Rozdział dwudziesty drugi
Seungcheol był sfrustrowany. Cholera, nawet się nie smucił, jak nigdy! Był po prostu wściekły. Chciał krzyczeć - nie szlochać, nie płakać, nie użalać się nad sobą. Czuł się tak podle oszukany przez tajemniczego przystojniaka, który... cóż, skradł jego serce w tak krótkim czasie.
Rozkochanie w sobie Seungcheola też nie było jakimś wyczynem, no bądźmy szczerzy. Wystarczyło odrobinę serca, parę naleśników na śniadanie, uśmiech na dobranoc, buziak w czółko i voila.
Nie mówiąc już o tak zawodowym seksie.
Jednak, wracając do jedynego prawowitego spadkobiercy rodu Choi, tak, był wkurwiony. Miał ochotę złapać za broń, znaleźć Jeonghana i rozstrzelać go.
A następnie skonać przy jego boku, nie mogąc wytrzymać takiego wielkiego bólu w sercu. To był jego plan. Chyba nie dane mi jest być szczęśliwym, myślał, kiedy roztrzęsiony wsuwał kolejnego papierosa między usta. Oczywiście Camela.
W głowie ciągle słyszał słowa swojego wujka, który był przekonany na więcej niż sto procent ("błąd logiczny" powiedziałby Jeonghan), że za tym wszystkim, tym całym pierdolonym zamachem stanu, stoi ich zleceniobiorca, a jego ukochany, niepozorny aniołek.
Oczywiście, brał też pod uwagę opcję, że może, jakimś cudem, tamte patałachy same zmobilizowały się do roboty, a osąd Jeonghana był po prostu błędem (oczywiście niespecjalnym!) idealnego wujka.
Jednak wątpił w to szczerze. Znał ludzi, którzy zostali obarczeni winą za strzelaninę, od dziecka - nie byliby w stanie zorganizować wycieczki dla grupki uczniów z podstawówki, a co dopiero taką akcję.
Innych możliwości nie brał nawet pod uwagę. Joshua miał całkowicie odmienne zdanie, z którym się nie hamował, rozmawiając z niedoszłym szwagrem.
***
Smród, brud i zgnilizna - a było to nic z porównaniu z tym, co działo się w środku ciała naszego tytułowego bohatera. Nie wspominając już o bólu psychicznym, rozsadzał go ból żołądka, a także poczuł swoje nerki. A nie powinien ich czuć.
Do odwodnienia i wygłodzenia zdążył się przyzwyczaić przez pełną dobę.
Zanim zasnął, zastanawiał się intensywnie nad tym, czy ktoś w ogóle go szuka. Odpłynął z myślą, że jest wart tyle, co nic.
Dokończył grzecznie, niczym dziecko przed Pierwszą Komunią Świętą, swój rachunek sumienia - było fajnie, tak stwierdził. Uśmiechnął się do wspomnień o ukochanym, po czym stracił przytomność, myśląc, że w to w końcu jego koniec.
Że dokonał żywota, robiąc to, co kocha, mając kogoś, kogo kocha.
***
Przejażdżka Mingyu z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych, jednak musiał jakąś ją przetrwać, prawda? Dlatego też wymyślił strategię, coby umilić sobie podróż.
- Tak naprawdę to Rajd Dakar, Kim Mingyu, uśmiechnij się, kamery patrzą! Trzymaj gardę!
Rzeczywiście, niewiele różniła się wyprawa mężczyzny od ów rajdu; suchy sierpień, wysoka temperatura, która utrzymywała się od rana, jazda pod górę, wszelkiej maści gleby obijające się o przednią szybę - Ameryka Południowa, jak się patrzy! Tylko poziom niebezpieczeństwa był nieco większy.
Ale kto by się tym przejmował? Rajdowiec dawał radę.
rozpieszczam was
dajcie mi dużo miłości
CZYTASZ
Detektyw Yoon 2020
FanfictionDwa lata depresji tylko zaostrzyły apetyt Jeonghana na przygodę.