Krwawa audiencja

27 3 1
                                    

Król Gadon ścięty. Skoro Hookamore był teraz ponurym grabarzem, czy jakkolwiek by go nie nazwać, to wypadało pogrzebać zmarłego. Rozejrzał się zatem dookoła w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Niedaleko rosło stare drzewo - potężny dąb. Tuż pod jego korzeniami ziemia była miękka i nieznacznie cieplejsza. Tam właśnie wykopał dół na zwłoki, które zaraz potem tam złożył, możliwie z jak największym szacunkiem. Gadon leżał w dole, a grabarz wisiał nad nim z poważną miną.
- Z pewnością żyłeś godnie - powiedział ściągając kapelusz. - Dziś jednak nadszedł czas, w którym pożegnałeś tę ziemię. Oby bogowie przyjęli cię do siebie w zaświatach.
Zakopanie dołu nie zajęło wiele czasu. Jednej rzeczy jednak nie przemyślał. Nie było nagrobku, czy nawet drewnianego krzyża. Po głowie przeszła mu myśl. Wyciągnął swój miecz i na korze dębu wyskrobał imię zmarłego i dzisiejszą datę.
- "Nic tu po mnie" - pomyślał zakładając kapelusz.
Wziął swój szpadel j poszedł w stronę pobliskiego miasta, z którego przyszła gwardia, król i mały posłaniec. Jedynym kto wiedział o śmierci władcy był on, więc wypadałoby poinformować rodzinę królewską o tym zdarzeniu.
Droga była całkiem długa, lecz słońce powoli wybijało się zza gęstych chmur umilając marsz. Kilka minut wystarczyło by trafił pod wielkie mury miasta. Otwarta brama była strzeżona przez kilku rycerzy, ale nie zwrócili oni uwagi na kolejnego włóczęgę. Hook wszedł na duży plac obłożony różnymi straganami. Ludzi krzątało się całe mrowie. Trudno było się przebić przez tłum, dlatego grabarz wybrał drogę przez boczne uliczki. Skręcił w jedną z nich i zdziwiło go jak bardzo pusta była. Jak okiem sięgnąć, ani żywej duszy. Brukowany chodnik otoczony drewnianymi budynkami. Cały pusty.
- Wszystkich pewnie wyniosło na ten plac przed bramą - mruknął do siebie pod nosem.
Nagle w oddali dało się słyszeć odgłosy bójki. Hook zaczął się zbliżać w tym kierunku. Kilku złodziejaszków biło jakiegoś dzieciaka za zakrętem. Jeden okładał młodego pięściami, a drugi ciągle krzyczał, żeby oddawał pieniądze. Hook poczuł, że nie może go tak zostawić. Podszedł do nich chrobocząc ostrzem szpadla o ziemię. Zwróciło to ich uwagę i odciągnęło od chłopaka.
- Hej! Ty tam! - ozwał się jeden. - Co tak hałasujesz co?
- Chciałem zwrócić waszą uwagę na mnie i pokazać, że nie warto ze mną zadzierać. - odparł.
- A co niby nam zrobi jakiś nędzarz z łopatą? - zaśmiał się drugi.
Szybkie cięcie przepołowiło ich pasy tak, że spodnie spadły błyskawicznie. Hook z dumną miną wyprostował się i uśmiechnął szeroko. Złodzieje popatrzyli po sobie i ile sił w nogach uciekli wgłąb miasta. Chłopak w podartych ubraniach zbolały leżał na ziemi.
- Nic ci nie jest? - spytał wybawca.
- Tak, chyba tak. Dziękuję bardzo za ratunek. To było niesamowite! Niepozorny, a jaki zabójczy! Uciekali, aż się za nimi kurzyło!
- Podwędziłem ich sakiewki. Mogą być twoje, ale musisz coś dla mnie zrobić.
- Co tylko będę mógł.
- Potrzebuję dostać się do zamku, do królowej - wskazał wielką twierdzę wznoszącą się nad miastem. - Znasz drogę?
- Jasna sprawa! Za mną!
Chłopak, jak powiedział, doprowadził Hooka pod wrota zamku bardzo szybko. Z uśmiechem na twarzy odszedł z sakiewkami w dłoniach.
Twierdza z bliska była jeszcze większa. Przed wielkimi drzwiami do środka stali dwaj rycerze z gwardii królewskiej. W takich ubraniach nietrudno było zwrócić na siebie ich uwagę.
- Co tu robisz włóczęgo? Z resztą to nieważne, znikaj natychmiast. Nie życzymy tu sobie takich jak ty! - krzyknął gwardzista grożąc włócznią.
- Czyli nie zostawiacie mi wyboru - odparł wyciągając miecz.
Wielkie złote drzwi otwarły się powoli ze skrzypieniem. Do przedsionka zamku wpadło dwóch martwych gwardzistów. Padli na ziemię i zakrwawili cały próg. Kostucha przeszedł przez plamę i przed sobą ujrzał ośmiu rycerzy gotowych bronić twierdzy.
- Nie ukrywam, że jeżeli staniecie mi na drodze to zginiecie - rzekł opierając szpadel na ramieniu.
Wszyscy spojrzeli na leżące pod drzwiami trupy. Zdecydowali się przepuścić przybysza. Jeden z nich jednak stał ciągle nie ustępując. Z zawziętością i uporem wypisanymi na twarzy trzymał żelazną tarczę przed sobą i miecz w gotowości. Hook zaśmiał się pod nosem i wytrącił mu tarczę z ręki szybkim i silnym cięciem nietypowej broni. Poleciła aż pod ścianę ukazując swoją ranę głęboką na połowę jej wielkości. Rycerz zdziwił sił, ale dalej stał. Jednak kiedy spuścił wzrok z końca przedsionka na napastnika zorientował się, że stoi tuż przed nim. Szyderczy uśmieszek pod nosem grabarza mówił sam za siebie. Odstępując od rycerza puścił nóż wbity w jego bok. Gwardzista padł na ziemię i skonał. Hook skierował swe kroki w stronę sali tronowej.
Nie trzeba było długo szukać, aby ją znaleźć. Kolejne wielkie, złote drzwi z ozdobnymi gobelinami tuż obok robiły wrażenie. Lekko zmieszany i jakby zamyślony oparł się o wrota. Po chwili jednak pozbierał swoje myśli i wziął się w garść.
- "No to zaczynamy" - pomyślał otwierając drzwi.
Wnętrze sali tronowej miało wysoki sufit i było bardzo długie. Czerwony dywan prowadził do podwyższenia i schodków aż do czterech tronów. Podłoga i ogromne kolumny były wykonane ze śnieżno białego kwarcu. Kostucha przeszedł szybkim krokiem między filarami. Gwardia królewska już się szykowała, żeby rzucić się na niego z mieczami. Tuż przed podwyższeniem Hook uklęknął na kolano i zamaszyście ściągając kapelusz powiedział:
- Wasza wysokość! Proszę o audiencję. Mam wieści nie cierpiące zwłoki.
Królowa skinęła ręką odwołując straż.
- Kim jesteś przybyszu i jakie masz wieści?
- Nazywam się Hookamore Biggis. Z bólem serca donoszę o śmierci naszego wspaniałego króla Gadona. - powiedział ledwo powstrzymując od splunięcia na posadzkę od nadmiaru kłamstw.
Cała rodzina królewska momentalnie wpadła w zdziwienie tak wielkie, że trudno im było cokolwiek z siebie wykrztusić.
- Co to ma znaczyć?! - książę wyrwał się ze swojego tronu najbardziej z prawej. - Masz czelność przychodzić tu i mówić nam o śmierci naszego ojca i króla! Jeszcze mi powiedz, że to ty go zabiłeś! cóż za bezczelność! Powinieneś....
Królowa wstała i jakże wymownie pokazała synowi, by zamilkł. Podeszła bliżej, na podwyższenie i ze stoickim spokojem powiedziała: 
- Przyznać muszę, że nie spodziewałam się dzisiaj takich wieści pomimo... - wszystko się jej nagle jakby rozjaśniło. Król przecież rano wyszedł poza mury zamku bez słowa i z połową gwardii.
- Moja pani! - Hook chciał ją zawrócić w drodze na swój tron. - Tak, to ja go zabiłem. Nasz król pomimo, że usiłował uśmiercić nie tylko mnie, ale i moich towarzyszy na polu bitwy to oddałem mu wszelkie honory. Jego grób znajduje się pod wielkim dębem, za miastem, na równinie. 
Księżniczka zaszlochała cicho. Królowa nie była zachwycona, lecz wyraźnie doceniała słowa pana Biggisa. Jej syn natomiast powstrzymywał się, żeby nie rzucić się na przybysza i nie utoczyć mu krwi. 
- Szacunek do przeciwnika to w tych czasach rzadka cecha u najemników. - powiedziała siadając.
- Z całym szacunkiem wasza wysokość, ale nie jestem najemnikiem. - odparł jakby speszony.
- Zatem kim jesteś? - spytała księżniczka
- Kiedyś byłem zwykłym rycerzem, lecz teraz - założył kapelusz i uśmiechnął się szyderczo. - Jestem Kostuchą.
Książę nie wytrzymał i wybuchł gniewem. Jego szmaragdowy kaftan, aż trzepotał ze złości.
- Zwiastun śmierci! Giń morderco! - krzyknął dobywając miecza i rzucając się na niego. 
Hookamore wysunął miecz zza pasa i jednym błyskawicznym cięciem przepołowił ostrze przeciwnika, który zdziwiony padł na czerwony dywan. Wciąż pełen gniewu skoczył na grabarza z pięściami. Ten jednak go podciął i położył na łopatki. Ostry koniec szpadla przejął sytuację i ustawił się nad gardłem księcia w silnej ręce Kostuchy. Monarcha złagodniał i uspokoił się.
- W obliczu śmierci już nie jesteś taki hardy co?
- Dość! - Krzyknęła królowa. - Puść mego syna wolno i wynoś się z tego zamku.
Hook spojżał na królową z pogardą, po czym schował twarz w cieniu kapelusza. Do wyjścia poszedł zdecydowanym krokiem, lecz ciągle gotowy by odeprzeć atak.
- Stój! Stój i walcz tchórzu! - Krzyknął książę zbierając się z posadzki. - Dajcie mi miecz! Prędko!
- Za młody jesteś i nie doświadczony, by walczyć ze mną. - Rzekł grabarz odwracając się na pięcie. - Obiecać ci jednak mogę, że doczekasz się pojedynku. Za dwadzieścia jeden dni wrócę tu i czy będziesz gotowy, czy nie, zabiję cię. Masz moje słowo. - Wysyczał piorunując wzrokiem młodzieńca. - Teraz jednak odejdę jak sobie pani życzy królowo. - Powiedział z możliwie jak największym szacunkiem.
Władczyni skinęła głową, a Kostucha zniknął tak szybko jak się pojawił.

Grzebać ŻywychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz