rozdział 16

331 56 10
                                    

Powroty do magazynu zdecydowanie nie były moją ulubioną rzeczą. Świadomość, że Amanda ma kłopoty nie pomagała. Przeciwnie, było tylko gorzej. Przed wejściem nie było już samochodu. Byłem tutaj zupełnie sam. Nie czekając na nic i nie dając się porwać sentymentom, których raczej nie było, gdyż z tym miejscem łączą się tylko bolesne wspomnienia, ruszyłem szukać wskazówki. Zacząłem od najwyższego piętra. Wiele się tu nie zmieniło. Było więcej kurzu i meble były rozwalone jeszcze bardziej, bo policja robiła tutaj przeszukanie. Na piętrze nie znalazłem nic. W pokoju w którym spaliśmy również nie było nic nowego, jedynie zostawione przez nas rzeczy. W łazience pusto. Sprawdziłem wszystko trzy razy, aż udałem się do piwnic. Nadal było tam ohydnie i obskurnie. Krew na ścianach. Sala operacyjna nadal powodowała gęsią skórkę, ale to tutaj szukałem najdłużej, bo intuicja podpowiadała mi, że to właśnie w tym pomieszczeniu powinno być to czego szukam. Wszystko idealnie pasowało do starego zaniedbanego pomieszczenia, i raczej nie mogło być wskazówką, jednak było tu coś czego nie widziałem kilka miesięcy wcześniej. Na blacie pod jedną ze ścian stało średnich rozmiarów pudełko. Wziąłem je w dłonie i otworzyłem. W środku nie było wielu rzeczy tylko kilka fotografii, broń i coś małego i błyszczącego zupełnie na dnie. Ostrożnie wyjąłem broń i położyłem ją obok. Wziąłem plik zdjęć. Wszystkie były moje i Amy. Robione z ukrycia. Tutaj w mieście, ale i podczas naszej krótkiej, uznajmy ucieczki. Ktoś nas ciągle obserwował. Przyglądałem się każdej fotografii z osobna. Każdym detalom, może tu jest jakaś podpowiedź. Na przed ostatnim zdjęciu była tylko Amy. Nieprzytomna. W samochodzie. Serce mi stanęło. Po zdjęciu nie wiadomo czy żyje czy nie. Bałem się spojrzeć na ostatnią fotografię. Jednak nie było na nim ani mnie, ani dziewczyny. Był domek. Mały domek w lesie. Nie mam pojęcia gdzie to jest, ale pewnie tam jest Amanda. Odłożyłem resztę zdjęć. Fotografię domku odwróciłem. Tak jak myślałem na odwrocie był napis, jednak nie był to adres. Rządek cyfr. Ciężka wskazówka, a ja nie miałem czasu. Nie wiem ile czasu mam na uratowanie Amandy. Położyłem wszystkie zdjęcia i wyjąłem ostatnią rzecz, która została w pudełku. Naszyjnik. Należał do Amy. Dostała go ode mnie dzień przed naszym wyjazdem. Myślałem, że nie będzie go nosić, ale ucieszyła się, chociaż to tylko mała literka „L" i łańcuszek. Ścisnąłem go w dłoni. Schowałem do kieszeni i starałem się tamować łzy cisnące się mi do oczu. Zabrałem wszystkie zdjęcia i pistolet, który był naładowany i dawał jasno do zrozumienia, że to co się dzieje to gra o śmierć i życie. Wyszedłem z magazynu. Karton położyłem na miejscu pasażera a sam usiadłem na miejscu kierowcy. Trzymałem w dłoniach zdjęcie i przypatrywałem się cyfrom. 650912.5. Nie mam pojęcia co mogą one oznaczać. Ashton jest w szpitalu z postrzeloną nogą, już wiele wycierpiał, nie mogę poprosić go o pomoc. Nie chciałem też dodatkowo martwić Jade. Wplotłem palce we włosy i rzuciłem zdjęcie przed siebie. To za dużo. Ta cała sytuacja mnie przerosła. Amanda, Ofelia, Ashton, ja. To nie tak powinno być. Powinni byśmy być szczęśliwi. Żywi.

Siedziałem w samochodzie. Zaczął padać deszcz. Radio grało bardzo cicho. Było już późno. Poszukiwania zajęły mi jakieś dwie godziny, a teraz jeszcze wymyślić co oznaczają te cyfry. Drzwi od samochodu były otwarte. Nagle podniosłem wzrok i zamarłem. Jestem pewny, że kolory odleciały z mojej twarzy i byłem blady jak ściana. Zdecydowanie wiem jak czują się osoby, które niby widziały duchy. Ja chyba w tej chwili go widziałem.

- To jakiś żart...

- Czego tu szukasz?

- Ty nie żyjesz... Sam widziałem – wyprostowałem się na siedzeniu i wpatrywałem w osobę stojącą naprzeciwko mnie.

- Nie jesteś tu bez powodu Luke, prawda? Coś się stało? Coś z Amy?

- Ty nie żyjesz! – krzyknąłem na stojącego przy moim samochodzie Michaela. Wyszedłem z samochodu – dostałeś moją kulkę, umarłeś! Na kolanach Amandy!

Paranoja. Zwariowałem. Przez to wszystko straciłem zmysły. Widzę rzeczy których nie ma i ludzi, których już nie ma.

- Nie... Luke... Wszystko ci opowiem, tylko powiedz, czy coś stało się Amy?

- Nie, tak, nie twoja sprawa!

- Mogę ci pomóc.

- Nie chce twojej pomocy Clifford!

- Wiem, że się kłóciliśmy, ale chyba najwyższy czas z tym skończyć.

Tu miał rację. Chodziło o życie Amandy. Nie rozumiem jakim cudem on żył i co tu robił po tych miesiącach. Wyglądał źle. Zarośnięty, jego włosy całkowicie wyblakły. Jednak nadal dało się poznać, że to on. Nie myślałem długo. Zaprosiłem go do samochodu abyśmy nie mokli. Opowiedziałem wszystko o porwaniu Amandy i pokazałem zdjęcie.

- To numer drogi. Ukryty adres.

Spojrzałem na chłopaka, a następnie na numerki. Miał rację, mogłem na to wpaść dużo wcześniej.

- Musimy tam jechać... Pomożesz mi ją uratować?

- Luke Hemmings prosi mnie o pomoc?

- Tak i proszę o wytłumaczenie tego jakim cudem żyjesz i co tutaj robisz.

Chłopak skinął, a później zaczął swoją opowieść. Ja ruszyłem w kierunku adresu, który ukryty był w numerkach.

- Kobieta trafiła mnie, to fakt. Rana była głęboka i straciłem przytomność. Ostatnie co pamiętam to Amanda. Sam myślałem, że umieram, ale później się ocknąłem, nie wiem po jakim czasie i nie wiem jak to przeżyłem. Nikogo już tutaj nie było. Wstałem. Wszędzie była krew, kobieta martwa. Ukryłem się. Była tu policja. Nie chciałem aby mnie znaleźli, wolałem tu siedzieć i udawać trupa. Miałem problemy z dilerami, wole być dla nich martwy. Od tych kilku miesięcy tam siedzę. W piwnicy jest woda, a jedzenie jakoś znajduje.

Słuchałem opowieści chłopaka ale i skupiałem się na drodze. To co mówił było niesamowite i dało mi nadzieję. Skoro on przeżył my możemy uratować Amandę. Ta historia może mieć jeszcze szczęśliwe zakończenie. Może nie jak z bajki, ale nigdy nic nie wiadomo. 


#WAREHOUSEFF + niespodzianka hihi

ROAD (WAREHOUSE #2, hemmings x gomez)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz