Rozdział 14

35 3 0
                                    

Niedziela niczego nie zmieniła w moich kontaktach z rodziną. Kiedy wrócili z kościoła, to Cameron opowiedział wszystkim o tym całym zdarzeniu, nie ja. Siedziałam obok niego cicho, a kiedy wuj spojrzał na mnie z uznaniem, wyszłam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
Już nic mnie nie cieszyło. Odliczałam dni do wyjazdu. Nie rozmawiałam z wujkiem, ciocią, Carterem, czy Kealią. Żyłam dzięki rozmowom z Johnsonem, a także jego durnym wiadomościom. Za dzienną bardzo wysoką pensję kupowałam trochę jedzenia, jednak również odkładałam na przyszłość. Chciałam pokazać rodzicom, ile udało mi się zarobić.

Ten okres był chyba najgorszym czasem w tamte wakacje. Każdego dnia wpatrywałam się w lustro, szukając siebie. Bez skutku. Widziałam tylko osobę podobną do mnie z wyglądu, ale w środku całkiem inną. Byłam wyczerpana tą ciągłą pracę, zestresowana. Na moim czole pojawiły się malutkie krostki których nawet nie dało się wycisnąć. Ubrania zaczynały na mnie wisieć, choć kompletnie mnie to nie dziwiło. Na śniadanie jadłam kilka wafli ryżowych, obiad to mało kaloryczny burger robiony przez Jacka, a kolacja... Wafel albo batonik zbożowy. Czasem chrupki kukurydziane. Pod moimi oczami pojawiły się fioletowy wory, które skutecznie maskowałam korektorem, podkładem i pudrem. Zaczynałam wątpić w to, czy uda mi się tutaj zostać do końca wakacji. Już nie chodziło o tę całą wieś, obowiązki, pracę - do tego zaczynałam się powoli przyzwyczajać, co było przerażające. Nie wiedziałam, czy dam radę pod względem psychicznym. Wczoraj wieczorem zapisałam się do jednego z najlepszych psychologów w San Francisco na wrzesień. Wiedziałam, że będzie potrzebny.
- Już 6.00! - Z zamyślenia wyrwał mnie radosny głos Jacka, mimo poniedziałkowego upału.
- Nareszcie - mruknęłam.
Napisałam szybkiego smsa do Savannah (o dziwo znalazła dla mnie czas), schowałam telefon do torebki i wyszłam.
- Może pójdziemy na miasto? Na lody? - zaproponował, zamykając drzwi na klucz.
- Jakie? - zapytałam.
Próbowałam zamknąć duże okno blachą, lecz nie byłam w stanie jej otworzyć.
- Daj, księżniczko. - Wyjął mi z dłoni klamkę i lekko pociągnął w dół. Okno zostały zakryte. - Co myślisz o świderkach?
- Świderki mają w sobie zbyt dużą ilość mleka i cukru - odpowiedziałam automatycznie, a JJ westchnął zrezygnowany.
Chłopak objął mnie lekko ramieniem, a ja nie odsunęłam się. W ciągu ostatniego tygodnia stał się dla mnie kimś w rodzaju... Przyjaciela. Zaczęliśmy rozmawiać. Nawet przestała mi przeszkadzać jego ciągła gadanina, było to nawet w pewien sposób śmieszne i... Całkiem urocze. Zauważyłam również, że często mnie przytulał, obejmował, przypadkiem dotykał. Na początku było to dziwne, ale teraz... Jakoś mnie nie ruszało.
Sytuacja z Dallasem każdego dnia ulegała poprawie. Wszystko szło według mojej myśli, tylko to mnie cieszyło. Często sobie dogryzaliśmy, lecz było to raczej jak flirtowanie. Przynajmniej ja tak uważałam. Wydawało mi się, że powstała między nami jakaś chemia. Znałam się na chłopakach, wiedziałam, co powinnam robić. Niby jakim cudem poderwałam najpopularniejszego i najprzystojniejszego chłopaka w całym liceum?
- Lody włoskie?
- Składają się praktycznie z samej śmietany - oznajmiłam jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. - Jem tylko i wyłącznie lody miętowe z kawałkami czekolady. No i czasem te o smaku owoców tropikalnych i leśnych. Ogólnie to staram się jeść głównie sorbety, są o wiele zdrowsze.
- A ja lubię lody włoskie z jakimiś polewami i te o smaku gumy balonowej. Kojarzą mi się z dzieciństwem - odparł pogodnie blondyn.
Stanęliśmy przed jego samochodem.
- Jaja sobie robisz? Zdajesz sobie sprawę z tego, ile to ma kalorii, cukrów oraz składników szkodzących organizm? Odpowiem ci. Miliony!
- Przesadzasz - zaśmiał się - Podwieźć cię? I tak muszę pogadać z Carterem.
Nie podobało mi się to. Jeszcze mój głupi kuzyn nagada mu jakiś głupot na mój temat, a Jack w to uwierzy. Byli przyjaciółmi od lat.
- A co z moim rowerem? - zapytałam.
- Jutro po ciebie przyjadę, nie martw się. Raczej nikt go nie ukradnie - stwierdził.
Zdecydowałam się skorzystać z tej propozycji. Po co miałam się męczyć i pocić w ten upalny dzień, skoro mogłam jechać z chłopakiem w jego nowoczesnym, klimatyzowanym samochodzie?
Wsiedliśmy do auta. Jack odjechał, a ja od razu przejrzałam się w lusterko i poprawiłam makijaż. Kiedy stwierdziłam, że wyglądam świetnie, wróciłam do konwersacji z Johnsonem. Trochę się pośmialiśmy i przedrzeźnialiśmy. Prowadziliśmy zaciętą kłótnię odnośnie lodów. Nim się obejrzałam, zatrzymaliśmy się przed moim domem. To znaczy, domem wujostwa, w których tymczasowo pomieszkiwałam. Otworzyłam drzwi, po czym zeskoczyłam na małe kamyczki, na których trudno było utrzymać równowagę na szpilkach. Ruszyłam w stronę domu, jednak nagle zatrzymałam się.
- Co jest? - zapytał JJ.
Szedł za mną, a w dłoniach trzymał klucze, które sobie podrzucał. Odwróciłam się w jego stronę.
- Dzięki za podwózkę - odparłam szczerze.
Na jego twarzy dostrzegłam zaskoczenie, lecz po chwili uśmiechnął się szeroko.
- Nie ma za co - mruknął - Chodź już.
- Nie spieszy mi się do tego domu - powiedziałam cicho, ale Jack i tak to usłyszał.
- Uwierz mi, dzisiaj ci się spieszy - oznajmił, a ja podniosłam głowę zdziwiona.
Spojrzałam na niego, czekając na jakieś wyjaśnienia. Chłopak popatrzył się na mnie z radością, co mnie bardzo zaintrygowało, a jednocześnie zirytowało. Co on znowu wymyślił? Nie byłam w nastroju na jakieś niespodziankę i inne głupoty.
Weszliśmy do domu. Zastała nas cisza, co było trochę dziwne. Jak gdyby nigdy nic, ruszyłam do swojego pokoju. Zatrzymał mnie jedynie mocny ucisk dłoni na moim nadgarstku.
- Co? - warknęłam.
Chciałam się już przebrać oraz odpocząć. Pewnie Kayla czekała na mój telefon, musiałam jeszcze porozmawiać z Brandonem.
- Chodź na taras - poprosił mnie, a ja myślałam, że oszaleję.
Nie chciałam się kłócić, dlatego ruszyłam w owe miejsce. Kiedy otworzyłam tylne drzwi, zamurowało mnie.
Przy wielkim, podłużnym stole siedziała ciocia, obok Kealia oraz Carter. Po drugiej stronie zobaczyłam Camerona, Gilinskiego, Matta oraz Nasha. Rozmawiali ze sobą, śmiejąc się. Wujek stał nieopodal przy grillu, przewracał kiełbaski oraz steki. Na stole widniało kilkanaście butelek piwa, soków oraz napojów gazowanych. Były również sałatki, chipsy, owoce, a każdy miał swój talerzyk, sztućce i kubki.
- Hej, Nessie! - Pierwszy zauważył mnie Dallas.
- Cześć - odparłam zaskoczona - Co się tutaj dzieje?
- Jack wspominał, że ostatnio chodzisz smutna - odparł G - Więc postanowił urządzić grilla na poprawę humoru!
Odwróciłam się do Johnsona.
- Dzięki, Jack. Jesteś najlepszy! - pisnęłam, rzucając mu się na szyję.
- Chcielibyśmy cię również przeprosić - zaczęła ciocia.
Niechętnie, ale spojrzałam na nią.
- Nie postępowaliśmy odpowiednio w stosunku do ciebie. Nie byliśmy odpowiednio przygotowani, jesteś całkiem inna niż Kealia oraz Carter. Ale to nie znaczy gorsza, oczywiście - wtrącił wujek.
- Jesteś młoda, musisz się wyszaleć, to jasne. Przepraszamy, że tak naskoczyliśmy na ciebie. Już zapomnieliśmy, jak to było, gdy Carter wracał nad ranem z imprezy.
- I po południu... - dodał wujek, a reszta wybuchnęła śmiechem.
- Oj, tato. To było dawno i nieprawda. Nie wracajmy do tego - odparł młody Reynolds.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczęłam się uśmiechać.
- Właśnie - rzuciłam - Nie warto wracać do starych czasów.
Tym samym chciałam znać wujostwu, że to już było.
- A ja chcę przeprosić moją księżniczkowatą kuzyneczkę za podsypanie starym - powiedział Carter.
- Cartah! Słownictwo! - Oburzona Gisooki uderzyła go plastikowym talerzykiem po głowie.
Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem, podobnie jak reszta.
- Ała! Mamo!
- Nessie, Jack może przysiądziecie się? - zaproponowała Kealia.
Nie chciałam tego robić, ale poczułam dłoń Johnsona, która lekko pchnęła mnie w stronę kuzynki. Westchnęłam. Usiedliśmy obok kuzynki, którą to trochę ucieszyło.
- Nessie, może steka? - spytał wujek.
Irytowało mnie to, że wszyscy nagle stali się dla mnie tacy mili. Jack im zapłacił? Na początku bardzo ucieszyłam się na myśl o wspólnym grillu. Ale teraz zauważyłam, że wszyscy są sztuczni. Albo miałam paranoję.
- Nie, dziękuję. Nawet nie zdajesz sobie, wujku, sprawy, ile to ma kalorii, tłuszczów i substancji, które szkodzą organizmowi! - odparłam ze wstrętem.
Wszyscy ponownie zaczęli się śmiać.
- Jeremi, nie radzę się kłócić! Przez bardzo długi czas się już dzisiaj z nią spierałem na temat lodów, ale przegrałem - oznajmił JJ.
- Bo ze mną każdy przegrywa, J - odparłam smutnym tonem.
Kiedy wszyscy zajęli się sobą, szybkim ruchem sięgnęłam po piwo. Było tanie, byle jakie, ale wypiłam je. Lepsze to niż nic, prawda?
Zjadłam trochę sałatki owocowej, którą zrobiła ciocia, a mój nastrój uległ poprawie.
Dostrzegłam, że wujostwo bardzo dobrze dogadywało się z przyjaciółmi Cartera, czego się nie spodziewałam. Moja mama lubiła Kay oraz Savannah, mój ojciec również, ale... To nie było to samo. Rozmawialiśmy na wiele tematów, opowiadałam o moim dotychczasowym życiu w San Francisco, o różnicach między moim ukochanym miastem, a tą odrażającą wsią, chłopcy mówili o swoich życiach, dużo się o nich dowiedziałam. Mimo wszystko, byłam wdzięczna Jackowi, że udało mu się to zorganizować. Zawiodłam się tylko na Cameronie. Nie spojrzał na mnie chyba ani razu. Ale starałam się tym nie przejmować. Przecież miałam mój idealny plan.


62 dni || MagconOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz