie może go zdziwić. A jednak się mylił.

Co on do cholery robi w Nowym Jorku?!

Wpatrywał się w zalane złotą mgłą wieżowce.

Wciąż oszołomiony, uświadomił sobie, że jest głodny. Pamiętał, że jako chłopiec wyszedł z pokoju, razem jakąś kobietą. To było zwykłe mieszkanie. Na dole była kuchnia, a w kuchni jedzenie. Miał nadzieję, że kawa też.

Potrzasnął głową. Nie znalazł się w tym miejscu sam, ktoś musiał mu pomóc, prawda? Nie wiedział nic o ludziach, którzy to zrobili. Oni o nim pewnie zbyt wiele też nie. A może jednak? Rafał na ich miejscu miałby oko na złapanego szaleńca i starał się dowiedzieć o nim jak najwięcej się da. W mieszkaniu musiał być ktoś jeszcze. A on powinien zejść na dół i zorientować się w sytuacji.

Ale postanowił, że najpierw się umyje. Właściwie było dość wcześnie, i z domu nie dochodziły żadne dźwięki, świadczące o tym, ze ktoś już wstał. A Rafał marzył o ciepłym prysznicu i świeżym ubraniu. Wciąż miał na sobie mokre skarpety i przepoconą koszulę.

Sztywno ruszył w stronę drzwi łazienki. Dziwny, srebrny kot dalej go ignorował. Albo udawał, że to robi, tak samo jak ze snem.

Przypomniał sobie jedną myśl, która przyszła mu do głowy, kiedy spieszył na spotkanie z chodnikiem. Pomyślał wtedy, że czas na nowe życie. Czas zostawić swoją przeszłość za sobą.

Ale czy to, co czeka na niego teraz będzie lepsze?

Zamykając drzwi uświadomił sobie, że nie wie, czy czuję ulgę czy złość. Chciał już ze sobą skończyć.

A dostał nową szansę.

Raczej ulgę.

AspirantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz