rozdział 17

333 56 43
                                    

po pierwsze dedykacja dla @ariaurax na tt za te wszystkie rt i za bycie #1 warehouse trash


Podróż w wyznaczone przez numery miejsce ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy Michael skończył swoją opowieść resztę drogi spędziliśmy w absolutnej ciszy. Wyłączone radio. Za oknem samochodu ani nie padało, nie wiało. Jakby cały świat się zatrzymał. Nie było słychać oddechów. Jakby zamarły na myśl o tym, że Amy może coś być. Nie wiemy czy jeszcze żyje, a to najważniejsza informacja. Liczyłem na jakikolwiek telefon od Caluma ale się nie doczekałem. Michael nawigował mówiąc, że zna to miejsce. Zbliżaliśmy się do celu. Zatrzymałem auto przed podniszczonym domem. Był stary, ale nie tak stary jak te stare z horrorów. Był stary na tyle bardzo, że mógł jedynie służyć za nocleg dla bezdomnych albo dla kogoś kto dziwnym trafem znalazł się w nocy w lesie i nie chce spać pod gołym niebem. Dom nie był mały, mogę śmiało powiedzieć, że zmieściłaby się tu nawet pięcioosobowa rodzina. Na górze w jednym z pomieszczeń paliło się światło, a w innym oknie gdzie było ciemno jestem prawie pewny, że ktoś stał i się nam przyglądał. Zabrałem z samochodu broń, którą znalazłem w magazynie i schowałem za pasek od spodni. Michael pierwszy podszedł do drzwi.

- Uważaj – ostrzegłem chłopaka wiedząc, że ci ludzie mogą zrobić wszystko.

- Już raz umarłem, jak zginę drugi raz nikt nie będzie za mną tęsknił.

Chłopak otworzył drzwi. Wiemy, że w domu byli ludzie, ale nie reagowali. Jakby czekali na nasz ruch. To była zdecydowanie ich gra, a my powinniśmy ich zdaniem przegrać albo się poddać i wystawić na pewną śmierć. Kiedy przekroczyliśmy próg domu z piętra dało się słyszeć jęknięcia i krzyki bólu. Rozpoznałem w głosie Amande, nie pierwszy raz słyszałem te krzyki wypełnione strachem i cierpieniem. Nie słuchając głosu rozsądku rzuciłem się pędem na piętro aby ratować dziewczynę. Działałem intuicyjnie i zdecydowanie źle. Powinienem był myśleć. Wpadłem do pokoju z którego dobiegały odgłosy. Na środku przywiązana do krzesła siedziała Amy. Miała porwane ubrania i rozcięty łuk brwiowy. Z jej warg również kapała krew, a twarz oraz dłonie były posiniaczone. Nie było tu nikogo innego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. To wszystko było zbyt łatwe i podejrzane. Podbiegłem do dziewczyny i zerwałem jej taśmę z ust. Syknęła i rozpłakała się jeszcze bardziej.

- Już dobrze Amy, zaraz cię zabiorę z tego miejsca. Michael jest na dole...

- Michael? – przerwała mi łkaniem – O czym ty mówisz on nie ży...

- Opowiem ci później, musimy iść.

Zacząłem odwiązywać dziewczynę. Kiedy już to zrobiłem wstała, ale widać, że była zmęczona bo ledwo trzymała się na nogach. Pomogłem jej dojść do drzwi, których za sobą nie zamknąłem i wyszliśmy z pokoju. W domu nadal panował spokój. Michael czekał na nas przy schodach, kiedy schodziliśmy poczułem uderzenie w plecy. Puściłem dziewczynę, która poleciała w ramiona mojego towarzysza. Ja złapałem się barierki aby nie spaść i odwróciłem się, jednak mój napastnik pobiegł na górę. A z dolnych pomieszczeń wyszli inni. To pułapka. A Amy była przynętą. Spojrzałem na otaczających nas ludzi. Doszedłem do Amandy i Michaela. Wtedy z wyższego piętra zszedł Calum. Chytry i pewny siebie uśmiech nie dawał wątpliwości, że o to mu chodziło.

- Proszę, Amanda Sparks, Luke Hemmings i nawet wasz kolega... Też myślałem, że jest martwy, ale jak widać... Jednak nie, do czasu.

Amanda ukryła się za moimi plecami.

- Nie chowaj się, Luke musi widzieć jak umierasz. Jak umierasz w odwecie za moją ciotkę! Zginiesz dokładnie tak jak ona! I to z mojej ręki! – Calum zaczął krzyczeć. Widać, że jego ludzie są tu tylko po to abyśmy nie uciekli. Pewnie gdyby odebrali mu tą przyjemność zabicia nas on pozabijałby ich i to wszystkich. W imię zasady, że jak jeden zawini trzeba ukarać całą społeczność.

Amanda cała się trzęsła. Nie mogłem czekać aż on ją skrzywdzi. Teraz albo nigdy. Wyjąłem broń zza mojego paska i wycelowałem w chłopaka. Wystrzeliłem zanim się zorientował jednak nie trafiłem. Wywołałem jednak chaos i panikę. Amanda pobiegła się schować a pomiędzy mną z Calumem rozpoczęła się strzelanina. Jego ludzie się zmyli. Część poszła przed dom. Część w kierunku Amy, a inny złapali Michaela, który się nie dawał i starał się pomóc wystraszonej dziewczynie. Nie trafiałem w chłopaka. Jedynie lekko drasnąłem jego ramię. On trafił mnie w nogę, ale przez adrenalinę nic nie poczułem. Do czasu. Aż moje uszy wypełnił głuchy i stłumiony szumem krzyk Amandy. Upadłem na ziemię i złapałem się za klatkę piersiową. Calum stał nade mną i z uśmiechem patrzył się na moją twarz. Amanda do mnie podbiegła, tak samo jak Michael. Dziewczyna płakała i złożyła ostatni delikatny pocałunek na moich ustach.

- Przepraszam Luke, ale nie możesz odejść... Nie możesz! – starała się krzyczeć przez łzy.

- Michael... weź moje auto i ją zabierz... Amy będziesz bezpieczna...

Calum się zmył, chyba uznając, że na dziś starczy. Michael złapał dziewczynę za rękę i próbował ode mnie odciągnąć. Protestowała. Powiedziała, że mnie tu nie zostawi.


Jednak było już za późno.

Michael

Serce chłopaka przestało bić. Zabraliśmy go z Amy do szpitala, gdzie stwierdzili zgon. Amanda nie odzywała się całą drogę tylko na tylnym siedzeniu trzymała głowę martwego już chłopaka na swoich kolanach.

Calum dokonał swego i zabrał jej to co miała tak jak ona zabrała to jemu.


#WAREHOUSEFF

Ryczałam pisząc ;-; czemu ja to zrobiłam? Zabijcie teraz mnie

ROAD (WAREHOUSE #2, hemmings x gomez)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz