#24

124 14 3
                                    

Clint zaniósł mnie do skrzydła szpitalnego. Akurat Bruce był w pobliżu, więc szybko się mną zajął. Gdy zobaczył zapiekanki i folie aluminiową lekko się zdziwił. Zaczął się cicho śmiać, ale mi wcale nie było do śmiechu. Bolało jak cholera. Banner zdjął mój prowizoryczny usztywniacz i profesjonalnie zajął się moją kostką.

- Mało brakowało, a byłaby złamana. Masz szczęście Demi. - powiedział zawijając stopę w bandaż. - Jak to się stało?

- No... potknęłam się o szmelc Starka. 

Przecież nie powiem, że Loki znów się pojawił. 

- Tja... nie ty jedna. - zaśmiał się pod nosem. - Dobra, gotowe. Sprawdź,czy możesz nią poruszać. - powiedział, a ja delikatnie wstałam z łóżka i zrobiłam krok. Trochę bolało, ale ból był mniejszy.

- Tak, mogę ruszać. - odparłam, a do sali wszedł Clint.

- Czy bogini naprawiona? - zaśmiał się a ja zgromiłam go wzrokiem.

- Tak, tylko musi uważać. - odpowiedział Bruce, a Clint wziął mnie na ręce.

- To jaki kierunek zwiedzania sobie życzysz? - spytał.

- Salon Clint, salon. - odpowiedziałam i po kilku minutach leżałam na kanapie.

- Dzięki. - powiedziałam, a on się ukłonił. 

- Drobiazg. - powiedział i wyszedł. 

Czy zawsze mi się musi coś przytrafić? Jak nie Loki, to zwichnięta kostka. Eh... Co za życie...

***

Przez cały dzień obok mnie skakali Thor i Dominica. Ci to nie mają co robić. Clint gotował, a Domi latała po każdą moją zachciankę. Powiem wam, że podobało mi się takie usługiwanie. 

Teraz leżymy na kanapie w trójkę. Ja mam zwichniętą kostkę, Natasha wybity bark, a młoda Stark złamaną kość przedramienia. A wszystko to przez wynalazki Tony'ego walające się na podłodze w salonie.

- Ja się chyba zabije...  - powiedział Stark wchodząc do salonu z trzema kubkami soku.

- Dlaczego? - zaśmiałam się.

- Wszystkie kobiety w tym domu zaniemogły, a pranie się samo nie zrobi. Kurze się nie powycierają, a obiady nie ugotują. - westchnął. 

- Trzeba było po sobie sprzątać. - uśmiechnęła się wrednie Dominica. 

- To nikt z was nie umie niczego ugotować oprócz Clinta? I prania zrobić? Na Odyna... - powiedziałam patrząc w górę.

- Pozostało wam życie na Mc'Donaldzie i korzystanie z pralni publicznych oraz wynajęcie pokojówki. - skwitowała Natasha, a ja zaczęłam się śmiać.

- Tak, tak... Dobijcie leżącego. - wymamrotał pod nosem. - Muszę się napić. - powiedział i wyjął whiskey z barku. Nie raczył nawet nalać sobie do szklanki. Zwyczajnie w świecie pił z gwinta. Cała ta sytuacja tak mnie rozbawiła, że zapomniałam o sprawie z Lokim. Na prawdę jego osoba nie zaprzątała mi na razie głowy i byłam z tego bardzo zadowolona. 

Wieczór minął przyjemnie. Po kilku kieliszkach wina i zjedzeniu pysznego sernika od żony Clinta, wszystkie trzy zasnęłyśmy na sofie.

***

- Ale boli mnie głowa... - mruknęła Domi spod poduszki.

- Yhym... - westchnęła Romanoff.

- Kac to coś strasznego... - jęknęłam.

- Wiecie ta trzecia butelka była chyba niepotrzebna. - stwierdziła Dominica.

- Zgadzam się. - podniosłam się do pozycji siedzącej, a obok siedzieli Stark, Steve, Alex i Thor, którzy bezczelnie wyśmiewali nasz stan fizyczny.

- Stark... uwierz mi, że jak kość mi się zrośnie to oberwiesz. - warknęła Natasha.

- Wiecie, ten widok jest wart pokojówki i pralni. - zaśmiał się Alex.

- Manor, uduszę cię. - mruknęła Domi z zamkniętymi oczami.

Do pokoju wszedł jakże uradowany Bruce z napojami w rękach.

- To wam pomoże pozbyć się porannego mordercy. - powiedział i  wręczył każdej po butelce. Wszystkie wypiłyśmy zawartość duszkiem, co jeszcze bardziej rozbawiło męską część towarzystwa.

- Ha, ha... bardzo śmieszne. - mruknęła Dominica, powoli wstając z kanapy. - O matko... - przejrzała się w lustrze nad komodą. - Wyglądam jak wiedźma...

- I dopiero teraz to odkryłaś. - zaśmiał się młody Romanoff, a jej oczy zaświeciły się na niebiesko. - Dobra dobra, spokojnie.

Śmiałam się z tej sytuacji. Ci ludzie na prawdę czerpią radość z życia. Nie jak w Asgardzie. Wiecznie wojny i spory między światami. Wychowanie przez walkę, odsuwanie kobiet od władzy... Tutaj wszystko jest inne. Kobiety też mogą brać udział w życiu społeczeństwa. Mają równe prawa. 

Mimo wiecznych sporów i kłótni potrafią sobie wybaczyć. Nie to co ojciec...

Wiecie... znalazłam chyba prawdziwą rodzinę. 

Tutaj.

Nie w żadnym Asgardzie.

Rodzina nie pozwoliłaby na to, aby któremuś z członków działo się coś złego. 

Rodzina się nie odwraca od ciebie, gdy popełnisz błąd.

Właśnie... 

Prawdziwa rodzina...

Mam ją pod nosem i nie zamierzam z niej rezygnować.

***

Po kilku godzinach spędzonych na śmiechu i wygłupach, na telewizorze wyświetliła nam się wiadomość.

- Jarvis, otwórz ją. - zażądał Stark.

Na ekranie pojawiła się znajoma nam twarz Nicka.

- Avengersi, macie kolejne zadanie. Pojedziecie do Waszyngtonu pod przykrywką, jako cywile. Będziecie ochraniać prezydenta, gdyż terroryści planują na niego zamach. Agentka Odinottin i agentka Stark pójdą na przyjęcie w Białym Domu planowane na jutro. Będą podawać się za urzędniczki rządowe. Waszym zadaniem jest dowiedzenie się, kto spiskuje przeciw prezydentowi. Reszta ma zapobiec tragedii.  - powiedział Fury i po chwili zniknął z ekranu.

- Nie ma to jak misja ze skręconą kostką. - westchnęłam.

WygnanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz