Rozdział dziesiąty

4.1K 502 91
                                    

Nie ten przyjaciel, kto współczuje, a ten kto pomaga.

Thomas Fuller


     Biegnę przed siebie, a czarne od sadzy gałęzie smagają mnie po twarzy, zostawiając na niej ciemne smugi.

     Taka sytuacja wydarzyła się już wcześniej.

     Na usta wpływa mi uśmiech.

     Tak, tylko przedtem uciekałem przed człowiekiem, który okazał się miły, a teraz próbuję ratować skórę przed aniołem, który zapewne chce przerobić mnie na pasztet.

    Biorę głębszy wdech. Zwalniam, żeby nabrać powietrza. Pochylam się, opierając dłonie na kolanach. Dyszę. Moja kondycja nie poprawiła się ani trochę.

      Znienacka nachodzi mnie chęć, żeby zawrócić i pomóc Seraphowi. Czy nie jestem mu tego winien? Przełykam ślinę.

     Nie. To anioł... Ale przecież próbował mi pomóc. Nie, uratował mi życie. Gdyby nie on zostałaby ze mnie papka.

     Kręcę głową. Demony nie czują potrzeby odwdzięczania się. 

     Powinienem być szczęśliwy, że oszukałem anioła.

     Powinienem kpić z jego łatwowierności.

     Powinienem być daleko stąd.

    Powoli się odwracam.

    Łuna pożaru wywołanego przez iskry z mieczy aniołów barwi sklepienie na szkarłat                             i pomarańcz.

      Żołądek przewraca mi się na drugą stronę. Nie zdawałem sobie sprawy, że ogień w tak krótkim czasie pożre tak dużą powierzchnię lasu.

     Zawrócić? Pomóc Seraphowi? Przecież on już pewnie nie żyje. Słyszałem dźwięk łamanych skrzydeł. Na pewno ten chudzielec nie wyrwał skrzydeł temu wielkiemu klocowi Urielowi.

    Zmuszam się do odwrotu i dalszego biegu. Zaschnięta trawa trzeszczy pod moimi kopytami.    W lesie panuje przejmujące zimno, które przeszywa ciało do szpiku kości. Wzdycham, a obłoczek pary z moich ust wzbija się w niebo.

     Jestem przyzwyczajony do samotnych wędrówek. W dzieciństwie sporo czasu spędzałem włócząc się po lasach w poszukiwaniu składników na eliksiry. Jednak niedawno coś się zmieniło – oddzielenie od innych zaczęło być trudne do zniesienia. Te kilka dni spędzonych z Morgan i Aneirinem zmieniły mnie, czuję to. Stałem się bardziej... ludzki.

     Zagryzam zęby. Ganię się w duchu za takie myślenie. Jestem demonem. Nie obowiązują mnie ludzkie emocje. Nie powinienem się przywiązywać.

    Przystaję. Kręcę głową.

    Przecież nie mam pojęcia, gdzie ja do cholery idę.

    Chwytam się za nasadę nosa.

    I po co ja w ogóle idę? Mogę się przecież teleportować.

     Uderzam otwartą dłonią w czoło.

    Ty debilu.

    Wzdycham. Nie mogę sterczeć w miejscu. Nie mam pewności, czy Uriel zadowoli się skrzywdzeniem Serapha, czy też będzie chciał udać się za mną w pogoń.

Kiedy diabeł tańczy walcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz