Spędziłam z Jackiem bardzo miły dzień. Ciągle się śmiał, opowiadał mnóstwo kawałów, by poprawić i mi humor. Miałam również okazję usłyszeć jego rap. Był naprawdę dobry. Okazało się również, że razem z Gilinskym mieli naprawdę wielu fanów na całym świecie, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Dopiero po ilości polubień naszego zdjęcia na Instagramie, ogarnęłam to. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Popołudniu odwiedził nas Gilinsky. Był bardzo zdziwiony, kiedy zobaczył mnie leżącą na kanapie i oglądającą jakiś program. Miałam rozczochrane włosy oraz lekko rozmazany makijaż, o czym nawet nie wiedziałam. Późnym wieczorem, kiedy JJ chciał odwieźć mnie do domu, namówiłam go na "szybką" wizytę w sklepie ekologicznym. Wydałam większość pieniędzy na normalne jedzenie.
Coś mnie do niego ciągnęło. I coś ciągnęło go do mnie. Nie wiedziałam nadal, co o tym sądzić. Nie chciałam myśleć o jego słowach, które tak bardzo zapadły w mojej pamięci.
Polepszyłam więź z Johnsonem, jednak moje stosunki z wujostwem uległy pogorszeniu. Gdy późno wróciłam do domu, wszyscy już spali. Oprócz Cartera. Leżał na kanapie w salonie i oglądał telewizję. Słysząc dźwięk zamykanych drzwi, poderwał się do góry, po czym stanął naprzeciwko mnie, uniemożliwiając mi przejście do pokoju.
- Zostaw w spokoju moich przyjaciół, jasne?! Bo przestanę być taki miły - powiedział.
Zniknął w swoim pokoju, a ja stałam tam jak idiotka i zastanawiałam się, o co mu chodziło. Mój kuzyn okazał się być naprawdę dziwny. Ciągle byłam na niego wściekła za pokazanie cioci i wujkowi tych zdjęć. Nie zamierzałam mu tak łatwo wybaczać, więc nie rozmawiałam z nim, chociaż te słowa bardzo mnie zaciekawiły. Czyżby Carter był zazdrosny? Bał się, że zabiorę mu przyjaciół?
Następnego dnia wujek mnie nie przeprosił. Ba, nawet na mnie nie spojrzał. Traktował mnie jak powietrze. Nawet jeszcze gorzej, bo powietrze było mu potrzebne do życia, a ja nie. Ciocia starała się być dla mnie miła, ale byłam zbyt wściekła, by się jej jakoś odwdzięczyć. Kealia również trochę się opanowała ze swoimi docinkami oraz złośliwymi komentarzami na mój temat.
We wtorek o 6.00 rano normalnie wstałam, naszykowałam się i poszłam do krów. Po wykonaniu swoich porannych obowiązków, wróciłam do pokoju, gdzie zjadłam wafle ryżowe kupione wczoraj. Nie zamierzałam jeść posiłków z wujostwem ani spędzać z nimi czasu. Nie po tym, co się stało i jak pięknie zamietli to pod dywan.
Spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, ponieważ moja mama postanowiła do mnie zadzwonić, by dowiedzieć się, jak mi się żyje. Oczywiście od razu opowiedziałam jej o całym poniedziałkowym wydarzeniu. O dziwo, nie wykazała większego zdziwienia. Poprosiłam ją, by mnie stąd zabrała. Kobieta jedynie westchnęła i powiedziała, że nic nie może zrobić, że wszystko zależy od ojca. Zastanawiałam się, czy poinformować ją o mojej dziwnej, krótkiej rozmowie z tatą, ale zrezygnowałam. Nie chciałam jej znowu denerwować i smucić. Tylko tajemniczo nakazałam jej odwiedzenie manikiurzystki, fryzjera oraz galerii handlowej. Nie zgodziła się, ale i tak wiedziałam, że to zrobi.
Wyszłam z domu i wsiadłam na rower. Coraz szybciej jeździłam na rowerze do pracy, zwłaszcza, jeśli byłam spóźniona, jak dzisiaj. Mijałam dużą ilość ludzi, których już zaczynałam kojarzyć. Niektórzy uśmiechali się lekko, inni patrzyli wrogo oraz z nieskrywaną pogardą.
Ponieważ dzisiaj było bardzo gorąco, wiele osób postanowiło przyjść na plażę. Już wiedziałam, że szykuje się niezły zapierdziel. Westchnęłam. Czy oni nie mogli iść do pracy? Albo spotkać się z przyjaciółmi w kinie lub jakiejś kawiarni? Zdążyli zobaczyć wielkie słońce oraz temperaturę na termometrach i pędem polecieli na plażę.
Zostawiłam rower, a kiedy zaczęłam iść w stronę małej budki, zadzwonił mój telefon. To pewnie Jack z pytaniem, gdzie się podziewam. Ku moje zaskoczeniu była to Kay.
- Kay, hej! Nie chcę cię spławiać, ale nie mogę teraz rozmawiać. Idę do pracy - mruknęłam, wywracając oczami.
Otworzyłam drzwiczki, po czym weszłam do środka. Johnson już smażył steki na patelni, a w międzyczasie kroił bułki.
- Nessie, do cholery, jesteś spóźniona! Masz, krój ogórki. - Podał mi miskę z ogórkami. Włączyłam opcję głośnomówiącą, położyłam komórkę na blacie i wzięłam się do pracy.
- Praca nie jest tak ważna, jak to, co muszę ci powiedzieć! - krzyknęła, a ja od razu zaczęłam uważniej słuchać.
- Mów, mów, ale szybko, bo Jack mnie popędza. Dzisiaj mamy duży ruch - odparłam.
- Dobra. Więc słuchaj. Po pierwsze, wpadłam dzisiaj do ciebie, by pożyczyć to różowe futerko. Wiesz które?
- Wiem, wiem. Znalazłaś je? Było w garderobie, między czarnym futerkiem, a tą kurtką skórzaną z ćwiekami - poradziłam, przypominając sobie wygląd mojej garderoby, za którą zatęskniłam.
- Tak, znalazłam bez problemu. Od razu mi się wbiło w oczy. Przy okazji chciałam pożyczyć te czarne skórzane muszkieterki, ale nie mogłam ich znaleźć, więc wzięłam te lakierowane. Idę dzisiaj na jedna z największych imprez w San Francisco, więc muszę świetnie wyglądać.
- Idziesz do Folie?* Jakim cudem zdobyłaś bilety? - pisnęłam zszokowana i zazdrosna.
Przejęłam się tym tak bardzo, że nóż wyślizgnął mi się z dłoni, wbijając się w palec. Szybko wypuściłam go na podłogę, łapiąc się za krwawiący palec. Syknęłam z bólu. Wzięłam chusteczkę, by zatamować krwawienie.
- No wiesz... Zamówiłam je już dawno, jeszcze zanim dowiedzieliśmy się, że wyjeżdżasz. Byłam pewna, że razem się zabawimy, ale... - mówiła.
Johnson wyjął z dolnej szafeczki plasterek i nakleił go na mojego palca. Pokręcił głową, karcąc moje roztargnienie.
- Uważaj trochę - szepnął rozbawiony.
Wróciliśmy do swoich obowiązków, podczas gdy moja przyjaciółka dalej opowiadała:
- Ale teraz zostałam sama! Savannah powiedziała, że nie może ze mną iść, rozumiesz?! Że nie może! Jakby było coś ważniejszego niż pójście do Folie, najlepszego klubu w całym San Francisco, w całej Kalifornii! A mówi, ze nie może! Skończona idiotka, po prostu, skończona idiotka!
- Ale dlaczego nie może? - spytałam, podając klientowi burgera. Odebrałam pieniądze, które po chwili wrzuciłam do kasy.
- I to jest najlepsze! Nie może, bo... Umówiła się z chłopakiem! Czy ty słyszysz, co ja mówię?! Umówiła się z chłopakiem! Wystawiła mnie, wystawiła najlepszy w USA klub nocny dla jakiegoś debila!
- Gdybyś zadzwoniła do mnie dwa dni temu, przyleciałabym specjalnie do tego klubu! - jęknęłam zrozpaczona.
Było mi naprawdę smutno, że mój przyjaciółka miała się bawić w jednym z najlepszych klubów w SF, a ja miałam siedzieć nawet nie w swoim pokoju i oglądać jakiś serial. To nie było fair! JJ, jakby czując mój smutek, dotknął lekko mojego ramienia, ale zignorowałam go.
Nasz wspólny dzień już minął, musiałam wrócić do swojego pokoju.
- O, nie, Van! Ty masz załatwić sobie studia modowe w Nowym Jorku! Jak już tam razem się przeprowadzimy, w ramach rekompensaty każdego dnia będziemy odwiedzać najlepsze kluby i szaleć do samego rana! Obiecuję ci to! Ale posłuchaj, bo to jeszcze nie jest koniec opowieści! Myślę sobie, no trudno, niech ta zdzira się do mnie nie odzywa! Zadzwonię do Brandona. Po twoich ostatnich podbojach chodzi wkurzony, więc go wyciągnę! Dzwonię, a on mówi, że już się umówił! Nie powiedział mi z kim, nie naciskałam, bo się strasznie wkurwił, gdy go o to zapytałam!
- Dziwne... - mruknęłam - On zawsze był pierwszy do imprezowania.
- No właśnie! Odkąd wyjechałaś, oni obydwoje stali się jacyś dziwni! Mam już ich dosyć! Wracaj do domu, bo naprawdę dostanę szału z tymi idiotami! Ile ci jeszcze zostało?
- 50 dni - odparłam bez namysłu.
Każdego dnia odliczałam dni w moim internetowym kalendarzyku.
- To już bardzo mało - pocieszyła mnie bez skutku - Po drugie, spotkałam dzisiaj Maxa.
Max to był mój tata, Kay zawsze mówiła do niego po imieniu. Mężczyzna z zawodu był sędzią, dlatego spędzał dużo czasu poza domem. A już na pewno południa.
- Mojego ojca? W domu?
- Tak. Dla mnie też to było dziwne. On sam był bardzo... Rozkojarzony, zakręcony... Po prostu jakiś inny, dlatego postanowiłam ci o tym powiedzieć. Ale teraz najważniejsza wiadomość! Zamówiłam nam dwie ostatnie sztuki zegarków od Micheala Korsa z edycji limitowanej!
- O mój Boże! Kocham cię! - zaczęłam piszczeć podjarana.
Marzyłyśmy o tych zegarkach, odkąd Kors powiadomił o nich cały świat! Kay zawsze potrafiła wszystko zdobyć, za co byłam jej bardzo wdzięczna wiele razy!
- Wiem, wiem. Muszę kończyć, właśnie weszłam do Violetty. Buziaczki, pa pa! - powiedziała i rozłączyła się.
Westchnęłam, krojąc pomidora. Byłam tutaj dopiero 12 dni, ale tak bardzo tęskniłam za życiem w San Francisco, życiem księżniczki, życiem imprezowiczki, moim życiem. Też chciałam wyjść na imprezę, tańczyć do rana, a potem leżeć w łóżku do południa. Wyjść na balkon, podziwiać miasto w jacuzzi i pić kawę.
Obudziłam się z rozmyśleń, gdy zapikał mój telefon, informując mnie o nowej wiadomości.
Cameron: Imprezka? Dzisiaj? 8.00?
Szybko wystukałam potwierdzenie, lecz mój palec zawisnął nad przyciskiem wysyłania. Czy chciałam kolejną awanturę? Nie, nie mogłam. Cholernie chciałam, lecz nie mogłam. Nie po tak krótkim czasie.
Vanessa: Przepraszam, nie mogę.* nazwa klubu; z francuskiego "szaleństwo"

CZYTASZ
62 dni || Magcon
FanfictionKsiężniczka San Francisco zawiera układ z rodzicami. Wyjedzie do rodziny na 62 dni, a rodzice zafundują jej wymarzone studia modowe w Nowym Jorku. Dziewczyna od razu się zgadza, nie wie jednak, jak ciężko będzie zmierzyć się z nową rzeczywistością...