Nya zawsze mnie interesowała. Była w moim typie, czarnowłosa, ciemnooka, o nienagannej figurze. Jedyną osobą, która bardziej mi się podobała, był Cole, ten opiekuńczy gbur. Ale on był chłopakiem. I ja także byłem chłopakiem. Choć biseksualnym.
W Nyi najbardziej podobała mi się niedostępność, która, jak się później okazało, tak naprawdę była po prostu wiecznym wystawianiem mnie. Spotykała się ze mną z litości. I dla korzyści. Materialistka, zależało jej tylko na podarkach i darmowych wyjściach.
Ale nie zawsze taka była. To skutek uboczny Mrocznej Materii. Kiedyś naprawdę mnie kochała. Wspólne spędzanie czasu, uciekanie przed morderczym wzrokiem jej brata, opowiadanie sobie nawzajem żartów – to nas bawiło. Oboje lubiliśmy ze sobą przebywać. Czasem nawet się całowaliśmy. I wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą już na zawsze, a nasze dzieci będą się nazywać Maya i Ray, tak, jak jej nieżyjący już rodzice.
Wtedy nadszedł czas bitwy ostatecznej. To przecież ona jako pierwsza oberwała złowrogą substancją, miała jej w sobie najwięcej i najdłużej. Próbowała nas zabić, i to nie raz. Chciałem jej pomóc. Powstrzymał mnie mistrz Wu. No ale koniec końców – musieliśmy ją obezwładnić. To był okropny cios zarówno dla mnie, jak i jej brata.
Po zakończeniu ostatecznej bitwy dobra ze złem, w której wygrał Lloyd, wszystko wróciło do normy. Prawie. Głupi ja oczywiście nie zauważałem wysyłanych mi przez Nyę sygnałów, że coś się zmieniło. Byłem ślepo w niej zapatrzony, podczas gdy ona po prostu się mną bawiła i wykorzystywała. To już nie było to co kiedyś. Skończyły się głupawki, spotkania pod gołym niebem oraz całusy, a zaczęły coraz droższe zachcianki.
Ale ja kochałem ją dalej, więc cóż miałem zrobić? Spełniałem każdą prośbę, byłem "przynieś-podaj-pozamiataj", na każde skinienie. I tak do czasu naszej wycieczki do Nowego NinjagoCity. Wtedy odkryła, że jej idealnym partnerem byłby Cole. Zaczęła się między nami okropna wojna, której nie umiem sobie wybaczyć. Dla Nyi to była świetna rozrywka, choć udawała, że ją to wkurza.
Lubiła dramy. I to bardzo. Lubiła je tworzyć, być przyczyną i w nich uczestniczyć. Długo nie mogłem wybaczyć nie jej, a niewinnemu Cole'owi, który padł ofiarą tej bestii tak samo, jak ja. Byłem zaślepiony. Żałuję tego, że tak mocno skrzywdziłem swojego przyjaciela. Tylko on zawsze był ze mną, umiał mnie wysłuchać i pocieszyć. Nie zauważałem jego dobroci, gdyż wiernie wpatrywałem się w wyidealizowany wizerunek czarnowłosej zdziry.
Cole odwrócił wzrok od kartki. W jego oczach pojawiły się niewielkie łzy. Nie miał pojęcia... Nie wiedział, że ze strony Jay'a tak to wyglądało. Doskonale pamiętał turniej żywiołów, w którym musieli ze sobą walczyć. Czarny ninja wybaczył niebieskiemu już dawno, choć wrogość ze strony rudzielca znacznie to przyćmiła. Nie zmieniło to faktu, że to jednak Cole jako pierwszy się opamiętał. Cała ta scena nagle stanęła mu przed oczami.
Użyłem najsilniejszego ataku. Jay był bezsilny, przewrócił się. Ze wszystkich stron otaczały go utworzone przeze mnie kamienie i pył. Wyglądał strasznie, jakby całe życie się na niego zwaliło. Coś ruszyło moje twarde niczym skała serce i nagle ocknąłem się z transu. Dlaczego?...
– Co my robimy? – spytałem. – Nie chcę, żebyś odpadł. Nie ty jesteś wrogiem, tylko Chen! – wskazałem na trybuny.
– Tak, jasne, chcesz, żebym się odsłonił, więc udajesz przyjaciela. A potem wyprzedzisz mnie i wygrasz! To zagrywka w TWOIM stylu – wysyczał rudzielec, podnosząc się. Użył swojej mocy błyskawic. W oczach miał mord.
– Nie chciałem cię skrzywdzić, Jay. Gdybym wiedział, że zniszczę naszą przyjaźń, cofnąłbym czas.
– Cóż... Szczerze mówiąc, byłem zły, że straciłem Nyę, ale... To tylko moja wina. Bardziej bolało mnie, że straciłem ciebie. Byliśmy przyjaciółmi.
CZYTASZ
13 Życzeń || Bruiseshipping || ZAKOŃCZONE ||
FanfikceZ życzeniami trzeba uważać, to wie każdy. Jednak gdy nadarzy się okazja do ich spełnienia nikt nie pamięta o tej zasadzie. Cole znajduje w starym sklepie Ronina tajemniczą skrzynię, a w niej "dobrego dżinna". Dostaje on możliwość spełnienia trzynast...