Hej, moje słońce! Zgadnij kto ma dzisiaj rocznicę? ;-)
*
Dzień, w którym dowiedziałem się prawdy, był zaskakująco piękny. Tak chyba jest, prawda? Złe rzeczy nie dzieją się, kiedy pioruny walą w dom. Wtedy nie byłoby zaskoczenia. Złe rzeczy dzieją się, kiedy jest najpiękniej. Wtedy efekt zwala cię z nóg.
Zbliżał się wyjazd do Tokio na obóz sportowy. Hinata wydawał się jakoś radzić sobie z tym co dzieje się w szkole. Nadal nie dałem się sprowokować Shibie. Na razie wszystko cudnie się układało.
Układałoby się. Może. Gdyby nie to, że pani mama zadzwoniła do mnie, że Hinata zniknął. Jak już mówiłem, złe rzeczy przychodzą niezapowiedziane w piękne dni.
Spanikowałem.
Według słów jego matki, nikt nie widział jak wychodził z domu więc nawet nie ma pojęcia kiedy dokładnie zniknął. Ale dochodzi już dziewiąta wieczór a jego nie ma. Nie odbiera telefonów. Nikt znajomy go nie widział. Jego mama połączyła to zniknięcie z tym, że ostatnio zdarzyły się te wszystkie męczące rzeczy. Bała się, że chce zrobić coś głupiego.
Pomyślałem o tym w inny sposób. Shiba nie sprowokował mnie. Nie udałoby mu się zrobić czegoś takiego. Ale mógł sprowokować Hinatę a ja przecież jestem jego aniołem stróżem. Czyż nie polecę za nim ratować go? I w ten sposób dam się wplątać w coś złego? Brawo Kageyama. Nawet to udało ci się schrzanić.
Myślałem o tym w kółko i w kółko, kiedy jechałem autobusem na wzgórze. Poleciałem do tej zrujnowanej świątyni, która była schronieniem Hinaty. Chodziłem przez chwilę wokół niej, nawołując go zanim wszedłem do środka.
Zobaczyłem tylko ruch. Nie zdążyłem się nawet odwrócić. Nie miałem pojęcia kto to był. Po prostu wpadłem w dół.
Szybko prawda? Akcja bardziej niż błyskawiczna. Wychodzisz z domu, idziesz w pierwsze miejsce jakie ci przyjdzie na myśl, za bardzo roztargniony żeby zorientować się, że ktoś idzie za tobą. A kiedy przejmujesz się wszystkim, tylko nie sobą, lądujesz w dole, nocą, gdzieś poza cywilizacją. Jak cudownie.
Pierwszą myślą było to, że wygodnie mi się leży. Potem, że jest mi zimno. Poszukałem ręką kołdry, ale żadnej nie było. Były za to jakieś zeschłe liście. W tym momencie pomyślałem, że leżę w dole, bo jestem za głupi żeby wygrać z tym pajacem Shibą. I nie ma Hinaty.
- Cholera – jęknąłem. – Jasna cholera.
Po czym dostałem w twarz wiadrem lodowatej wody. Nie żartuję. Ktoś, kto stał nade mną, przechylił wiadro i wylał na mnie jego zawartość. Po cichu dziękowałem, że to tylko woda. Potem usłyszałem śmiech. Aha. Czyli jestem sam przeciwko jakieś bandzie.
Parskając jak koń, otarłem się wcale nie suchszym ubraniem. Teraz to dopiero było mi zimno.
- Pomyślałem, że mógłbym rozbić ci łeb o ziemię – powiedział głos nade mną. – Ale to byłoby słabe. Nie jestem tobą. Ten pomysł jest sto razy lepszy.
- Cholera – wymamrotałem. – I jeszcze muszę gadać z psychopatą.
Chlust! Tak, wtedy dostałem drugim wiadrem. Całe ubranie nasiąkło mi wodą. Shiba śmiał się z taką siłą, że aż się trząsł.
- Lepiej ci? – zapytałem go.
- O wiele, dobrze, że pytasz.
- Super – podwinąłem rękawy. – To gdzie jest Hinata?
- Wiesz, że to byłoby za proste gdybym ci powiedział?
- Słuchaj Shiba – westchnąłem – Możesz sobie tam stać i śmiać się jak osioł, ale to nie zmienia faktu, że wyjdę stąd i naprawdę rozbiję ci czaszkę o ziemię.
CZYTASZ
Moje prywatne słońce
FanfictionWidziałem go wiele razy wcześniej, ale wtedy zobaczyłem go naprawdę po raz pierwszy. Hinata Shoyo, człowiek, który potrafi latać. Patrzyłem na niego i już wiedziałem, że nie umiem odwrócić wzroku. Że zmusi mnie do patrzenia na siebie przez wieczność.