Rozdział dziewiąty

4.1K 527 485
                                    

Piekło jest puste, wszystkie diabły są tu.

William Shakespeare

     Bóg? To dziecko jest Bogiem?

     Mierzę nowoprzybyłą postać nieprzychylnym wzrokiem. Staram się zauważyć jak najwięcej szczegółów, znaleźć jakiś słaby punkt. Perłowe włosy. Blada cera. Wygląda niewinnie, ale wiem, że jest inaczej. Tylko silne istoty wyglądają na niegroźne. Samo jego pojawienie aż krzyczy ,,zobacz, co potrafię!"

     Splatam ręce na piersi. Prycham.

     Przecież to kurdupel. Nie mierzy więcej niż metr. Ktoś tak potężny nie może być taki mały.

     – Z tego co widzę, podchodzisz do mnie nieco sceptycznie. – Anioł uśmiecha się. – Ale rozumiem twoje obawy. Niecodziennie ktoś twojego pokroju może poznać tak wspaniałą osobę jak ja.

     Ledwo powstrzymuję na wodzy chęć wybicia mu zębów. Zaciskam dłonie mocniej na rękojeści anielskiego miecza.

     – Spokojnie, nie mam zamiaru cię skrzywdzić. – Uśmiecha się uspokajająco. – Chciałbym tylko uciąć z tobą mała pogawędkę. Dlatego to... – Klaszcze w dłonie. Miecz nagle znika z moich dłoni. – Będzie ci kompletnie niepotrzebne.

     – Och, jestem zaszczycony – syczę. – Nie mogłem się wręcz doczekać, żeby poznać osobę, która niszczy mój dom i zsyła na mnie hordę żądnych krwi aniołów, które chcą unicestwić wszystko, co mi drogie.

     Bóg śmieje się. Brzmi to jak kakofonia metalicznych zgrzytów.

     – Jesteś zabawniejszy, niż mi się wydawało.

     Zagryzam zęby. Nie mam czasu na takie rozmowy. Czy Morgan udało się uciec? Czy Aneirin trafił do Piekła cały i zdrowy? Cholera, powoli zaczynam żałować, że pozwoliłem mojemu przyjacielowi wyruszyć samemu.

     Zerkam na Serapha. Wygląda tak, jakby nie poruszył się nawet o milimetr od mojego ostatniego spojrzenia. Nawet jego wzrok jest nieruchomy. Zupełnie, jakby bał się oddychać w obecności Boga.

     – Chciałbym z tobą porozmawiać. – Zerka w stronę Serapha i unosi jedną brew. Na osobności.

     – Ależ panie...– mamrocze tamten.

    – Na osobności – powtarza Bóg głośniej i marszczy brwi.

    Anioł mruczy pod nosem przeprosiny. Rzuca mi niepewne spojrzenie, przełyka ślinę. Składa szybki pokłon, zamyka oczy i pstryka palcami.

    Znika.

    Cholerne anioły i ich cholerne sztuczki.

    – Zechciałbyś udać się ze mną na spacer?

    – Nie.

    Bóg plecie ręce na piersiach. Mierzy mnie wzrokiem.

    Zapada cisza.

    – Wiesz, że od jakiegoś czasu chciałem cię poznać? – odzywa się po chwili istota.

     – Czego ode mnie chcesz? – warczę. – Pozwól mi odej...

     – Gdybyś był rozsądny – przerywa mi ostro. – Wiedziałbyś, że najlepszym sposobem, żebym puścił cię wolno jest podporządkowanie się do moich poleceń. Na tę chwilę jesteś arogancki i niegrzeczny. Doprawdy, spodziewałem się po tobie czegoś lepszego.

Kiedy diabeł tańczy walcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz