« 10 »

56 9 12
                                    

Otrzepał z pyłu spodnie od munduru. Miał problem ze znalezieniem w miarę nadającej się do użytku koszuli, bo większość, które miał, była przepocona albo okrutnie pognieciona i rzucona w kąt. Jakim cudem mógł zrobić coś takiego? Przecież był pedantem.

– No tak, "ostatnie śledztwo bardzo na mnie wpłynęło". Powinienem napisać to sobie na koszulce – mruknął. – Albo na kubku.

W końcu, jakimś cudem, znalazł czystą białą koszulę. Dłonie drżały mu ze zdenerwowania, kiedy zapinał malutkie guziki. Potem krytycznym wzrokiem przyjrzał się sobie w lustrze. Będzie musiał obejść się bez służbowej marynarki, nie wypada przyjeżdżać na komisariat w rozdartym i zakrwawionym mundurze. Oprócz tego wyglądał tak, jak zwykle. Może tylko jego skóra mniej kontrastowała z bielą koszuli. Wyglądał, jakby przeżył uczestniczył w ostrej imprezie, której nie pamiętał.

Westchnął. Zawiązał krawat i włożył buty. Zabrał jeszcze telefon, kaburę z glockiem i odznakę. Opuścił mieszkanie i zaczął zbiegać po wytartych schodkach. Pokonał kilka pięter ciemnej klatki schodowej, a na trzecim, jak zwykle dało się wyczuł woń oleju i smażonego mięsa. Zmarszczył nos i brwi. Nie znosił smażonego mięsa, a jego zapach, zwłaszcza po ciężkiej nocy, przyprawiał go o mdłości. Przyspieszył, żeby jak najszybciej wydostać się na świeże powietrze.

Po wyjściu z bloku Rafała dopadł jesienny wiatr. Nagły podmuch szarpnął za czarny krawat, który smagnął Sierczyńskiego po twarzy. Zaklął pod nosem i przytrzymał go dłonią.

Przypomniał sobie, że zostawił portfel w mieszkaniu. Włożył go do kieszeni kurtki, która wisiała sobie na wieszaku. Rafał jej nie ubrał, bo zawsze lubił chłód. Dla niego piętnaście stopni na plusie to temperatura idealna. Latem przeżywał katusze. Żar lejący się z nieba, grzejące całą mocą słońce i radośnie oświetlone obskurne bloki, które już lepiej wyglądały w deszczu. I do tego ten hałas. Ptaki. Ludzie. Wiatr w liściach. Szarżujący na drogach durnie...

Rafał nienawidził lata. Ale teraz był listopad, więc powinien być szczęśliwy.

Wsiadł do „pożyczonego" od Morusa radiowozu i włączył się do ruchu.

Próbował wymyślić jakiś sensowny plan, ale nic nie przyszło mu do głowy. Może ból głowy i ta nagła chorobliwa nerwowość blokowały wszystkie pomysły. Z tego powodu, kiedy w końcu nadeszła godzina, o której zwykle pojechałby na komisariat, po prostu to zrobił.

Sierczyński zawsze uważał się za uczciwego człowieka. Nie widział innego wyjścia, które nie przeczyłoby temu wizerunkowi, niż zgłoszenie się na komisariat. Zobaczy co komendant postanowił w jego sprawie i przyjmie to „na klatę". Jaki jest sens w odwlekaniu tego, co nieuniknione? Zdecydowanie nie chciałby, żeby „koledzy" z komisariatu przyjechali do jego mieszkania i wyprowadzili go w kajdankach. I to na oczach wszystkich sąsiadów, którzy właściwie byli mu obojętni, ale zainteresowaliby się nim i musiałby szukać nowego mieszkania.

„Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba."

Przełknął ślinę. Nerwy miał tak napięte, że struny gitary były przy nich jak miska galarety. Co chwila nabierał kilka głębokich oddechów, które w zamierzeniu, miały go uspokoić, ale efekty nie były spektakularne. Puszczał kierownicę, żeby wytrzeć pot z drżących dłoni w spodnie.

Pomimo stresu, Rafał czuł, że paskudny depresyjny nastrój towarzyszący mu w ostatnich dniach, nieco ustąpił miejsca ciekawości. Wewnętrzny niepokój, dotkliwa samotność i zżerająca go od środka tęsknota zostały przyćmione przez najnowsze zdarzenia. Najwyraźniej powinien więcej pracować. Jeszcze więcej.

AspirantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz