Dave siedział w samochodzie.
Taki miał rozkaz. Nie wychodzić z pojazdu chyba, że coś stałoby się Arthurowi. Ale co mogłoby mu się stać? Callaway wiedział, że ma po prostu nie przeszkadzać. Może to i nie tak źle. Przynajmniej był bezpieczny.
Mimo to, był nieco zawiedziony. Wyprawa do Polski miała być dla niego szansą, pomóc mu nieco zwiększyć pozycję w Instytucie. A zamiast tego był tylko kulą u nóg Ognistych, którzy chcieli mieć wszystko pod swoją kontrolą. Nawet to, że pani Savage miała zamiar przydzielić Dave'owi jakieś zadanie, bo zrobiło się jej żal młodego Naukowca, niewiele pomogło. Magowie z Wydziału Ognistych pozostali nieugięci na jej prośby, i nie mieli najmniejszej ochoty współpracować z jakimś magiem o niższej pozycji niż ich własna. A tym bardziej z Naukowcem.
Nie pomagał nawet fakt, że to Marie wydawała rozkazy.
Jeśli ktoś rozpowie, że Callaway nie zrobił nic istotnego, Scarlett będzie miała nowy powód do gnębienia go. Pomylił się, co do niej. Dał się omamić jej wyglądem i urokiem osobistym. Nie przypuszczał, że tak piękna kobieta może być złośliwa i okrutna.
Dave doszedł kiedyś do wniosku, że Scarlett Sanchez, w której się kiedyś podkochiwał, zachowuje się czasem jak zazdrosna dziesięciolatka. Tyle, że nie miała powodu do zazdrości. I dziesięciu lat też nie.
Zerknął za przybrudzone okno. Arthur McCaffrey, mag z Wydziału Wewnętrznych, stał przy ławce i podtrzymywał tarczę na dachu wieżowca. Callaway razem z nim obserwował balansującego na krawędzi dachu malutką sylwetkę mężczyzny, nieświadomego magicznej ochrony. Z tej odległości Dave nie widział szczegółów wyglądu Dzikiego. Na pewno miał zamknięte oczy. Był spokojny, jakby już pogodził się ze swoim losem. O czym myślał? Pewnie o dotychczasowym życiu. Sądząc po podjętej decyzji, nie było ono zbyt szczęśliwe. Kłopoty w pracy? Samotność? Powodów mogło być wiele.
Callaway ziewnął. Zmęczył go długi lot samolotem i nagła zmiana czasu. Między Warszawą, a Nowym Jorkiem panowała różnica sześciu godzin. Normalnie o tej porze spałby jeszcze w swoim ciepłym łóżku. Przynajmniej, siedząc w samochodzie, nie odczuwał panującego w mieście zimna.
Żałował też, że niezależnie od wyniku akcji, muszą szybko wracać do Centrali. Dave nigdy nie był w tej części świata. Chciałby zwiedzić Warszawę. Obejrzeć zabytkowe kamienice i zwiedzić średniowieczny rynek oraz zamek, czy tam pałac, jakich na próżno szukać w Nowym Jorku. Chętnie zjadłby też jakieś polskie danie. Mógłby spróbować tych słynnych pierogów...
Zrobił się głodny. Zauważył, że w zamyśleniu zaczął bawić się sztyletem. Rzeźbiona rękojeść z tajemniczego drewna w niemal śnieżnobiałym odcieniu, i przeraźliwie ostra klinga z bardzo jasnej stali. W tej chwili ostrze było ukryte w prostej pochwie z białej skóry. Do jej czubka przyłożył kciuk i obracał nóż prawą dłonią. Odłożył broń na siedzenie obok, potrzasnął głową i z powrotem skierował wzrok na dach.
Balansujący na krawędzi dachu mężczyzna właśnie obejrzał się za siebie. Najwyraźniej magowie właśnie wbiegli na dach. Pewnie spróbuje zaraz skoczyć. Dave przylgnął nosem do szyby i skupił całą swoją uwagę na policjancie.
Nagle mężczyzna gwałtownie się odwrócił i rzucił się w dół. Dave zamarł.
Jednak policjant zamiast spaść, uderzył w tarczę wywołując na przezroczystej strukturze jasne, błękitne fale. Zachwiał się, był mocno zdezorientowany. Dobrze, że Arthur podtrzymał tarczę.
Callaway rzucił okiem w jego stronę.
McCaffrey leżał z twarzą na zimnym bruku. Z jego nieruchomych pleców wystawała krótka rękojeść. W miejscu połączenia zimnej stali z ciepłą skórą, na jasnej marynarce maga rozlewała się plama szkarłatu.
Naukowiec wstrzymał oddech.
McCaffrey nie żył. Callaway zawalił sprawę.
Wyrwał się z otępienia. Z galopującym w piersi sercem i na drżących nogach, wypadł z auta, wprost w objęcia jesiennego chłodu. Ludzie obojętnie przechodzili obok ciała maga, jakby było niewartym uwagi workiem na śmieci, czy zostawionym przez kogoś plecakiem. Arthura, przed nierozumiejącym wzrokiem zwykłych ludzi, wciąż ukrywała magiczna bariera.
Bariera!
Callaway zaczerpnął energii z magicznego breloczka do kluczy i wzmocnił swoją tarczę, z obawy przed następnymi latającymi nożami. Z pokrywającymi się gęsią skórką plecami, podbiegł w stronę kolegi. W stronę jego ciała.
Usłyszał huk.
Gwałtownie się zatrzymał. Na szczycie wieżowca wybuchła kula ognia. Płomienie wystrzeliły z ciała malutkiej ludzkiej sylwetki, rozbłysły jeden raz i szybko zniknęły. Przechodzący ulicą ludzie też to usłyszeli, ale ich wrodzona ślepota na magię musiała w jakiś sposób zniekształcić dźwięk. Tylko kilka osób przystanęło, unosząc w górę głowy, żeby po kilku sekundach zapomnieć o wszystkim i pójść dalej.
Mężczyzna, z rozłożonymi ramionami i powiewającym czarnym krawatem, runął w dół.
Callaway wlepił w niego spojrzenie. Zaczerpnął więcej energii.
Ciało mężczyzny nagle zawisło w powietrzu. Dave wysłał w stronę jego głowy niezbyt silne uderzenie i obłożył policjanta barierą niewidzialności.
W połowie wysokości wieżowca wisiało bezwładnie ciało. Odbijało się w szkle.
Mag ze zdziwieniem odnotował, że wyczerpał energię ze swojego opalu. Jego własnej nie starczy mu już na długo. Zużył za dużo mocy. Czuł się, jakby grawitacja wzrosła dziesięciokrotnie, albo trzymał na swoich barkach brzemię całego świata.
Gdyby wyspał się w samolocie, może by do tego nie doszło.
Coraz ciężej mu się oddychało. Zaczęły go boleć wszystkie mięśnie, nawet takie, o których istnieniu nie miał pojęcia. Żołądek domagał się pożywienia. Pot zalewał jego czoło. Jęknął z wysiłku. Wiedział, czym może się to skończyć.
Nie poddawał się. Nie mógł tego zrobić. Z zaciśniętymi zębami zgiął się w pół i wciąż podtrzymywał zaklęcia założone na Dzikiego. Musiał usunąć własną barierę, przez co każdy mógł go teraz zobaczyć. I zaatakować. Ale to też nie pomogło. Dave był na skraju wyczerpania.
Wytrzymaj jeszcze kilka, kilkanaście sekund! Magowie zaraz coś zrobią!
Nikt nic nie zrobił.
Callaway powoli tracił świadomość.
Nie wytrzymał. Uderzył kolanami w twardy, zimny bruk. Nawet nie poczuł bólu.
– Czy wszystko w porządku? – Usłyszał nad sobą zaniepokojony, kobiecy głos.
Potem stracił przytomność.
CZYTASZ
Aspirant
FantasyAspirant Rafał Sierczyński lubił swoją pracę. Odkąd sięgał pamięcią chciał zostać policjantem. Jednak rzeczywistość okazała się nieco rozczarowująca. Przecież w niewielkim mieście na Mazowszu nie grasuje zbyt wielu morderców. Wraz z odejściem z jeg...