Dom Johnsona był bardzo ładny, aczkolwiek skromny. Jak wyjaśnił mi później, budynek należał do jego rodziców, którzy nie zmieniali w nim nic od lat. Na ścianach wisiały zdjęcia dwóch małych chłopców, a także ich rodziców. To było takie urocze, w moim domu nie dało się znaleźć moich fotek z rodzicami, jedynie z przyjaciółmi. Po minie chłopaka mogłam się zorientować, iż był bardzo zżyty z rodziną.
- Brakuje ci ich w Los Angeles, prawda? - spytałam, wchodząc do małej kuchni.
Oparłam się o blat i rozejrzałam się dookoła. Szafki wykonane były z drewna, miały orzechowy kolor. Obok nich znajdowała się srebrna, duża lodówka, a także kuchenka. Brakowało mi jedynie mikrofalówki, co bardzo mnie zdziwiło. Większość moich posiłków była w niej odgrzewana, nie wyobrażałam sobie bez niej życia, a tu? Nawet jej nie mieli.
Blondyn westchnął głęboko, nim otworzył lodówkę.
- Tak, ale często ich odwiedzam. Albo oni odwiedzają mnie. Chcesz coś do picia? Do jedzenia?
Pokiwałam powoli głową, analizując słowa Jacka. Ja nie zamierzałam nawet odwiedzać rodziców w trakcie dłuższych weekendów, zamierzałam bawić się w Nowym Jorku.
Wiedziałam, że chłopak nie miał w domu ekologicznych produktów, więc mruknęłam tylko:
- Nie, dzięki.
Blondyn podniósł krzaczastą, lewą brew. Przygryzł wargę, myśląc nad czymś intensywnie. Musiałam przyznać, że prezentował się całkiem nieźle. Zamknął lodówkę, po czym oparł się łokciami o blat. Przysunął twarz bliżej mojej. Teraz dzieliły nas centymetry. Serce zabiło mi szybciej, przełknęłam ślinę. Nie miałam pojęcia, co mu chodziło po głowie. Patrzyłam w jego ładne, niebieskie, duże oczy. Gdyby tak wyregulować delikatnie brwi, pozbyć się kilkudniowego zarostu, a także wykonać kilka zabiegów oczyszczających stałby się naprawdę przystojnym chłopakiem. Może i taki był, zanim odwiedził rodzinę, tym samym porzucając swoją karierę sławnego rapera. Nadal go nie wyśledziłam w Internecie, koniecznie musiałam to zrobić.
- Zróbmy pizzę - powiedział, patrząc w moje oczy.
Ogarnęło mnie dziwne rozczarowanie.
- Nie jem takich rzeczy - odparłam tym samy, dziwnym tonem, nie odrywając się od jego twarzy.
Śmieszyła mnie ta sytuacja. W pozytywnym sensie.
- No to zjesz. Robię najlepszą pizzę na świecie. Daj spokój z dietą, ludzie na wsi nie tyją.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem na tę informację. Odchyliłam głowę, tym samym ukazując rząd prościusieńkich, wybielonych zębów.
- Niech będzie - rzuciłam w geście poddania, choć ta wizja była całkiem przyjemna.
- Świetnie! - Jack klasnął w dłonie uradowany.
Gwałtownie się podniósł i zaczął wyciągać odpowiednie składniki z szafek. Ja natomiast obserwowałam go uważnie.
- Nigdy nie robiłaś pizzy, co? - zaśmiał się, widząc moją minę.
Zaczerwieniłam się zawstydzona i spuściłam głowę.
- W San Francisco wystarczy ją zamówić i przychodzi po kwadransie - powiedziałam.
Czułam się trochę głupio. Praktycznie nigdy nie gotowałam. Nie czułam takiej potrzeby. Roberta, nasza gosposia, zawsze upichciła coś dobrego. Potem przeniosłam się głównie na pudełkową dietę i zaczęłam częściej odwiedzać różne ekologiczne restauracje lub fast foody.
- Chodź.
Johnson wyciągnął do mnie dłoń w przyjaznym geście. Uśmiechał się delikatnie do mnie. Czekał na mój ruch. Zawahałam się, ale przyjęłam ją. Blondyn pomógł mi się podnieść, a następnie pociągnął ku sobie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki był silny. Nie wiedziałam, że skrywało się to pod takim chuderlakiem.
- Najpierw musimy zrobić ciasto. Możesz podać mi mąkę? - zapytał, szperając w górnej szafce.
Pokiwałam głową niepewnie, ale podałam mu odpowiedni składnik.
Nigdy nie spędzałam tak czasu. Nie wiedziałam nawet, że tak się da. Rodzice nie mieli czasu na takie głupoty, zbyt pochłonięci swoimi karierami. A dziewczyny? One kompletnie się tym nie interesowały. Jeśli spędzałyśmy wspólnie czas, to zazwyczaj w barach, na imprezach, czy po prostu plotkując.
Tak bardzo tęskniłam za moimi przyjaciółkami. Ciekawe co teraz robiły? Pewnie latały po sklepach, zaczął się sezon na wyprzedaże.
A Brandon? W życiu by się nie dotknął mąki. Bałby się pobrudzenia sobie rąk. On nie nadawał się do tego. Był synem wielkiego pana reżysera, laluś, który zawsze na pierwszym miejscu stawiał swój wygląd. Strasznie mnie to w nim irytowało, ale i tak go kochałam. Byliśmy parą idealną. Wszyscy nas kochali lub nienawidzili, podziwiali albo obgadywali. Byliśmy na językach wszystkich. I o to chodziło.
Z rozmyśleń wyrwał mnie dziwny odgłos stukania. Po kilku sekundach poczułam coś spływającego na swoich włosach. Zmarszczyłam brwi zaskoczona. Spojrzałam na szeroko uśmiechniętego Jacka, który w dłoniach trzymał skorupki niedużego jajka.
Pisnęłam głośno, a on wybuchnął śmiechem.
Po moich długich, czarnych włosach spływało obrzydliwe, żółte jajko.
Myślałam, że go uderzę, naprawdę.
- Chyba się zamyśliłaś.
Zrobiłam głęboki wdech, a następnie wydech.
- Oszalałeś? - wrzasnęłam wściekła.
Wolałam nawet nie myśleć o tym, jakie długie mycie mnie czekało. Zwłaszcza doczepek. Nie byłam pewna, czy to przetrwały. Musiałam jak najszybciej skontaktować się z moją fryzjerką.
Johnson śmiał się jak szalony, najwidoczniej bawiła go moja złość, a to jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału. Co z nim było nie tak? Kto się tak zachowywał? Co za nachalny, nienormalny dzieciak! I on miał dwadzieścia jeden lat? Chyba w snach! Co te wszystkie „fanki" w nim widziały?!
Poczułam żądzę zemsty. W akcje desperacji rozejrzałam się po blacie. Chwyciłam pierwszy lepszy słoik i z rozmachem rzuciłam w niego. Na całą twarz blondyna posypała się biała mąka, przykrywając go. Wrzasnął głośno zaskoczony, a wtedy role się odwróciły. Wybuchnęłam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Odruchowo sięgnęłam do tylnej kieszeni, by wyjąć telefon i uwiecznić tę chwilę na wszystkich portalach społecznościowych. Zawsze to robiłam, kiedy tylko działo się coś ciekawego. Po chwili jednak stwierdziłam, że nawet nie czułam takiej potrzeby. Chciałam się po prostu cieszyć. Żyć. Nie musiałam nikomu pokazywać miłych chwil z Johnsonem.
Po chwili chłopak dołączył do mnie i śmialiśmy się oboje.
Nie miałam bladego pojęcia, jak długo to trwało, nie patrzyłam na zegar. Chłopak jednak spoważniał nagle. Popatrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Przysunął się bliżej. Tuż za mną znajdowała się szafka. Oparłam się o nią.
- Czemu nie możesz być taka cały czas? - zapytał, stojąc blisko mnie.
Serce zabiło mi szybciej, nie wiedziałam dlaczego.
- Jaka? - spytałam.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. Powoli zaczynało mnie to irytować. Byłam idealna, perfekcyjna, niesamowita. Przez cały czas. Co mu się nie podobało?
- Prawdziwa - powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Wypuściłam powietrze przez nos.
Nastała cisza.
Słowa chłopaka uderzyły mnie mocno, aż zaparło mi tchu w piersiach.
Johnson patrzył na mnie, świdrował mnie spojrzeniem, nie potrafiłam uciec od jego wzroku, a zarazem nie chciałam.
Nie wiedziałam nawet, czy byłam prawdziwa. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kiedyś byłam prawdziwa, a potem dowiedziałam się, że emocje są słabością człowieka. Więc się ich pozbyłam. Miałam maskę, życie było grą.
Czy byłam zła? Nie, chyba.
Zagryzłam wargę.
Nagle znowu poczułam się jak mała, szesnastoletnia, bezbronna dziewczynka. Zabrakło mi riposty, po raz pierwszy od lat. Zgubiłam się w tym wszystkim. Jack mnie przejrzał.
Serce zabiło mi mocniej.
Blondyn wiedział, że coś się we mnie poruszyło. Coś, co zostało zapomniane przez wszystkich lata temu.
- Chodź, umyjemy się - powiedział z tym swoim uśmiechem, wyciągając do mnie dłoń.
Przyjęłam ją, czując silny uścisk chłopaka i ruszyłam za nim.

CZYTASZ
62 dni || Magcon
FanfictionKsiężniczka San Francisco zawiera układ z rodzicami. Wyjedzie do rodziny na 62 dni, a rodzice zafundują jej wymarzone studia modowe w Nowym Jorku. Dziewczyna od razu się zgadza, nie wie jednak, jak ciężko będzie zmierzyć się z nową rzeczywistością...