Rozdział drugi

6.9K 899 447
                                    


Na tym świecie nie ma nic równie trudnego do zdobycia i równie łatwego do stracenia jak zaufanie.

Haruki Murakami

     Biegnę przed siebie, a czarne od sadzy gałęzie smagają mnie po twarzy, zostawiając na niej ciemne smugi. W normalnej sytuacji byłbym oburzony, że coś tak brudnego dotyka mego pięknego lica, ale w tym momencie bardziej skupiam się przebieraniu kopytami i próbie ucieczki.

Adrenalina podpala wszystkie mięśnie. W głowie pulsuje mi tak, jakbym opił się jutrzenki. Wizja jest rozmyta, cudem tylko – jeżeli można mówić o cudzie w Piekle –  nie wpadam na pnie drzew.

     – Hej, zaczekaj! – słyszę wrzask za plecami. Przyśpieszam, ale wiem, że nie dam rady długo zwodzić żądnego krwi napastnika. Dzisiejszy dzień jest dniem mojej śmierci.

      Człowiek, człowiek, człowiek. Zarówno Starsi jak i tamte brudne, zniszczone księgi w odmętach biblioteki nie kłamały; te odrażające potwory istnieją naprawdę. Czyhają w puszczy, by rozszarpać nieuważne dzieci nocy.

Zagryzam szczęki. Ze świstem wciągam powietrze. Przez głowę przebiega mi szalona myśl, aby zatrzymać się i walczyć. Mimowolnie parskam.

Pojedynkować się z człowiekiem, który potrafi walczyć dalej, nawet gdy straci kończynę?               Z człowiekiem zdolnym do wytworzenia broni biologicznej z niemal każdej części swojego ciała? Z człowiekiem, który wbija w swe ciało igły dla zabawy, by zabarwić skórę na barwy wojenne?    Ja, demon, z malutkim zalążkiem mocy?

     Wbiegam na zabłoconą polanę porośniętą niebieskimi kępkami trawy.
Kopyta ślizgają mi się na mokrej brei, z trudem utrzymuje równowagę. Warczę.

Słyszę za plecami siarczyste przekleństwo.

Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia w jakiej części lasu jestem.

Nagroda geniusza z Verrum wędruje do...

W tym samym momencie moje ciało przeszywa potężna wiązka energii.

Ból.

Ból tak wielki, że mój umysł nie może tego ogarnąć, przemieszany z uczuciem, jakby ktoś wyrwał mi kończyny i przypalał nerwy.

Wszechogarniający żar zaczyna trawić moje ciało.

Padam na błoto, wijąc się i miotając. Otwieram usta, by krzyczeć, ale z ust nie wychodzi żaden dźwięk. Moje ciało zatraca się w konwulsjach, gardło zaciska w spazmie.

Cały świat znika, pochłonięty przez morze cierpienia.

Ciało wygina się w łuk.

Nie mogę oddychać. Charczę.

Nagle spokój. Koniec. W jednej chwili jestem całkowicie przytomny.

Leżę na błocie, a ciepły deszcz obmywa mi twarz. Próbuję wstać, lecz mięśnie odmawiają współpracy.

Łapię powietrze urywanymi, ostrymi haustami. 

     Bariera, dociera do mnie. Niewidzialna ściana, odbijająca to, co jest wokół niej. Otacza nasz Krąg, a jej zadaniem jest zatrzymanie demonów, by nie opuszczały go bez pozwolenia Wyższego Ministra Chaosu – mojego ojca . Gnając na oślep, musiałem przegapić szare wstążki wiszące na drzewach, ostrzegające o zbliżaniu się do Bariery. Gdybym tylko był bardziej uważny...

    Sapiąc, przekręcam się na bok i kulę w pozycji embrionalnej. Chyba tylko siłą woli powstrzymuję wymioty. Próbuję stanąć na równe nogi, ale one nie godzą się na wysiłek, jakim jest utrzymanie mnie w pozycji pionowej.
Znowu upadam w błoto, rozbryzgując je na około.

Kiedy diabeł tańczy walcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz