Rozdział trzynasty

4.9K 671 431
                                    


Poświęcenie jest miarą każdej miłości.

Eric-Emmanuel-Schmitt

     Woda święcona pali moje gardło. Krztuszę się nią i jęcząc wypluwam na ubitą ziemię. Wywracam oczami. Kilka kropelek spada na podbródek, wżerając się w skórę. Chrapliwie chwytam powietrze. Łapię się za gardło, jakby próbując wydrapać piekielny ból, który je ogarnął.

     Biorę głęboki, drżący wdech.

    Opieram głowę o zimną, obsydianową ścianę. Przymykam oczy, pogrążając się we wspomnieniach, mając nadzieję, że w nich znajdę chwilowe ukojenie, które uchroni mnie przed świętym ogniem w gardle.

     Niemal od razu z zakamarków pamięci wyłania się twarz Morgan. Jej usta wykrzywione są w lekkim, pobłażliwym uśmiechu. W oczach jak zawsze tkwi ta sama iskierka zadziorności, a czarne włosy wciąż przypominają siano. Po chwili tuż obok wyrasta Aneirin z rękami splecionymi na piersi.

    Moi starzy, dobrzy przyjaciele.

    Uśmiecham się. Szybko jednak tego żałuję, ponieważ ze spierzchniętych ust zaczyna lecieć krew. Machinalnie oblizuję je, zapominając, że to tylko pogorszy mój stan.

     Jeszcze raz przeżywam moment, w którym wrzuciłem dwójkę ważnych dla mnie osób w bezpowrotną podróż do świata ludzi. Jeszcze raz widzę na ich twarzach szok, niedowierzanie. Jeszcze raz zalewa mnie fala ulgi, że zdobyłem się na ten krok.

    Nagły kaszel wstrząsa ciałem. Spluwam żółcią na ziemię.

     Każdy dzień jest taki sam. Walka o śmierć i życie, wizyta demonów, które uleczą poważne rany, a potem podadzą brejowaty posiłek. Następnie zostanę pozostawiony sam sobie, abym pogrążając się w szaleństwie ze strachem oczekiwał na róg wzywający do walki.

     Zatraciłem poczucie czasu. Ile lat minęło, odkąd czułem czyjś dotyk i słyszałem coś innego, niż ogłuszający ryk żądnych krwi demonów? Czy Morgan i Aneirin żyją, skrywając się przed szałem Lucyfera? Czy cierpię męki nadaremnie?

     Brak wiedzy doprowadza mnie do szaleństwa.

     Nim zdążę się zorientować, łzy zaczynają spływać mi po zapadłych policzkach, żłobiąc ślady w brudzie.

     Lucyfer mnie złamał, zniszczył i żadne przywiązanie, żadna przyjaźń ni miłość nie sprawią, że podejmę dalszą walkę. Przy życiu trzymało mnie tylko przeświadczenie, że im dłużej się opieram, gram według jego woli, Morgan jest bezpieczna. Lucyfer nie będzie szukał innej drogi do świata ludzi tak długo, jak ma głównego sprawcę jego upokorzenia. Pewność o tym, że przyjaciele są bezpieczni, że żyją z biegiem czasu zaczęło blaknąć, aby przemienić się w mały płomyk, który może zgasić lekki powiew wiatru. Zbyt długi czas traktowałem siebie niczym opatrunek, który może uleczyć ranę.

     Pan Piekła umieścił mnie w pomieszczeniu obłożonymi zaklęciami ochronnymi, które z czasem niwelowały każdą magię. Od kilku dni nie jestem zdolny nawet do używania jej na arenie. Moc, która z takim trudem udało mi się obudzić, teraz została zamknięta na cztery spusty. W celi poza użalaniem się nad sobą i cichym lizaniem ran nie ma nic innego do roboty.

      Niespodziewanie z oddali słyszę przytłumiony ryk. Zaciskam mocno powieki, żywiąc złudna nadzieję, że to tylko kolejny zły sen. Zatykam uszy dłońmi. Z tyłu głowy czuję delikatne pulsowanie, cichą zapowiedź nadchodzącego bólu.

Kiedy diabeł tańczy walcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz