« 2 »

78 11 9
                                    

Dave Callaway spędzał dużą część swojego wolnego czasu w bibliotece. Zaglądał do niej również podczas pracy, kiedy potrzebował sprawdzić coś, co było mu akurat potrzebne do badań. Dziwiło go, że nikt jeszcze nie spisał ocalałych magicznych ksiąg w jakiejś bazie danych, żeby nie trzeba było ciągle biegać z Części Naukowców do biblioteki i z powrotem. Odległość może i nie była duża, ale znacznie wygodniej byłoby mieć wszystko pod ręką. A niektórych rzeczy nie można po prostu sprawdzić w Internecie. Wysunął już propozycję stworzenia takiej wewnętrznej sieci w Centrali, ale na razie była to tylko propozycja.

Największym, według Callaway'a, minusem biblioteki były jej zasady. Mag, którego imienia Dave nie pamiętał, który kilkadziesiąt lat wcześniej wymyślał i spisywał je wszystkie na nowo, po tym, jak większość cennych zbiorów (oraz cała Rada) spłonęła w niekontrolowanym pokazie nowego rodzaju magii. Wydarzenie to zostało nazwane „Czerwoną Nocą", ponieważ, z jakiegoś powodu, ogień przybrał jaskrawy czerwony kolor. Z powodu ogromnych strat, ledwo wyszkoleni magowie musieli na nowo przywrócić Centrali dawną świetność, nad czym pracowali do tej pory.

Dave'owi najbardziej przeszkadzały zwłaszcza pewne dwa zakazy. Pierwszy zabraniał wynoszenia ksiąg poza bibliotekę. Drugi zakazywał spożywania tam jakiegokolwiek jedzenia czy napojów.

Callaway nie mógł wyobrazić sobie czytania bez gorącej herbaty, oraz ciastek. Dlatego wymyślił prosty sposób, który, musiał to przed sobą przyznać, łamał oba zakazy, ale był praktycznie niemożliwy do wykrycia.

Nadeszła godzina jedenasta, którą Dave zawsze celebrował posiłkiem. Odłożył długopis, zatkał probówkę z jadem węża, i opuścił swoje małe laboratorium.

Ruszył korytarzem w stronę biblioteki. Zasapał się na jedynych schodach na swojej trasie i po chwili przekroczył próg biblioteki. Pomieszczenie było zdecydowanie za duże i zbyt puste. Na wprost wejścia, przy panoramicznym oknie z widokiem wychodzącym na oranżerię i korony starych dębów, ustawiono fotele. Pozostała przestrzeń była zapełniona wysokimi regałami. W większości były one puste.

Dave nie dostrzegł Lindsay. Magiczki, która przeważnie zajmowała środkowy fotel. Odetchnął z ulgą. Nie chciał żeby akurat ona przyłapała go na wypożyczaniu cennych ksiąg. Zależało mu, aby Monroe widziała w nim kogoś dobrego. Miał zaprosić ją na kolację, wciąż nie mógł zebrać się w sobie, żeby to zrobić i odwlekał od siebie tę chwilę.

Spacerował pomiędzy regałami i w końcu zabrał z półki tom, o który mu chodziło: „Atlas istot nie magicznych: gady". Jeszcze raz upewnił się, że nikt go nie obserwuje i zaczął przemieniać książkę. „Przemieniać" oznaczało mniej więcej to, co „zaczarowywać". Callaway chciał, aby nikt, kto spojrzy na księgę nie ujrzał prawdziwej okładki, ale iluzję. Przydatna sztuczka, ale był jeden problem. Nie powinien pokazywać książki zbyt wielu osobom, ponieważ każdy dostrzegłby coś innego. To mogłoby doprowadzić do nieporozumień, odkrycia łamania przez niego zasad i zakończyć się karą. Callaway nie wiedział, jak zostałby ukarany. Miał nadzieję, że nie śmiercią.

Schował księgę do torby i ze świadomością, że jest cały czerwony na twarzy ze zdenerwowania, wyszedł z biblioteki. Po pokonaniu następnych schodów, tym razem w dół, znalazł się w ogromnej oranżerii, która pod szklaną kopułą mieściła widoczny z biblioteki las. To było jego drugie ulubione miejsce w Centrali, zaraz po bibliotece.

Niewielki, otoczony trawnikiem, fragment marmurowej posadzki zastawiały metalowe stoliki i krzesła rodem z paryskiej kawiarni. W powietrzu, jak codziennie przed południem, unosił się zapach świeżo upieczonych owsianych ciasteczek oraz woń zmielonej kawy walcząca z aromatem herbaty.

Dave zamówił u maga, który tego dnia pełnił rolę baristy w oranżerii, zieloną herbatę (słyszał, że jest dobra na odchudzanie) i zajął jeden z pustych stolików. Wydobył ze skórzanej torby notatnik, długopis oraz przemieniony atlas.

Po chwili, kiedy dostał wreszcie zamówioną herbatę, stwierdził, że jednak jest za gorzka. Ponownie złamał swoją dietę i poprosił baristę o cukier. I o ciasteczka. Ich rozkoszny, słodki zapach zbyt mocno męczył Callaway'a i w żaden sposób nie dało się go zignorować.

Zanurzył się w fascynującym świecie gadów. Wszystkie księgi o magii były napisane przez magów i wyłącznie im dostępne. Ta konkretna seria atlasów dotyczyła głównie magicznych zastosowań części ciała różnych zwierząt, w tym także jadu. Callaway odnalazł rozdział poświęcony wężom i wepchnął do ust całe ciastko.

Przeczytał zaledwie kilkanaście linijek, kiedy ktoś niespodziewanie odsunął drugie krzesło i usiadł naprzeciwko niego. Brunet podniósł wzrok i przestał przeżuwać.

Napotkał spojrzenie złocistych oczu Lindsay. Piękna przedstawicielka Wydziału Ognistych trzymała w dłoniach kubek parującej kawy, z dużą porcją pianki. Uśmiechnęła się do niego promiennie. Callaway wybałuszył na nią oczy, zapomniawszy jak wypowiada się samogłoski i spółgłoski.

– Cześć, mam nadzieje, że mogę się dosiąść? – spytała, choć przecież i tak już to zrobiła.

Szybko przełknął nie do końca pogryzione owsiane ciastko, prawie się przy tym dławiąc. Miał nadzieje, że nie wyglądał tak głupio, jak mu się zdawało. W panice otarł z ust okruszki rękawem eleganckiej granatowej marynarki.

– Eee... ta... tak, oczywiście – wyjąkał jakimś cudem.

Płynnym gestem Lindsay założyła za ucho niesforne pasmo gęstych, lśniących włosów, w kolorze czekolady. Wydawała się nie zauważać zszokowanego wyrazu jego twarzy. Nie wiedziała, jak bardzo podoba się młodemu magowi. A może jednak?

– Co czytasz? – Nie doczekawszy odpowiedzi sama uniosła okładkę, leżącej przed nią książki. Na twarzy kobiety pojawiło się zdumienie. I, ku uldze Naukowca, zachwyt. – O, "Inferno"! Uwielbiam Dana Browna! Jak ci się podoba?

Callaway nagle poczuł się, jakby ktoś oblał go całym wiadrem wrzącej zielonej herbaty.

– On... on jest.

– Miałam na myśli książkę! – Lindsay się zaśmiała. Miała piękny perlisty śmiech, od którego Dave'owi ugięłyby się nogi, gdyby stał.

– Aaaa, tak. Książka jest... ciekawa...

– A do którego momentu już doszedłeś?

Właśnie wtedy młody mag pożałował wpadnięcia na swój genialny pomysł. Co gorsza, nie miał żadnego, który jakoś uratowałby go z niezręcznej sytuacji. Oczami, wielkości swoich ulubionych ciastek, które czasami piekł, spojrzał na otwartą stronę.

„... z tego powodu jad grzechotnika diamentowego może być z powodzeniem stosowany do przechowywania niewielkiej ilości magii. Można stosować go również, jako afrodyzjak..."

Olśniło go. Przecież był film! Z tym... z Tomem Hanksem! Wprawdzie Dave oglądał go dobry rok temu, ale dobrze pamiętał zakończenie.

– Już... już na końcu. Jak w końcu Lan... Langdonowi udało się powstrzymać tego... wirusa.

Lindsay, po kilku sekundach ciszy, lekko uniosła brwi.

– Ale ta książka się tak nie skończyła.

Teraz oczy maga były wielkości pewnych ciastek z czekoladą. A te były znacznie większe.

– N... nie?

Uśmiech powoli spełzł z ust pięknej magiczki.

– Nie.

Zabrała swoją kawę, odsunęła krzesło i bez pożegnania ruszyła w stronę wyniosłych dębów. Zanim dotarła na początek ścieżki, odwróciła się jeszcze w stronę osłupiałego maga.

– Nie wolno wynosić ksiąg z biblioteki.

Potem odeszła, czemu towarzyszył chichot maga-baristy.

Wciąż oszołomiony Dave, postanowił przeczytać „Inferno".

AspirantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz