W zasadzie, nie mam pojęcia jakim cudem to przeżyliśmy. Nie wiem. To zbyt abstrakcyjne. W tamtym momencie nie myślałem o takich rzeczach. Nie wiem jak ludzie mogą w takich momentach myśleć o czymś więcej niż jak rozwalić temu psychopacie łeb. Tylko tyle. Hinata krzyczał tak, że nie potrafiłem nawet myśleć. Mogłem tylko biec do niego, jeśli to miało pomóc.
- Zostaw mnie! Pomocy! Błagam, zostaw mnie!
Kilka razy uderzyłem o coś. Kila razy potknąłem się i upadłem. Ale w końcu jakoś dobrnąłem do miejsca, gdzie dwóch kumpli trzymało Hinatę a Shiba dosłownie zdzierał z niego ubranie.
- Tylko go rusz – wydyszałem. – Tylko go dotknij, psycholu.
- Zazdrosny? – zaśmiał się.
Chciał sobie żartować z czegoś takiego w takim miejscu? Jak chory psychicznie jest ten człowiek? Jak w ogóle można zrobić coś takiego drugiej osobie?
Już raz doświadczyłem podobnego uczucia. Pustka w umyśle, ciałem kieruje coś innego. W tamtym momencie byłem tak zmęczony i obolały, że już nie lada wyczynem był poruszanie się. I byłem tak cholernie wściekły, że mógłbym podpalić tym las. Nagle wszystko zrobiło się czerwone i już nie mam pojęcia co zrobiłem.
Wiem tylko tyle, że kiedy się ocknąłem, siedziałem okrakiem na Shibie, ten psychol miał pękniętą czaszkę. A ja całe ręce we krwi.
- Nie żartowałem – powiedziałem, sam nie wiem do kogo. – Mówiłem, że rozwalę ci łeb.
Osoba, która mnie wtedy powstrzymała, jest najcudowniejszą kobietą na świecie. Wyciągnęła skądś wodę i ręcznik. Obserwowałem jak delikatnie wyciera ze mnie krew. Chciałem zareagować, ale nie wiedziałem jak. Chciałem coś powiedzieć, ale z trudem przypominałem sobie język. Ludzie tłumaczyli mi to potem szokiem i wychłodzeniem organizmu.
Ta wspaniała kobieta dała mi coś ciepłego do ubrania.
- Gdzie Hinata? – to było chyba pierwsze to świadomie powiedziałem. – Gdzie on jest?
- Zabrali go do ambulansu – odparła jego matka.
- Czemu mnie pani nie zostawi i nie idzie do niego? – wymamrotałem.
- Bo potrzebujesz mnie bardziej, kochany.
- Ale on jest pani synem.
- Ty też.
Pokręciłem przecząco głową i odepchnąłem ją. Wziąłem od niej ten ręcznik.
- On potrzebuje nas najbardziej – odparłem. – Przyjdę do niego jak tylko nie będę wyglądał jak morderca.
Uśmiechnęła się, ucałowała moje czoło i zniknęła gdzieś w szarości. Ach. No tak. Wschodzi słońce. Obserwowałem jak ratownicy zabierają Shibę. Zaczepiłem jednego który akurat spisywał jakieś dokumenty.
- Co mu jest? – zapytałem go.
- Raczej niegroźny wstrząs mózgu – powiedział mężczyzna i zmierzył mnie wzrokiem. – Niech mnie, ty go tak urządziłeś?
- Na to wygląda – odparłem. – Tu była cała masa krwi.
- Tak to zwykle wygląda, kiedy uszkodzi się głowę, jest dobrze unaczyniona. Ale wątpię by nabawił się przez czegoś poważniejszego niż tymczasowe osłabienie.
Shiba jest potworem, ale też bym nim był gdybym zrobił mu coś poważnego. Kiedy jakoś w miarę nie wyglądałem jakby dopiero co obtoczył się w wykrwawionym człowieku, odszukałem ambulans, w którym siedział Hinata. Poza tym, że też był osłabiony, wychłodzony i poobijany, to raczej fizycznie nic mu nie było. Jego mama głaskała go po głowie.
CZYTASZ
Moje prywatne słońce
FanfictionWidziałem go wiele razy wcześniej, ale wtedy zobaczyłem go naprawdę po raz pierwszy. Hinata Shoyo, człowiek, który potrafi latać. Patrzyłem na niego i już wiedziałem, że nie umiem odwrócić wzroku. Że zmusi mnie do patrzenia na siebie przez wieczność.