Cała drużyna zajęła swoje miejsca w biorakiecie, a Megan wprowadziła lokalizację kryjówki Kojotów.
- Od ponad kilku miesięcy było spokojnie. Kojoty nie przeprowadziły żadnego ataku, nie mieliśmy prawie żadnych poszlak, więc jak znaleźliście miejsce ich pobytu? - zapytał zdezorientowany Robin.
- Nas się nie pytaj, bo to zasługa Batmana. Nie zdradzał nam szczegółów. - odpowiedział Kid Flash. - Jedynie powiedział abyśmy byli ostrożni, bo mogą się nas spodziewać.
Między grupą zapadła cisza. Dicka ogarnął niepokój, zupełnie jakby czuł, że stanie się coś złego. Spojrzał na Emily, martwiąc się, jednak ona nie zwróciła oczu w jego stronę.
Nagle w jego głowie rozbrzmiał głos jego dziewczyny.
- Masz na siebie uważać! - powiedziała rozkazująco.
- Ty też. - odparł spokojnie i przeniósł swój wzrok przed siebie.
- Nasz plan wygląda tak - zaczął Kaldur - Gdy znajdziemy się nad ich kryjówką, Red Rose wyleci z rakiety i prześwietli obszar jednego kilometra wokół nas żeby sprawdzić ile jest ukrytych wejść i czy nikt nie czai się niedaleko. Jeżeli będzie czysto, rozdzielamy się na dwie grupy - Red Rose, Robin, Artemis i Kid Flash oraz ja, Superboy i Marsjanka. Wkraczamy bez pośpiechu i nie ryzykujemy niepotrzebnie.
W tym momencie chłopak spojrzał na szatynkę znaczącym wzrokiem, na co ta lekko się zaczerwieniła.
Po chwili Megan oznajmiła, że znajdują się już nad celem. Emily wyjrzała zza okno. Unosili się nad lasem pełnym świerków i innych drzew iglastych oraz liściastych. Nieopodal znajdowały się skały porośnięte mchem i trawą.
- Łączę nas - powiedziała Marsjanka. - Czy wszyscy mnie słyszą?
- Tak - odpowiedział każdy.
Red Rose wstała z miejsca i stała się prawie niewidzialna. Niedaleko niej utworzyła się dziura w podłodze przez którą wyskoczyła. Po chwili zaczęła unosić się nisko nad drzewami. Prześwietlała swoim rentgenowskim wzrokiem każdy zakamarek lasu.
- W lesie jest czysto, natomiast...
Emily nie zdążyła dokończyć zdania, ponieważ zaraz koło jej ucha przeleciała mała strzałka. Odwróciła się w kierunku wylatującej groty.
- Red Rose? Wszystko w porządku? - odezwał się Wodnik.
- Tak, tylko... - wytężyła jeszcze bardziej wzrok, ale nikogo nie zobaczyła.
Po chwili usłyszała nadlatujący w jej stronę kolejny pocisk. Zdążyła zrobić szybki unik.
- Co jest? - pomyślała.
- Red Rose, co się dzieje? - powiedział lekko zdenerwowany już Wodnik.
- Co chwilę w moją stronę lecą małe strzałki. Najprawdopodobniej usypiające, ale nie widzę osoby, która do mnie strzela.
Gdy dziewczyna skończyła zdawać relację z zaistniałej sytuacji, rozpoczął się atak na jej osobę. Strzałki przelatywały koło niej co chwilę, a ona robiła uniki.
Nagle, gdy przełączyła swój wzrok na normalny, zauważyła kogoś siedzącego na jednej z gałęzi drzewa. Natychmiast ruszyła z prędkością światła w stronę atakującego i już po sekundzie przygwoździła go do kolejnego drzewa trzymając za szyję. Osoba kryjąca się pod maską Kojota wymachiwała niespokojnie nogami i próbowała rozluźnić jej uścisk.
- Ubranie pokryte ołowiem? Sprytnie. - stwierdziła i uderzyła go pięścią w "pysk", po czym stracił przytomność. Dziewczyna zostawiła go na gałęzi z której ją atakował i z powrotem uniosła się ponad drzewa.
- Mam wszystko pod kontrolą. - zaczęła - Są dwa wejścia. Jedno główne prowadzące przez wejście do jaskini i jedno ukryte pod klapą na szczycie skały. Nie wiem ile jest Kojotów w środku, bo ich ubrania są pokryte ołowiem.
Nastała chwilowa cisza.
- Wkraczamy.
Stanowczy głos lidera ich zespołu spowodował, że każdy wydostał się z rakiety i wylądował na twardym gruncie zaraz pod statkiem. Po chwili znalazła się przy nich szatynka już w swojej normalnej postaci.
- Robin, Red Rose, Artemis i Kid Flash. Wchodzicie głównym wejściem, reszta idzie ze mną drugim.
Zespół rozdzielił się na dwa mniejsze i skierowali się ku wyznaczonym miejscom. Grupa w której znajdowała się Emily, zbliżała się ku wydrążonemu wejściu w skale. Gdy weszli do środka, ogarnęła ich ciemność. Jedyne, delikatne światło dobiegało z zewnątrz, które było coraz słabsze im byli głębiej. Po chwili Red Rose uruchomiła wzrok rentgenowski i informowała swoich przyjaciół jak mają się zachowywać. Po kilku minutach marszu, napotkali się na wielkie, żelazne drzwi. Robin przykleił w kilku miejscach swoje mini-bomby. Oddalili się od nich na bezpieczną odległość. Po usłyszeniu wystrzału bomb, wrócili do nich, zauważając, że drzwi, wyrwane z zawiasów, leżą teraz na ziemi. Grupa wkroczyła do środka, ale ku ich zaskoczeniu nikogo tam nie było.
- Dostaliśmy się do pomieszczenia głównego, ale nikogo tu nie ma. - zameldował Robin.
- Zaraz do was dołączymy. - odpowiedziała Marsjanka i po chwili drugie drzwi zostały wyważone, a do środka dostała się druga ekipa.
- Nie rozumiem - zaczął Kid Flash - Gdzie oni się podziali?
Zupełnie jakby na słowa Wally'ego w całym pomieszczeniu rozniosło się głośne szczeknięcie. Natychmiast wszyscy przygotowali się do ataku. Światło zgasło, ale po kilku sekundach zostało z powrotem zapalone. Wokół Ligii dosłownie roiło się od Kojotów. Stali wysoko na balkonie i na podłożu. Otoczyli ich z wszystkich stron. Z pysków dobywały się co chwilę ciche warknięcia. Nagle antagoniści zaatakowali.
Ci, stojący na ziemi, szybko i zwinnie biegli w stronę bohaterów, a pozostali zeskakiwali z wysokości kilku metrów i lądowali bez najcichszego szelestu stóp i dołączając do reszty Kojotów, atakowali młodych bohaterów. Artemis strzelała z łuku w stronę Kojotów, które ciągle stały na balkonie albo zeskakiwały już w ich stronę. Żółta smuga wędrowała po całym pomieszczeniu i co chwilę padał jakiś Kojot od ilości ciosów zadanych przez Kid Flasha. Superboy obijał przeciwników z wielką łatwością, lecz nagle około dziesięciu rzuciło się na niego i przygniotło do ziemi. Conner przez chwilę leżał przygwożdżony do podłoża, lecz po chwili zebrał w sobie całą siłę i odepchnął atakujących tak, że wylądowali na pobliskich ścianach. Megan unosiła się w powietrzu nad wszystkimi i za pomocą telekinezy rzucała w Kojoty odłamkami skały albo zawijała wokół nich metalowe pręty uniemożliwiając każdy ruch. Kaldur walczył za pomocą swoich magicznych mieczy, które zmieniały swoją formę w zależności od przeciwnika. Natomiast Robin został upodobany sobie przez Kojoty, które lgnęły do niego jak ćmy do światła. Chłopak dzielnie walczył, odpowiadając na każdy zadany w jego stronę cios, jednak z każdą chwilą był bardziej zmęczony i nie dawał rady, powstrzymywać przeciwników, napierających na niego z każdej strony. Krew ciekła mu po czole, powoli schodząc wzdłuż twarzy. Emily, widząc to, od razu znalazła się przy brunecie, pomagając mu. Teraz walczyli razem tak jak w czasie pierwszego spotkania z Kojotami.
Red Rose zajęła się jednym z przeciwników. Wymachiwał on łapami we wszystkie strony, lecz dziewczyna dzięki swojemu refleksowi skutecznie broniła się przed jego ciosami. Po chwili Dick zauważył jak w stronę Emily skrada się jeden z Kojotów. Chłopak zadał ostateczny cios swojemu przeciwnikowi i natychmiast zasłonił swoją dziewczynę własnym ciałem. Emily usłyszała tylko dźwięk ostrzy wbijających się w ludzkie ciało i ciche jęknięcie. Red Rose z całej siły uderzyła swojego przeciwnika, na co runął na podłogę.
Odwróciła się za siebie i to, co zobaczyła, sprawiło, że czas się dla niej zatrzymał.
Robin jakby już martwy zwisał w powietrzu na ostrzach Kojota. Emily pojawiła się przy Kojocie w ciągu nanosekundy i odepchnęła napastnika od swojego zranionego chłopaka. Brunet runął na ziemię, a wokół niego pojawiła się kałuża krwi. Kojot przeleciał ponad wszystkimi i wylądował na ścianie po drugiej stronie pomieszczenia. Red Rose natychmiast wróciła do swojego chłopaka. Padła na kolana i przyciągnęła jego bezwładne ciało do siebie. Przycisnęła jedną rękę do brzucha bruneta, aby chociaż trochę zatamować krwotok. Łzy ściekały jej spod maski strumieniami.
- Robin... - powiedziała cicho. - Robin, popatrz na mnie.
Skierowała jego bladą twarz tak, aby na nią spojrzał.
- Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie rób mi tego. Zostań ze mną, błagam cię. Robin.
Dziewczyna była kompletnie roztrzęsiona.
Trzymała, powoli umierającego chłopaka w objęciach. Nie wiedziała co robić.
Nagle Dick resztkami sił przyłożył rękę do jej policzka i spróbował zdjąć jej maskę.
- Pozwól mi ostatni raz spojrzeć w te przepiękne oczy.
- Nie, to nie będzie ostatni raz. Obiecuję. Jeszcze będziesz w nie patrzył codziennie. - Emily kręciła przecząco głową.
Jej łzy mieszały się z krwią Robina.
- Proszę... - powiedział błagalnie.
Szatynka jakby się uspokoiła. Przestała wymachiwać głową i się trząść. Ściągnęła po maskę i odrzuciła ją jak najdalej. Przyłożyła swoją dłoń do jego, która leżała już na jej policzku. Teraz było jeszcze bardziej widać łzy ściekające po jej twarzy. Zostawiały po sobie czyste ścieżki po brudzie wymieszanym z krwią.
Chłopak uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Kocham cię... - wydusił z siebie.
Po chwili, resztkami sił próbował się podnieść, ale jedynie jęknął i opadł kompletnie bez sił.
- Już nawet nie daję rady cię ostatni raz pocałować... - zaśmiał się.
- To nie będzie ostatni raz! - skarciła go.
- Emily - spojrzał na nią znaczącym wzrokiem. Dziewczyna złączyła ich usta najprawdopodobniej ostatni raz w pocałunku. Łzy dziewczyny ściekały teraz i po twarzy Dicka. Gdy oderwali się od siebie, chłopak stracił przytomność.
- Nie - wykrztusiła z siebie szatynka. - Nie, Dick, proszę.
Zaczęła nim lekko potrząsać.
- Proszę cię, popatrz na mnie. Nie zamykaj oczu. Patrz na mnie.
Dziewczyna zaniosła się okropny lamentem.
- KID FLASH! - ryknęła najgłośniej jak tylko umiała. - KID FLASH!
Krzyczała roztrzęsiona, przytulając do siebie Dicka.
Po chwili koło niej znalazł się Wally, który od razu zbladł na widok swojego przyjaciela. Jego oczy zrobiły się natychmiastowo szkliste. Runął kolanami we krwi Robina.
- Bierz go i biegnij jak najszybciej tylko umiesz do najbliższego szpitala! - powiedziała powstrzymując łzy.
Przekazała w jego ręce ciało chłopaka. Rudzielec natychmiast wstał i pobiegł ile sił miał w nogach. Sprinter biegł najpierw przez las, potem ciągnącą się autostradą w stronę Gotham.
Nie. Tylko nie on. Myślał. Łzy ciągle wypływały z jego oczu co utrudniało mu widoczność, ale nie mógł się powstrzymać. Trzymał umierającego przyjaciela w objęciach i jego życie tak naprawdę zależało teraz tylko od niego. Nagle ku jego oczom ukazały się setki wysokich i oświetlonych budynków. Na ten widok zaczął biec jeszcze szybciej, mimo braku sił. W pewnym momencie znalazł się przy szpitalu.
Wbiegł do środka, zostawiając za sobą huragan latających dokumentów z recepcji.
- Pomóżcie! On... umiera. - powiedział rozpaczliwie.
Wszyscy stanęli jak zamurowani na widok dwóch superbohaterów stojących w korytarzu, ale na słowo "umiera" od razu wzięli Robina na łóżko i zaprowadzili na salę operacyjną.
CZYTASZ
Young Justice [Zakończone]
FanficEmily i Dick na pierwszy rzut oka wyglądają na normalnych nastolatków, ale gdy słońce zachodzi, a na niebie pojawia się księżyc i przestępcy wychodzą z ciemnych zakamarków miasta, oni zakładają swoje maski i walczą z przestępczością... ...ale czy na...