Rozdział jedenasty

4.3K 483 210
                                    


Czy to w taki sposób idziemy na spotkanie śmierci? Bledniemy z każdym chwiejnym krokiem, zamiast świadomie zbliżać się do końca?

Maggie Stiefvater

    – Moce się po prostu nie pojawiły. – Patrzę Aneirinowi prosto w oczy. – Nie chciały mnie słuchać.

     Chłopak wzrusza ramionami. Opiera głowę o pień wielkiego drzewa, pod którym siedzimy.

    – Mówiłem, że musisz nad nimi popracować. Objawiły się niedawno i mogą zawieść w każdej chwili.

     Wzdycham. Odwracam wzrok na czarne szpony. Nie podoba mi się to, że wciąż jestem słaby, mimo iż nabyłem już zdolność panowania nad mocami.

      Gościmy w Edenie od kilku dni. Kilka nudnych, monotonnych dni, które niemal całe przesypiam. Przebywając tu jesteśmy bezpieczni, ale nie mamy żadnych informacji o tym, co dzieje się w Piekle. Czy Bóg, który ponoć tak uważnie nas obserwował, nie będzie zaniepokojony nagłym zniknięciem? Czy nie przyjdzie mu do głowy, aby wysłać na poszukiwania Uriela? Czy powinniśmy czym prędzej udać się do Lucyfera?

      – A gdzie się podział kot? – Pytanie Aneirina wyrywa mnie z rozmyślań.

    – Kot? – Marszczę brwi. – Jaki kot?

     – Ten czarny z czerwonymi ślepiami. Wydaje mi się, że widziałem go jak biegał po waszej komnacie w pałacu.

   – Pewnie się gdzieś zaszył, jak zawsze. Bardziej ciekawi mnie to, gdzie jest torba Azbera.

    Aneirin posyła mi niepewne spojrzenie.

     – Tyle pytań, tak mało odpowiedzi – wzdycha.

    Uśmiecham się niemrawo. Podciągam nogi pod brodę i wbijam wzrok w zieloną trawę, delikatnie poruszaną przez wiatr. Azber. Mój przyjacielu. Gdzie teraz jesteś? Czy istnieje życie po zamienieniu się w pył? Przygryzam dolną wargę. Mam nadzieję, że tak rzeczywiście jest. 

    Być może niedługo się spotkamy.

    Wstaję.

     – Idę do Morgan – powiadamiam Aneirina. Ten mruczy coś w odpowiedzi.

     Nie zwracam na niego większej uwagi. Wychodzę na wysypaną żwirem ścieżkę i przeciągam się. Spuszczam wzrok. Soczyście zielona trawa usiana jest drobnymi różnokolorowymi kwiatuszkami, od których zapachu robi mi się słabo. Żywe barwy blisko rosnących siebie drzew i krzewów przytłaczają mnie, duszą.

    Aneirin mówi, że Eden jest piękny. Ja, wychowany między zdziczałymi, czarnymi drzewami, nie podzielam jego zachwytu. Najlepszym widokiem jest truchło rozkładającego się królika, czy spróchniały pień. Ogród władcy Nieba nie jest w żadnym stopniu piękny. Jest zbyt... żywy.

     Wychodzę na środek skweru, gdzie robiliśmy tymczasowy obóz. Nieufnie zerkam na drzewo wiedzy. To właśnie tu nasz bohater, Szatan, skusił Ewę do skosztowania owoców i popełnienia grzechu.

    Może mógłbym tu robić wycieczki? Na pewno każdy demon chciałby tu zawitać choć raz...

   Patrzę na siedzącą na ziemi Morgan, która jest w trakcie pochłaniania nieznanej mi potrawy. Niedaleko niej znajduje się dogasające ognisko. Pociągam nosem. Przyjemny zapach nieznajomego pochodzenia wypełnia moje nozdrza.

    – Co to? – pytam i wskazuję palcem na żelazną miskę, którą dziewczyna trzyma w rękach.

    – To jest najlepsze, co w życiu zjesz. – Morgan uśmiecha się do mnie. – Frytki.

Kiedy diabeł tańczy walcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz