XVIII

71 16 9
                                    

Rozdział osiemnasty


Po dobrych dziesięciu minutach strzały ucichły - nie na długo, jak się potem okazało. Niepewnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym zabunkrowałem się po odłączeniu od Jihoona. Znajdowałem się w w przejściu pomiędzy pokojem dla gości a toaletą.

Obawiałem się, że to tylko cisza przed prawdziwą burzą. Potrzebowałem więcej broni, nabojów, ewentualnego wsparcia.

Swoją drogą, śmiałem się w myślach, gdy pomyślałem o minie mojej mamy - zawsze powtarzała, że to chodzenie na strzelnice nie miało sensu. Jasne. Gdyby nie to, już bym nie żył, mamo. 

Złapawszy za klamkę drzwi do pokoju gościnnego, uświadomiłem sobie, że moja cała prawa dłoń krwawi - ot, taka pamiątka po walce w ręcz z jakimś napakowanym zbirem, który robił za ochroniarza kolejnego podejrzanego typa.

- Seungcheol mi nie uwierzy, że spuściłem komuś wpierdol - mruknąłem sam do siebie, mimowolnie szczerząc się. Uśmiech jednak zszedł mi z twarzy tak szybko, jak się pojawił. Gdzie jest Seungcheol?

Wolną dłonią obmacałem kieszenie eleganckich czarnych spodni, by sprawdzić, czy nie zgubiłem swojego telefonu.

- Kurwa mać - syknąłem. Z nerwów, nieświadomie - dosłownie, przypadkiem - pociągnąłem mocniej za klamkę, którą tak namiętnie obejmowałem zakrwawioną kończyną.

Moim oczom ukazał się, nie kto inny, a wuj Seungcheola, Wielki Pan Choi. Wcześniej miałem wątpliwą okazje go poznać przy jakimś nudnym obiadku. Obrzydliwy typ, zwykłem mówić. Mimo tego, mój ukochany cenił go ponad życie. I nie dlatego, że ten go utrzymywał. Szanował go jako człowieka. Jakkolwiek było to możliwe.

Opisywany mężczyzna ślęczał nad biurkiem oraz swoim najwierniejszym przydupasem, który zacięcie coś notował.

Oboje niemalże od razu spojrzeli w moją stronę, a następnie zaczęli się śmiać. Kłopoty, pomyślałem. Kłopoty jak skurwysyn.

- Nie musieliśmy go szukać, szefie.


***


Przeciętnemu sekretarzowi ciężko jest sobie wyobrazić, jak wiele amunicji jest w stanie schować niby-to-zwyczajny biznesman w swoim eleganckim garniturze za kilka tysięcy. Gdyby nie to, że sytuacja w której znajdował się Mingyu była raczej słaba, najpewniej przysiadłby sobie na schodkach i zaczął rozmyślać o życiu, mówiąc: "No, kto by się tego spodziewał? Ten świat to jednak niebywały jest, prawda, Wonwoo?" lub po prostu przyglądałby się wszystkiemu z ciekawością dziecka w oczach. Takim to beztroskim szczeniaczkiem był. 

Zrobiłby to, gdyby nie krwawił, a jego najlepszy przyjaciel nie zaginął.

Ponownie usłyszeli strzały, jakby głośniejsze, bardziej intensywne. Ludzie chcieli to zakończyć, stawali się coraz bardziej zawzięci. Dodatkowo, mijały kolejne minuty, a po Jeonghanie nie było śladu. Co najgorsze, Wuj Choi także zniknął - a on, jako jeden z najpotężniejszych ludzi w kraju, mógł to zatrzymać. Wystarczyło, że wykonałby jeden krótki telefon.


***


Ciemność.

Czy ja umarłem?


***


Obrazem rodem z hollywoodzkich filmów był widok dwóch gentlemenów w odświętnym odzieniu, ślęczących nad nieprzytomnym, równie eleganckim, młodzieńcem. Do dopełnienia artystycznej wizji reżysera brakowało tylko długich jak Karpaty pistoletów, przypominających wiatrówki (z tą różnicą, że jeden strzał i po kliencie - wiatrówką zastrzelisz, a raczej zestrzelisz, najwyżej gałąź brzozy) oraz czarnych parasolek, których użyją nasze czarne charaktery, gdy wyjdą z budynku, wpadając prosto w objęcia majestatycznego deszczu.

Wiatrówkopodobnych pistoletów nie było, parasolek oraz deszczu także, a - co ważniejsze! - czarnych charakterów też brakowało. 

Reasumując, Wuj Choi i jego wspólnik - nijaki Ho Seunghoon - poturbowali biednego Jeonghana, myśląc, że to on był winny wszelkich nieszczęść, jakie przydarzyły się ukochanemu bratankowi, Seungcheolowi.

Uważali oni, że Jeonghan nie jest detektywem, za którego się podaje, ale super agentem, próbującym zniszczyć całą rodzinę Choi od środka, infiltrując ją niczym woda glebę. Już od samego początku podejrzewali, że tak się sprawy mają - jednak przekonali się o tym w stu procentach, gdy młody mężczyzna zaczął strzelać jak zawodowiec. 

Po zarzuceniu mu tego w twarz, nie dali mu nawet sekundy na wyjaśnienia (a raczej wyśmianie ich - w końcu, czy strzelałby do swoich?), lecz od razu zaczęli od wymierzenia kolejnego ciosu w twarz - tym razem, fizycznego, a nie słownego. 

Po tymczasowym unicestwieniu "wroga", Wuj Choi, dumny jak zawsze, wykonał ten telefon. Cóż, jak każdy szanujący się polityk i przedsiębiorca, miał swoje wtyki, kontakty.

Na wsparcie nie czekał długo. Po dobrych dwudziestu minutach do willi wpadł oddział specjalny; nieumundurowany w jakiś specjalny sposób, co oznaczało, że nie działali oni spod ręki państwa. Wyglądali raczej na "prywatnych" bojowników jakiejś mafii, którymi oczywiście byli.

Strzały ucichły, a każdy podejrzany został wywieziony za miasto.

W tym nieprzytomny Jeonghan.












sh00kt, żyję. w końcu udało mi się coś napisać, sjknsdkvds. teraz już będzie w miarę regularnie! cóż, od miesiaca jest wesoło, w domu tyle, co nic, to dlatego. nie mówiąc już o końcówce roku szkolnego - horror - byłam codziennie w szkole. a to coś, uwierzcie mi (350h nieobecnych, ekhem)

prawie 800 views, kocham was:( TO DUŻO JAK NA TAKIEGO FLOPA JAK JA.

wiecie co jeszcze flopnęło? mój fluffy oneshot z na ao3. ja rozumiem, że to pierwszy raz po angielsku, ze całe, ze wgl...... ale będe pisac wiecej. za niecałe 10 miesięcy maturkie, wiec wypada cos ogarniac po angielsku.

w koncu, mam prawo do nauki.

a wy, macie prawo (a nawet obowiazek ♥) przeczytac tego krotkiego flopa.

http://archiveofourown.org/works/10961769


do nastepnego! (spoko, nie beda nastepne dwa miesiace)

Detektyw Yoon 2020Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz