Przyjaciele są ważni, nie uważacie? Każdy potrzebuje przyjaciela, żeby nie czuć się samotnym i żeby w razie potrzeby, ktoś nakierował cię na właściwe tory. Pomógł ci. Choć nie zawsze łatwo jest przyjąć pomoc i nie zawsze chcesz przyznać przed samym sobą, że jej potrzebujesz. Byłam Alfą, więc teoretycznie to ja powinnam była pomagać innym. Dlatego przychodziło mi to trudniej. Nikt nie lubi przyznawać się do niepowodzenia lub tego, że sobie z czymś nie radzisz. Przynajmniej ja nie lubiłam. Nienawidziłam. I musiałam naprawdę zagrzebać głęboko swoją dumę, aby przyznać, że tak, potrzebuję pomocy. A potrzebowałam jej praktycznie w każdym aspekcie. Nie radziłam sobie sama z niczym. Stadem, Lauren czy ściganiem zabójców, co wywoływało we mnie jedynie gniew.
- Dobrze, wiesz, że ona chce jedynie pomóc.
- Jak wszyscy - powiedziałam z goryczą w głosie, nie zatrzymując się i idąc dalej przed siebie.
Dinah chciała dobrze i nie mogłam być na nią o to zła. Po naszej głębszej rozmowie w lesie, dziewczyna stała się jak mój cień i praktycznie sama mianowała się na mojego zastępce. Oczywiście, że nim nie była. Beta, czyli prawdziwy zastępca Alfy, pozostawał ten sam, co za czasów mojego ojca. Nie mogłam go po prostu zrzucić z tego stanowiska. Mogłam wiele, ale taka decyzja i to bez powodów, wywołałaby głośny sprzeciw i prawdopodobnie utratę przeze mnie tronu. Nie to, żebym nie miała powodów. Matthew, bo tak miał na imię, nie darzył mnie sympatią i nie ukrywał tego zbytnio. Wiedziałam, że czeka i chce przejąć stado. Dziwiłam się nawet, że jeszcze tego nie zrobił, bo najwidoczniej uważał, że ja nie jestem w stanie z nim sobie poradzić. Miał trochę racji. Uważał mnie za niekompetentne dziecko, którym przecież byłam. Musiałam się jeszcze dużo nauczyć. W każdym razie on na razie siedział spokojnie, a ja nie miałam konkretnych powodów, żeby go pozbawić stanowiska. W końcu znał się na rzeczy.
- Wiesz, że wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej - zatrzymałam się przed drzwiami do mojej sypialni i odwróciłam w kierunku Dinah.
- Oczywiście, że tak. Powtarzacie mi to od tygodni.
- Więc nas w końcu posłuchaj.
- Słucham cały czas. Nic innego nie robię, tylko słucham waszych pomysłów i ewentualnie potakuję głową - po chwili zastanowienia, dodałam - A w ogóle o co ci chodzi, Dinah?
- Mi? O nic. To ty latasz od jakiegoś czasu wściekła jak osa i szepczesz sobie coś pod nosem - westchnęłam i palcami ścisnęłam czubek swojego nosa, nabierając głębiej powietrza.
- Jestem po prostu zła, że dowiedziałam się o tym jako ostatnia.
- Myślałam, że zadzwoniła do ciebie najpierw.
- Nie zadzwoniła - odpowiedziałam spokojnie - Ale to już nieważne. Wszystko przecież jest zaplanowane, przyjeżdża czy tego chcę czy nie, więc ta dyskusja jest bezsensowna.
- Nie bądź na nią zła - poprosiła Dinah - Wiesz jaka jest Ally. Usłyszała coś, zmartwiła się i przyjeżdża.
- Jasne - odpowiedziałam zrezygnowana.
- Świetnie! W takim razie zwołam zebranie. Musisz powiedzieć o tym wszystkim na wypadek, gdyby ktoś nie wiedział. A poza tym podobno są jakieś wieści w sprawie poszukiwań. Coś ruszyło się do przodu. No i trzeba wyznaczyć nowe warty, ostatnie to był niewypał. Bądź gotowa za godzinę.
Nie zdążyłam nawet zaprzeczyć, a dziewczyna oddaliła się już za korytarz. Westchnęłam jeszcze raz i weszłam do swojego pokoju, rzucając się na łóżko. Miała rację, ostatnie warty, które wyznaczyłam to był totalny niewypał. Nie brałam pod uwagę w ogóle spraw, które członkowie mają zorganizowane poza stadem, co doprowadziło do złości i głośnych protestów. Człowiek jednak uczy się na błędach, więc tym razem wszystko zaplanowałam i wyznaczyłam godziny, które odpowiadają każdemu. Nie to było problemem. Prawda była taka, że wciąż nie umiałam się przyzwyczaić do tych zebrań. Do każdego patrzącego na mnie i słuchającego, podczas gdy ty powinnaś wygłosić jakąś głębszą mowę, poruszyć jakieś problemy, a nie stać zestresowana jak kołek.Zamknęłam oczy i starałam się przygotować mentalnie na to, co nadejdzie.
- Jak pewnie większość z was wie, będziemy mieli gościa. W najbliższym czasie, bliżej nieokreślonym, pojawi się u nas Ally. Mam nadzieję, że powitacie ją ciepło i sprawicie, że będzie czuła się jak w domu.
Stałam na łące, gdzie członkowie naszej grupy spokojnie mogli się zebrać i recytowałam to, co przygotowałam wcześniej w głowie. Ręce mi się pociły, byłam tego pewna i nawet to czułam. Modliłam się jedynie, aby reszta mojego ciała, nie zdradzała jak zdenerwowana jestem. Robiłam to już kilka razy, a jednak wcale nie wydawało mi się to łatwiejsze. Zastanawiałam się jak mój tata mógł to robić przez kilka lat. I tak było łatwiej, niż za pierwszym razem, kiedy jąkałam się co drugie słowo i patrzyłam, jak pozostali starają się nie wybuchnąć śmiechem. Teraz przez mój mechaniczny i melancholijny głos, widziałam jedynie znudzenie. Lepsze to, niż śmiech.
Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić i recytowałam dalej.
- Warty się zmieniły i po zebraniu każdy może podejść, żeby zobaczyć swoją zmianę na tablicy ogłoszeń. Dodatkowo dowiedziałam się niedawno, że członkowie stada, z którym współpracujemy zobaczyli osobę, która węszyła po lesie. Jeden z członków go widział i podał rysopis Evanowi - pokiwałam głową w stronę chłopaka - więc wiemy przynajmniej czego szukamy. Prawdopodobnie był to ten samotny wilk. Rysopis też znajdziecie na tablicy.
Z zamiarem zakończenia spotkania, spojrzałam na każdego. Znużone twarze, które czekały jedynie na to, żebym powiedziała, że to koniec i są wolni. Niektórzy już kręcili się na swoich miejscach. Dotarło do mnie, że prawdopodobnie powinnam powiedzieć coś, żeby to zmienić. Wygłosić jakąś mowę, w której zachęciłabym ich do wali i pomsty, w której przekonałabym ich do siebie. Jednak, gdy otworzyłam usta, jedyne słowa, które z siebie wydobyłam, brzmiały:
- Jesteście wolni.
Patrzyłam jak każdy z ulgą wstaje ze swojego miejsca i zaczyna odchodzić. Nie potrafiłam nic zrobić, pozwoliłam się im oddalić. Gdy w pokoju nie pozostał nikt, prócz moich przyjaciół, opadłam na najbliższe siedzenie i schowałam twarz w dłoniach.
- Jestem w tym okropna.
- Praw... - usłyszałam głos Ethana, a później jego syk bólu, który nie pozwolił mu dokończyć.
- Nie słuchaj go. Radzisz sobie całkiem nieźle – pocieszył mnie Jackson.
- W porównaniu z tym co było na początku, to jest postęp – przyznał Ethan – Przynajmniej nikt nie popłakał się ze śmiechu. Kilka osób może usnęło, ale... - i kolejny syk bólu – Przestań! – warknął.
- Idźcie stąd – odezwała się Dinah – W ogóle nie pomagacie. Sprawdźcie lepiej czy nie macie czegoś do zrobienia.
Dość niechętnie, ale reszta zgodziła się i po chwili zostałam tylko ona i ja.
- Nie nadaję się do tego.
- Oczywiście, że nadajesz. Masz to we krwi, potrzebujesz jedynie czasu, żeby się rozkręcić.
- Nie, nie ma co się oszukiwać, powinnam oddać komuś stanowisko.
- Nawet o tym nie myśl! Dopiero zaczęłam cieszyć się respektem, jaki otrzymuję, bo jestem twoją najlepszą przyjaciółką.
Westchnęłam głęboko i oparłam się o siedzenie, odrzucając głowę w tył i zamykając mocno oczy.
- Jesteś strasznie spięta, wiesz czego ci potrzeba?
- Kąpieli?
- Nie. Chyba, że z kimś.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Nie mogłam uwierzyć, że w takiej chwili myśli o seksie, i to jeszcze moim. Pokręciłam głową i wstałam.
- Niestety nie mam z kim czego dzielić, więc pójdę sama.
- Samemu nigdy nie jest tak dobrze, jak we dwójkę.
Zaśmiałam się i zaczęłam oddalać, lecz nie zrobiłam nawet paru kroków, a zostałam szarpnięta za rękę i uziemiona. Przestałam się śmiać i spojrzałam na nią już z lekką irytacją. Takie żarty są śmieszne do czasu.
- Nie tak szybko. Nie możesz pozwolić swojej randce czekać.
- Komu? – spytałam z niedowierzaniem.
- Lauren. Powinna już tutaj być.
Nie wiedziałam już co odczuwam silniej. Strach przed spotkaniem z Lauren. Szczęście, że widzę ją po tak długim czasie czy złość na Dinah za zorganizowanie tego. Może uderzyłabym ją nawet, ale nie chciałam tracić czasu, więc wybiegłam szybko z pokoju i ruszyłam na spotkanie przeznaczeniu.Lauren stała pod jednym z większych drzew obok naszego domu, gdy do niej dotarłam. Przez chwilę na mnie patrzyła, trwało to może dwie sekundy, a następnie skoczyła w moją stronę i objęła mnie. Moje serce zamarło. Nie wiem czego, ale na pewno tego się nie spodziewałam. W końcu ostatnim razem, gdy się widziałyśmy, dała mi kosza. Nie powiem jednak, żeby uścisk dziewczyny nie sprawiał mi przyjemności. Szybko się odprężyłam i podczas tych pięciu sekund, w których mnie trzymała, zapomniałam o stresie i całej tej odpowiedzialności. Zapomniałam na chwilę, że mój tata umarł, a ja zostałam sama. Trwało to jednak pięć sekund, ponieważ wraz z jej słowami wszystko wróciło.
- Słyszałam, co się stało. Tak mi przykro – mówiąc to, odsunęła się ode mnie i patrzyła na mnie, z rękami na moich ramionach.
Później znów mnie przytuliła. Trwało to jednak krótko, zbyt krótko. Zdążyłam jedynie pokiwać głową, a ona znów się odsunęła. Patrzyła na mnie przez chwilę, po czym uśmiechnęła się smutno i chwyciła mnie za rękę. Widać nie chciała urywać ze mną kontaktu fizycznego. Ja oczywiście nie chciałam tego bardziej, równocześnie nie chcąc pokazać jak serce mi przez to wali.
- Nie miałam jak się z tobą skontaktować – zaczęła – Nie przychodzisz do szkoły, twoich znajomych też nie było. Strasznie się o ciebie martwiłam.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który wkradł się na moje usta. Niezależnie od tematu, na który właśnie rozmawiałyśmy. Starałam się o tym za bardzo nie myśleć, nie przy niej.
- Przejdziemy się? – zaproponowałam – Zaprosiłabym cię do środka, ale tam nie miałybyśmy prywatności. A poza tym muszę się stamtąd urwać.
- Oczywiście – uścisnęła moją rękę mocniej, zanim ją puściła i zaczęła się oddalać.
Ruszyłam za nią, starając się nie pokazać mojego zawodu. Miałam nadzieję, że już nigdy jej nie puści.
- Nie myślałam, że tak się przejmiesz.
Nie myślałam, że w ogóle się przejmiesz, dodałam w myślach.
- Jak mogłaś? – spytała, jakby naprawdę urażona tą myślą – Przyzwyczaiłam się do twojej obecności. Do twojego łażenia za mną i podchodów. Codziennie cię wypatrywałam, a ty się nie pojawiałaś. Nawet przez jakiś czas myślałam, że to przeze mnie nie przychodzisz.
- Dlaczego tak pomyślałaś?
- No wiesz, ostatnio gdy się widziałyśmy... - spojrzała na mnie i jasne było, że każda z nas wie o czym mowa – Myślałam, że cię odstraszyłam, a to byłaby szkoda.
- Tak?
- Jasne. Aż głupio mi to przyznać, ale chciałam cię tylko pomęczyć, podroczyć się z tobą. Nie myślałam, że mogłabyś wziąć to tak do siebie.
- Nie wzięłam – zapewniłam – Po prostu dużo się wydarzyło.
- Teraz wiem.
W jej oczach widziałam współczucie i choć normalnie tego nienawidziłam, nie potrafiłam zdobyć się na to w jej wypadku. Odwróciłam wzrok.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie bardzo – odpowiedziałam cicho – Nie ma o czym. Po prostu bardzo mi go brakuje.
Znów poczułam uścisk jej ręki na moim ramieniu. Niestety nie pozostała tam długo.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz o tym?
Pokiwałam głową, a po chwili dodałam.
- Wiesz, co jest śmieszne? Ostatnia rozmowa, jaką z nim przeprowadziłam, była o tobie.
- O mnie?
- Powiedziałam mu, że mi się podobasz – spojrzała na mnie zaskoczona, ale po chwili jej wzrok złagodniał – Tak się bałam tej rozmowy, a on zrozumiał. Był wspaniałym tatą.
Lauren zatrzymała się nagle, nic nie mówiąc, przez co dopiero po kilku krokach, zorientowałam się, że jej przy mnie nie ma i odwróciłam się w jej stronę. Podeszłam do niej powoli i niepewnie. Powiedziałam za dużo?
- A pamiętasz, co ja powiedziałam ci jako ostatnie, podczas naszej rozmowy?
Zastanowiłam się i pokręciłam głową, wciąż zdezorientowana.
- Powiedziałam, żebyś spróbowała jutro.
Nie od razu dotarło do mnie, co insynuowała. Patrzyłam na nią wielkimi oczami, aż zrozumiałam. Chciała, żebym ją zaprosiła na randkę. Randkę, z której wcześniej zrezygnowała. Chciała drugą szansę na odpowiedź, a ja byłam bardziej niż chętna, żeby jej udzielić.
- Lauren – zbliżyłam się do niej jeszcze bardziej – Czy....
Nie było mi dane dokończyć.
- Camila!
Nie zdążyłam nawet się obrócić, kiedy jakieś ciało kolidowało z moim, niemal mnie przewracając. Nim się spostrzegłam byłam otoczona ramionami, które trzymały mnie niewyobrażalnie mocno, jakby chciały się upewnić, że nie ucieknę i zapachem, którego nie czułam od paru lat. Lauren widziałam już jedynie znad jednego z ramion. Odległość między nami się powiększyła.
- Cześć, Ally.
CZYTASZ
The mate
WerewolfKażdy z nas zasługuje na miłość, zwłaszcza jeżeli miłość ta jest nam zapewniona przez nadnaturalne siły. Będąc wilkołakiem miłość ta jest ci już przypisana. Co jeśli jednak zakochasz się w człowieku, na którego siły te nie oddziałują albo w znacznie...