#26

125 19 1
                                    

Obudziłam się jak zwykle około szóstej. Dziś w całym Nowym Yorku padał deszcz. Może to i dobrze? Ze względu na moją kostkę Bruce dał mi zakaz opuszczania budynku. 

Po porannej toalecie, zeszłam schodami na dół. Nie ważne, że zajęło mi to z 15 minut, ale ważne, że samodzielnie tego dokonałam. W salonie i w kuchni nie było dosłownie nikogo, co mnie zadziwiło, bo wszyscy wstają równo o 4:30. To zawsze ja jestem śpiochem, mimo, że szósta rano to dla mnie i tak wczesna godzina. Na śniadanie zjadłam lekki jogurt i wypiłam kawę. 

- Coś za cicho tutaj... - mruknęłam sama do siebie. Z reguły w wieży coś się działo. Może Jarvis coś wie? - Jarvis, czy ktoś oprócz mnie jest w wieży?

- Niestety nie panienko Demetrio. Wszyscy są bardzo zajęci. - odparł mój ulubiony komputerowy głos.

- A można chociaż wiedzieć co robią? - zmarszczyłam brwi.

- Pan Stark zorganizował zajęcia fitness na świeżym powietrzu. - odpowiedział, a ja parsknęłam śmiechem.

- Stark i fitness? Dobre żarty, ale na serio? 

- Owszem.

- Dzięki Jarvis. - powiedziałam i położyłam się delikatnie na kanapie. Jeszcze chwilę wpatrywałam się lecące wiadomości i zasnęłam.

***

Siedziałam w swojej komnacie na łóżku. Wszystko było jak dawniej. Miałam na sobie złotą suknię, którą podarowała mi mama, moją ulubioną. Drzwi na balkon widokowy były jak zawsze otwarte. Można było dostrzec zachodzące słońca Asgardu, piękny widok. Przypomniał mi się wspólny spacer z rodzicami, gdy byłam młodsza. Usiedliśmy w ogrodzie na trawie właśnie o tej samej porze dnia co teraz. Ojciec opowiadał przeróżne historię o bogach i ich losach. Zawsze mnie to ciekawiło. Pod koniec każdej opowieści dodawał jedno zdanie które pamiętam do dziś. 

,,Pamiętaj córko, historia każdego z nas zależy od naszych czynów.''

Miał rację. Przez moje czyny zostałam strącona do Midgardu. Oto moja historia.

- Kochanie... - odezwał się głos za mną. Gwałtownie wstałam i się odwróciłam.

- Loki... 

- Ciebie też miło widzieć. - podszedł do mnie bliżej. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - uśmiechnął się a ja sobie przypomniałam. Mam urodziny... - Nie cieszysz się?

- A z czego mam się cieszyć?! Loki ja... ja tak dalej nie mogę. - do oczu zaczęły mi napływać łzy. - Co się do ciebie zbliżę... uwierzę, że jesteś inny, ty... wywijasz znów jakieś głupstwo. - powiedziałam, a on wbił swój wzrok w podłogę.

- Nienawidzisz mnie. - stwierdził, a ja kiwnęłam przecząco głową.

- Nie, po prostu... nie chcę byś krzywdził innych. Odkąd ojciec mnie wygnał, oni stali się moją rodziną. Dlatego proszę cię o jedno. Zastanów się zanim zrobisz coś kolejny raz...

- Rozumiem cię, ale... ja nie potrafię się zmienić. Nie chcę się zmienić. Demetrio ja... kocham cię. Kocham cię na zabój. - chwycił moje dłonie. - Jednak, nie akceptujesz mnie takiego jakim jestem. Boli mnie to. - odparł, a ja odsunęłam się od niego.

- Jeżeli na prawdę byś mnie kochał... spróbowałbyś się zmienić. - moje łzy zaczęły spływać niczym wodospad. - Przepraszam cię, że byłam głupia. Miałam nadzieję, że zmądrzejesz. Byłam naiwna dopuszczając cię do mnie.

- Przemyśl to. - powiedział.

***

 Obudziłam się cała zdyszana i zlana potem. Mój oddech wariował, a serce chciało wyskoczyć z piersi. Znowu on, znowu Loki... Dlaczego on taki jest? Dlaczego nie chce się zmienić, jeśli coś do mnie czuje? 

Życie z nim bywało trudne, jednak teraz życie bez niego sprawia mi ból. Na każdą myśl o rodzicach, o braciach, o domu, pojawia się jego obraz.

- Panno Odinottin, proszona jest pani na piętro 24. Musi pani wypełnić kilka papierów dotyczących pani stanowiska w TARCZY. - odezwał się Jarvis, wyrywając mnie z zamysłu.

- D-dobrze, już idę. - wstałam z kanapy i raz dwa zjechałam windą na wskazane mi piętro. Weszłam do gabinetu spraw pracowników. Siedzący na fotelu agent West powitał mnie uśmiechem, na co odpowiedziałam tym samym. Podał mi ogromny plik papierów. 

- Aż tyle?! - spytałam z rozczarowaniem.

- No niestety, takie są procedury. - odparł podając mi długopis, a ja westchnęłam.

Prawie wszędzie musiałam wpisać swoje dane osobowe i członków rodziny. Typowa syzyfowa praca. Nie wiem po co im potrzebny na przykład rozmiar mojego buta? No proszę was...

Wypełnienie wszystkiego zajęło mi prawie trzy godziny. W międzyczasie agent West zrobił mi kawę i przyniósł kawałek ciasta. Prawie nie widziałam na oczy. Wszystko drobnym druczkiem pisane i na każdej kartce swój podpis. Współczuję innym pracownikom, którzy zajmują się tym codziennie. 

Po skończonym zadaniu, po woli doszłam do windy i pojechałam na nasze piętro. Wszędzie było ciemno.

- Co do cholery? Stark oszczędza prąd? - mruknęłam sama do siebie. Nagle światło się zapaliło, a wszyscy wyskoczyli zza kanapy krzycząc: ,,Wszystkiego Najlepszego!"

WygnanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz