Część druga

1.7K 128 10
                                    

  Bycie głową rodziny, budzenie wszystkich rano i szykowanie dla nich śniadania, Harry uważał za okropną rzecz. Przynajmniej dla niego. Był śpiochem po prostu i nie podobało mu się codzienne wstawanie o godzinie szóstej, ale nie miał wyboru. Taką mieli umowę z Louisem. Tak więc nie mógł pozwolić sobie na narzekanie i ociąganie. Musiał czym prędzej wstać i pójść obudzić dzieci. Louis sam wstanie za pół godzinki, a on w tym czasie pomoże Matyldzie się wyszykować i zrobi duże śniadanie.

Okej. Cofa to. Wydostanie się z cieplutkiego łóżka z mężem owiniętym ciasno wokół niego było okropną rzeczą. Louis pachniał wanilią tak ślicznie, a jego ciężar na brzuchu Harry'ego był naprawdę przyjemny. Dłoń szatyna zaciśnięta była na jego koszulce i to nic, że w miejscu gdzie były usta chłopaka Harry miał mokrą plamę. To mimo wszystko miało swój urok, taki domowy i przytulny. I to sprawiało, że Harry kochał swoje życie i jednocześnie nienawidził, bo musiał to zostawić na rzecz jakiejś pracy.

Ostatecznie wsunął puchate skarpetki na stopy i narzucił na siebie swój wrzosowy szlafrok. Włosy związał w koka, kiedy znalazł jakąś gumkę pod poduszką. Louis smacznie spał sapiąc słodko i Harry w duchu ucieszył się, że zaraz jego budzik zadzwoni i poczuje się tak samo jak on, że też będzie musiał wstać do pracy. Harry nie lubił być sam w swoim cierpieniu. Jeszcze rozsunął zasłony pozwalając światłu otulić ich sypialnie i uchylił okno wpuszczając świeże powietrze. Zawsze wolał to od jakichś sztucznych odświeżaczy.

Dostrzegł jak jego mąż marszczy się, gdy promienie słońca otuliły jego twarz po czym obrócił się na brzuch i zakrył głowę poduszką. Harry zaśmiał się sympatycznie, bo był to zabawny i uroczy widok jednocześnie. Sam też nie lubił gdy budziło go słońce. Wolał obudzić się sam, około godziny trzynastej...

Ale skoro już wstał, i był to dzień roboczy, to jego rodzina również musiała wstać. Pierwszy w kolejce był Michael. Wszedł do jego pokoju wcale nie starając się zachowywać cicho. Jego syn spał zakopany pod kołdrą, co wyglądało niczym kopiec, na łóżku leżało kilka jego ubrań i nie tylko na łóżku. Natomiast na biurku usytuował się wczorajszy niedokończony obiad, więc w pokoju trochę niezbyt miło pachniało groszkiem. Na podłodze leżał telefon Mikey'ego i Harry domyślał się, że chłopak właśnie wyłączył swój budzik i wrócił do spania mając nadzieję, że uda mu się nie pójść do szkoły. Ale to nie było możliwe. Niedługo miał egzaminy (za dwa lata), a Harry naprawdę dbał o jego edukację, nadal cicho się łudząc się, że Michael jednak pójdzie na studia. Jakiekolwiek.

- Wstawaj, młody - zaświergotał podciągając żaluzje po czym otworzył okno, by trochę się tu wywietrzyło.

- Mpff - dostał w odpowiedzi od pierworodnego, ale ta odpowiedź nie była akceptowalna. Zszarpnął kołdrę z ciała syna i jednocześnie zebrał brudne ubrania z łóżka i podłogi. Obiadem zajmie się później.

- Budź się, chłopaku.

- Nie chcę iść do szkoły. - burknął Michael obracając się na łóżku. Zerknął na tatę spod ramienia zakrywającego jego oczy.

- A co mnie to interesuje? - zaśmiał się Harry. Mikey był naprawdę zabawny myśląc, że może zostać w domu, tak po prostu.

- Oj no weź, chociaż raz. - chłopak wręcz zajęczał, ale usiadł prosto będąc przygotowanym na wszystko.

- A masz jakiś sprawdzian? - Harry westchnął i spojrzał na syna znacząco. On z uśmiechem pokręcił przecząco głową.

- Nieee.

- W takim razie... nie widzę przeszkód żebyś został. - odparł z uśmiechem i skierował się do drzwi, jednak zatrzymał się słysząc protest Michaela.

- Ale jak to? Że co?

- No bo gdybyś miał sprawdzian, a nic nie umiał, to pozwoliłbym ci zostać, żebyś się nie skompromitował. Ale skoro masz spokojny dzień, to nic ci się nie stanie, prawda? - odpowiedział z wyraźną dominacja i dumą. Uwielbiał być rodzicem.

- Super - burknął Michael i zaczął się ubierać. Nienawidził być dzieckiem.

Z głupkowatym chichotem Harry wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Ubrania rzucił w dół schodów, które później zaniesie do łazienki i wrzuci do pralki, a Louis upierze po pracy, po czym skierował się, by obudzić córkę. Matylda już nie spała, praktycznie jak zawsze. Siedziała na łóżku opierając się o ścianę, otulona różową kołdrą i wpatrzona w telefon w jej dłoniach. Harry mnóstwo razy powtarzał Louisowi, że smartphone dla dziewięcioletniej dziewczynki jest okropnym i nieodpowiedzialnym pomysłem. Oczywiście Louis go nie słuchał i kupił urządzenie na ostatnie urodziny córki. Harry obawiał się, że wyniki w nauce Ealie się pogorszą albo znajdzie ona jakieś durnoty w internecie do których będzie się stosować, ale nic takiego nie miało miejsca. Zmieniło się tylko to, że Matylda ostatnio zaczęła wstawać sama i po szkole zawsze najpierw odrabiała lekcje, żeby potem mieć czas na telefon. To w sumie były całkiem przyzwoite efekty, czego Harry oczywiście nie przyzna, aby nie zaniżył się jego autorytet rodzica. Musiał trzymać poziom odpowiedzialnego ojca.

- Ubieraj się, królewno i schodź na śniadanie - powiedział do córki, na co ona przewróciła oczami. Zachowywała się jak nastolatka, a jeszcze było jej daleko do tego. - Spakowałaś się?

- Wczoraj. - wymamrotała nie odwracając wzroku od świecącego ekranu. Harry był cholernie ciekawy co takiego przegląda i szczerze to cholernie się bał, że wejdzie na jakieś nieodpowiednie strony. A przecież była jeszcze malutka.

- No to szybciutko.

Zszedł do kuchni i pierwsze co zrobił to wyjął cztery kubki. Do dwóch wsypał kawę, a do dwóch pozostałych po torebce herbaty i zagotował wodę. Czekając, w międzyczasie wyjął osiem jajek i zaczął przygotowywać omlety, każdy pojedynczo oczywiście. Pierwszy był tylko z pomidorami dla Matyldy, bo znając życie to ona miała pierwsza zejść do kuchni. Kolejny z serem i szynką dla Michaela, a ze szczypiorkiem i cebulą dla Louisa. Kiedy upewnił się, że na stole niczego nie brakuje, a Ealie już się zajadała popijając wszystko gruszkowym sokiem (herbatę wypiła jednym duszkiem), wziął się za przygotowywanie posiłku dla siebie. Czyli omlet z papryką, serem i pieczarkami oraz dużo majeranku.

- Tato. - usłyszał za sobą zmęczony głos Michaela. Chłopak dopiero zasiadł do stołu i nadal był jeszcze wpół śnie.

- Hm? - mruknął starając się nie przypalić swojego posiłku. Dodał jeszcze odrobinę soli, bo dziś jakoś miał ochotę na coś bardziej wyrazistego.

- Dasz mi na autobus? Mam dziś lekcje do trzynastej.

- Gadaj z tatą. Może po ciebie przyjedzie, a jak nie to od niego żebraj - powiedział całkowicie poważne, jednak gdzieś w głębi ukrywając uśmiech. Miał świadomość, że takim zachowaniem komplikuje życie swojego syna, który ostatnio stał się bardziej apatyczny i leniwy niż zwykle (zupełne przeciwieństwo okresu przedszkolnego), co tłumaczył oczywiście dorastaniem.

- Dzięki - wymamrotał Michael z buzią pełną jajek. Harry go nie upomniał.

Odłożył talerz ze swoim omletem na stół, zaraz obok Matyldy, i zaledwie po chwili zauważył Louisa stojącego w progu kuchni. Na sobie miał szare flanelowe spodnie i miękki sweter. Trzymał się za łokcie i wyglądał na jeszcze śpiącego. I był piękny. Dla Harry'ego zawsze, mimo że był starszy o te dziesięć lat ok kiedy się poznali. Od tego czasu zdecydowanie zmężniał. Jego włosy nabrały ciemniejszego koloru, spojrzenie stało bardziej inteligentne. Harry musiał też przyznać, że jego sposób myślenia, działania, jego usposobienie się stonowało. Już nie był taki wybuchowy, spontaniczny. Harry uważał, iż to dlatego, że teraz czuje się współodpowiedzialny za ich potomstwo. Widać, że stara się być ich autorytetem, być odpowiedzialnym rodzicem. Jednak czasem jego tok myślenia był na równi z ich córką ("Harry, no dalej, pójdźmy do parku i znajdźmy wiewiórkę, i będzie naszym domowym zwierzątkiem) (Albert, ich świnka morska też była spontaniczną decyzją. Wracał wtedy z Matyldą ze szkoły, a ona opowiadała mu o jej koleżance, która ma świnkę morską, więc Louis pomyślał, że jego córka nie może być gorsza i jej też kupił. W tej samej jeszcze godzinie). Ale był już dojrzałym mężczyzną i odpowiedzialnym rodzicem, tak. I wciąż był piękny.

- Co na śniadanie? - ziewnął i ruszył w kierunku Harry'ego sunąc bosymi stopami po panelach. Dzieci przyglądały mu się rozbawione. Ich tata był czasem bardziej dziecinny od nich.

- Omlet. - odparł z uśmiechem Harry, ruchem głowy wskazując Louisowi jego śniadanie. Swoje postawił obok i miał już usiąść, ale mąż wyprzedził go przylegając do niego całym ciałem. Objął go w pasie i głowę ułożył pod jego szyją. Był jeszcze cieplutki. Harry z chęcią odwzajemnił gest i schował twarz w jego włosach. Obaj usłyszeli ciche jęki ich dzieci, ale nie zamierzali nic z tym robić. Harry złożył czułego buziaka na czubku głowy Louisa po czym wytknął język swojej córce, która mruczała pod nosem coś jak "zakochana para".

- Co dziś robisz? - spytał, gdy zasiedli do stołu. Louis wciągnął nogi na krzesło i skrzyżował je. Harry dostrzegł, że Matylda siedzi tak samo.

- Jadę wszystko zapłacić. I to chyba tyle. Muszę jeszcze zrobić czarne pranie i umyć podłogę w kuchni.

- Dużo. - mruknął Michael. - Dasz mi na autobus?

- Przyjadę po ciebie.

Michaela najwyraźniej usatysfakcjonowała ta odpowiedź, bo jedynie kiwnął głową i wrócił do swojego posiłku. Ostatnio rankami był wyjątkowo małomówny, cichy i często nie w humorze. Harry zauważył, że już nawet nie rankami, ale cały dzień potrafił być markotny. Jeszcze nie tak dawno był pełen energii, potrafił peplać bez powodu, zawsze wyrażał swoje zdanie, denerwował siostrę, a teraz nic. Wszystko akceptował i nie wypowiadał się nie pytany. Jak nie on. Harry rozmawiał na ten temat z Louisem, który doszedł do wniosku, że to tylko kwestia dorastania, "taki głupi wiek".

- Tato, zrobisz mi warkocza? - Matylda pociągnęła Louisa za rękę, kiedy on mył po wszystkich talerze. Kątem oka zerknął na Michaela, który siedział w salonie z telefonem w ręku i delikatnie się uśmiechał. Miał nadzieję, że chłopak pisał z Sally. Uwielbiał tę dziewczynę, była miła, dobrze wychowana i już od ponad dwóch lat przyjaźniła się z Michaelem. Louis naprawdę liczył na to, iż syn w końcu mu oznajmi, że Sally jest jego dziewczyną.

- Jasne, słonko. Usiądź. - odparł odkładając naczynia na suszarkę, sięgnął po ściereczkę i wytarł ręce. Matylda wspięła się na taboret, a Louis stanął za nią, ręce od razu wplatając w długie włosy. Uwielbiał pleść warkocze swojej córce, co przypominało mu o dbaniu o włosy jego sióstr. Których swoją drogą nie widział kilka miesięcy, pomijając rozmowy przez telefon. Musiał to jak najszybciej nadrobić.

- Zrobisz mi też? - Louis usłyszał za sobą głos męża. Zaśmiał się czując lekkie łaskotanie na szyi od ciepłych pocałunków. Harry'emu też uwielbiał pleść warkocze, urocze dobierańce. Był już trzydziestopięcioletnim mężczyzną, ale wciąż wyglądał ślicznie w takiej fryzurze. Za to w kokach był cholernie pociągający.

- Oczywiście. - zgodził się bez wahania. - Ale twoja córka pierwsza.

Harry mruknął w jego bark, gdzie aktualnie wtulał swoją twarz i po prostu patrzył jak pracowały dłonie Louisa, jak zwinnie splatał ze sobą trzy pasma. Kiedy przyszła kolej na niego nie bardzo mógł uwierzyć w to, że będzie szedł do pracy w warkoczu.

Matylda poszła się przyszykować do szkoły, a Harry siedział na jej miejscu, w czasie gdy Lou zajmował się jego włosami. Czuł, że warkocz jest rozpoczęty trochę wyżej niż standardowo, ale to nie był dobieraniec. Jego włosy sięgały mu już lekko poza łopatki, ale kręciły się i nie było tak tego widać. Jednak teraz, gdy warkocz był dość długi, musiał przyznać, że był z siebie dumny.

- Ślicznie - skomentował Louis, gdy skończył, a Harry stanął przed nim. Położył dłonie na jego ramionach (jak to dobrze, że dziś założył puchaty malinowy sweter, pod kolor jego ust) i przyjrzał się dokładnie jego twarzy. Oczy uśmiechały się do niego i chwilę błądził wzrokiem pomiędzy nimi, a ustami męża, dopóki go nie pocałował. Delikatnie, minimalny nacisk warg na wargi i nadal serce bijące w ten sam sposób.

- Kup sobie coś ładnego - wyszeptał Harry wprost w usta Lou. Szatyn zaśmiał się cicho.

- Co?

- Jedź na zakupy i kup coś sobie - mrugnął do męża po czym tak po prostu go ominął i wyszedł z kuchni. Louis poczuł ciepło na jego policzkach i nie mógł uwierzyć, że po tylu latach jego mąż potrafił go zawstydzić. Doskonale wiedział, co Harry miał na myśli i nie zamierzał go zawieść.
Harry zszedł na dół do restauracji, gdzie rozpoczął swoją pracę, a Louis wsiadł w samochód ze swoimi dziećmi. Najpierw musiał odwieźć Michaela do jego szkoły, a dopiero później Matyldę. Po wszystkim miał w planach odwiedzić bank, gdzie musiał zapłacić wszystkie rachunki za dom i za restaurację. Miał jeszcze dużo do zrobienia w mieszkaniu, tak jak powiedział Harry'emu; umycie podłóg, pranie, oczywiście jeszcze obiad. Ale lepsze to niż kolejne liczenie wydatków restauracji.

Zaparkował przed bankiem i sprawdził czy ma w kieszeni dokumenty i portfel - były tam. Wyłączył radio, zdjął okulary przeciwsłoneczne i założył korekcyjne. Nosił je tylko podczas czytania i innych podobnych rzeczy, więc teraz pewnie będą mu potrzebne.

Pani w banku była niecodziennie miła, nie denerwowała się i tłumaczyła dokładnie i powoli. Nie robiła mu żadnego problemu, że regulował rachunki dwa razy. Sprawiła, że ten obowiązek chociaż raz nie był irytujący. Wszystko szybko załatwił i od razu z lepszym humorem pojechał do centrum miasta, do swojej ulubionej galerii. Musiał przyznać przed samym sobą, że kochał zakupy. Nie to, że obkupował się jak kobieta. Szedł do sklepu, by odnaleźć kilka fajnych rzeczy, przymierzyć, wybrać najlepsze i je kupić. Nie siedział w galerii godzinami, nie mógł sobie na to pozwolić, miał swoje obowiązki ojca i męża, nie miał też tyle pieniędzy, ale jednak lubił zakupy. Były przyjemną odskocznią od codziennej rutyny. I nie kupował tylko dla siebie, bo najczęściej kupował więcej mężowi i dzieciom niż samemu sobie. Zawsze bardziej troszczył się o swoją rodzinę, co jak uważał, było naturalne. Harry i dzieci byli najważniejsi w jego życiu. Nie zamierzał dopuścić do tego, by w jego rodzinie było tak jak w rodzinie jego matki. Nikogo nie odtrącał i kochał wszystkich jednakowo. Chciał, by wszyscy byli szczęśliwi.

Dlatego na początku zaszedł do sklepu z zabawkami gdzie kupił swojej córce puzzle i niebieskiego pluszaka. W drogerii wybrał dla Harry'ego nową maseczkę i oczywiście odżywkę do włosów. Długo nie wiedział z czego Michael by się ucieszył, bo ostatnio nic nie wprawiało go w dobry nastrój. Przypomniał sobie, że chłopak jakiś czas temu zgubił swoje okulary, a Louis obiecał mu je odkupić. Teraz miał okazję. Na wszelki wypadek kupił dwie pary.

Przyszedł też czas na jego relaks i zaszył się w swoim ukochanym sklepie z jeansami, w sklepie, który zawsze ma jego rozmiar, w sklepie, który ma spodnie na jego krągłe pośladki i chude łydki jednocześnie. Kochał ten sklep. Tu zawsze coś dla siebie znalazł i zdarzało się, że brał trzy pary tych samych spodni tylko, że w innym kolorze. Lub w tym samym kolorze, ale jedne z kieszonkami, drugie bez, kolejne z dziurami na kolanach. Tego było aż za dużo, mieszało mu się w głowie i pod koniec sam już nie wiedział, które spodnie wziąć. Tym razem wybrał dwie pary zwykłych czarnych, jedne ciasne i drugie trochę luźniejsze. Wszedł do przymierzalni lekko się uśmiechając pod nosem, kiedy sprzedawca patrzył na niego dosadnie, pewnie dlatego, że już go znał, bo Lou często tu przychodził.

Okej. Ostatecznie kupił obie pary. Spodnie cudnie na nim leżały. Jego tyłek wyglądał świetnie, a nogi szczupło. Tak więc musiał je mieć i wahał się tylko chwilę, ze względu na pieniądze jakimi dziś dysponował, ale powiedział sobie, że to jedyna taka okazja i to, że ma trzydzieści siedem (prawie osiem) lat nie oznacza, że nie może sobie kupić jeansów w przyzwoitej cenie. Kupił i był z siebie zadowolony.

Miał właśnie wychodzić z galerii, jednak przypomniał sobie, że Harry go o coś prosił. Miał kupić sobie coś ładnego. Nie chciał zawieść męża, więc wsiadł w windę i pojechał na drugie piętro. Jego ulubiony sklep z damskimi duperelami zachęcał swoim neonowym szyldem i wręcz przyciągnął do siebie Louisa. Szatyn zawsze kiedy do niego wchodził czuł się nieswojo, bo miał wrażenie, że wszystkie kobiety się na niego patrzą podejrzliwie i miał trochę racji, bo raczej każda kobieta chciałaby, by jej mężczyzna sprezentował jej od czasu do czasu elegancką bieliznę. Problem w tym, że Louis nie miał kobiety (wręcz przeciwnie) i przychodził tu dla siebie. Miał tylko, jak do tej pory, trzy pary takiej bielizny; białą, jasnoróżową i czerwoną, każda z fikuśnymi koronkami i wstążkami. Harry to kochał. To on pierwszy mu kupił te różowe majteczki na jego trzydzieste piąte urodziny i kiedy Louis je założył (cały purpurowy nie tylko na twarzy) Harry patrzył na jego pupę naprawdę długo i był wręcz pewien, że dojdzie od samego patrzenia. Był szczęśliwy, że zdecydował się kupić Louisowi taki prezent. Kolejne dwie pary Louis kupił sobie sam, robiąc tym samym Harry'emu cudowną niespodziankę. Obaj musieli przyznać, że to był ich taki mały fetysz. Oczywiście bardziej Harry'ego, bo Louis za to ubóstwiał swojego męża z pomadką na ustach i z wytuszowanymi rzęsami. Nie wiedział dlaczego, ale Harry wyglądał wtedy cholernie pięknie, i trochę go to odmładzało. I pociągało Louisa oczywiście. Może i byli trochę dziwni, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. To było tylko ich, chowało się w tylko ich sypialni i nikt nie miał do tego prawa. Ich intymność była tylko dla nich.

Louis więc nie chciał pominąć Harry'ego. Do czarnego koszyczka włożył kolejną ciemno-różową pomadkę idealną dla jasnej cery (jakiś tusz jeszcze mieli w szufladzie w garderobie) czyli dla Harry'ego też. Dołożył też obiecaną czarną bieliznę. Mniej fikuśną i bardziej elegancką. Louis oczywiście sprawdził czy była choć trochę rozciągliwa, by mogła go pomieścić. Przyjrzał się jeszcze dokładniej. , ale.. okej. Harry będzie zadowolony. Cena była w porządku, rozmiar idealny, więc włożył je do koszyka i podszedł do kasy. Ekspedientka uśmiechnęła się do niego, gdy kasowała jego zakup. On natomiast poczuł jak się rumieni. Zawsze czuł się zmieszany w takiej sytuacji i wydawało mu się, że ona wie. Ale nie wiedziała.

- Zna pan rozmiar żony - wyszczerzyła się z zachwytem w głosie. Louis musiał odchrząknąć i wydukał ciche "tak". Kobieta nie dopytywała, na szczęście, spakowała majtki i pomadkę do małej reklamówki ze wzorkiem w różowe motylki i podała ją Louisowi, a on zapłacił odpowiednio i czym prędzej wyszedł ze sklepu. Nie oglądał się już nigdzie. Wsiadł w windę, zjechał na piętro i szybkim krokiem wydostał się na zewnątrz. Na parkingu odnalazł swój samochód, do którego wsiadł po spaleniu dwóch papierosów. Kilka miesięcy temu obiecał Harry'emu, że rzuci ("nie chodzi mi smród tylko o twoje zdrowie kochanie" bla bla) i faktycznie ograniczył się do około dziesięciu dziennie. Rzucenie nałogu to powolny proces, a on tak naprawdę nie chciał rzucić. Uwielbiał palić. Rzucał tylko i wyłącznie dla Harry'ego. Z miłości. Nie chciał go zamartwiać, gdy zacznie boleśnie kaszleć lub coś z tych rzeczy. Potrafił jeszcze myśleć racjonalnie i wiedział, że palnie faktycznie szkodzi zdrowiu.

Schował paczkę do kieszeni kurtki. Z szufladki samochodu wyjął perfumę, którą się spryskał i wziął też gumę do żucia, by pozbyć się tego niechcianego zapachu. Nie chciał rozczarować Harry'ego.

Była dopiero godzina za dziesięć jedenasta, a Matylda dziś kończyła szkołę o wpół do czternastej, więc miał jeszcze dużo czasu. Postanowił wrócić do domu, gdzie umyje te cholerne podłogi i zrobi pranie wszystkiego co jest do prania i przygotuje też obiad. Przemierzając ulice Liverpoolu zastanawiał się co takiego przygotować. W głowie przewijał po wszystkich przepisach. Ślinka mu pociekła, gdy oczami wyobraźni zobaczył smażone ziemniaczki i jajka sadzone ze szczypiorkiem, a do tego buraczki i duszona marchewka z fasolą szparagową. Och, tak. To był ich dzisiejszy obiad.

Nie był pewien czy faktycznie ma w domu tę fasolkę, bo reszty produktów był pewien. Nie chciał ryzykować, więc zajechał na najbliższy stragan, ten na deptaku przy poczcie i kupił pół kilo. Harry bardzo lubił fasolkę szparagową smażoną z bułką tartą, więc może jeszcze w tym tygodniu mu przyszykuje. Może w piątek, kiedy będzie bardzo zmęczony po tygodniu pracy, albo w niedziele, gdy będą całą rodziną w ciszy i spokoju spędzać ten dzień przed telewizorem i może zrobią sobie jakiś maraton. Tak, to był plan.

Ale to na później. Teraz czekały smażone ziemniaczki i jajka. Zgarnął wszystkie torby z tylnego siedzenia, zablokował samochód i na szczęście dając sobie radę z zakupami wszedł do budynku, gdzie mieściła się restauracja i jego dom. Przeszedł środkiem między stolikami, tak jak zawsze. Stali klienci przyzwyczaili się do niego, ale było też kilka osób, które oglądały się za nim dopóki nie zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Oczywiście mógł iść prosto na górę do mieszkania, ale chciał jeszcze przywitać się z Harrym. Brunet fortunnie siedział w kącie pomieszczenia i pił kawę. Tak, to była jego godzina na chwilę oddechu.

Uśmiechnął się na widok jego męża, całego w skowronkach, i w głowie już planował ich dzisiejszą noc, wiedząc, że Louis miał dla niego coś ładnego. To znaczy dla siebie.
Szatyn postawił wszystkie torby przy swoich nogach i podparł się po bokach przyglądając się Harry'emu z uśmiechem. Harry odłożył swoją kawę na niski stolik właśnie do tego przeznaczony i poklepał swoje kolana. Louis bez wahania usiadł i objął męża za szyję, po czym przywarł delikatnie swoimi wargami do jego. Harry ścisnął lekko jego udo chcąc mu przypomnieć, że nie są sami, że są w kuchni, gdzie kręci się mnóstwo kucharzy. Około ośmiu, może dziewięciu i trzy kelnerki. Louis nie chciał, ale okej, odsunął się i wstał też z kolan męża. Przysunął sobie niski taborecik i usiadł na chwilę, zanim zacznie sprzątanie.

- Jak było? - spytał Harry wracając do swojej kawy. Kątem oka zaglądał do papierowych toreb, gdzie ujrzał jakąś różową reklamóweczkę, którą już znał i uśmiechnął się lewym kącikiem ust.
- Mam coś - odparł Louis prostując nogi. Nie pozwolił Harry'emu skomentować, bo zaraz dodał: - Zrobię dziś pieczone ziemniaki i jajka sadzone.
- Mmm. Chętnie zjem coś nie zielonego - zaśmiał się, a Louis mu wtórował. - Nie przemęczaj się dzisiaj - mruknął wywołując rumieńce u Louisa, który wiedział, że dzisiejszej nocy Harry wystarczająco go wymęczy. Boże, była dopiero jedenasta rano, a on był już napalony. Musiał na razie się od tego uwolnić, więc zgarnął torby, pożegnał Harry'ego soczystym buziakiem i pognał do domu. Wszystkie zakupy zostawił w salonie na kanapie, prócz różowej torebeczki, którą zabrał do sypialni jego i Harry'ego i schował ją pod poduszkę męża.

Po chwilowym odpoczęciu i wzięciu kilku oddechów wrócił na dół, gdzie rozpakował resztę zakupów. Szparagi zostawił na stole w kuchni, a rzeczy kupione dzieciom zaniósł do ich pokojów. Kosmetyki Harry'ego upchnął w łazience, natomiast swoje spodnie ułożył w garderobie. Później jeszcze raz je przymierzy. Teraz czekało go pranie, więc wrócił do łazienki. Miał już oddzielone czarne rzeczy w wiklinowym koszu. Wepchnął je do pralki, którą zalał wodą, wrzucił jeszcze kapsułkę i włączył. W tym czasie musiał umyć podłogę. Wydostał więc mop, którego nie zdążył jeszcze przygotować, bo usłyszał jak dzwoni jego telefon, prawdopodobnie z kurtki w salonie. Pognał jak najszybciej nie chcąc przegapić połączenia, bo może było to któreś z jego dzieci. Był blisko. Dyrektor szkoły Michaela. Tak naprawdę wiedział już o co chodziło i mógł to zostawić i od razu jechać do szkoły, ale jednak odebrał wcześniej wygodnie siadając, przygotowując się na wszystko.

- Słucham - mruknął lekko zirytowany.

- Witam, panie Tomlinson. Chodzi o Michaela. Doszło do bójki i...

- Za chwilkę będę. - przerwał mężczyźnie, bliski krzyku. Te sytuacje powoli doprowadzały go do szału. Michael był teraz o wiele spokojniejszy i trochę cieszył się z tego, bo żadnych bójek nie było od grudnia, ale widocznie się przeliczył, bo jakiś idiota znów zdenerwował jego synka. Chciał tylko, by Mikey nie odniósł jakichś poważnych urazów. Ostatnim razem miał wybite dwa palce i cholerny krwotok z nosa. A Louis martwił się o swoje dziecko i nie chciał by stała mu się krzywda.

W porządku. Musiał jechać do szkoły i zabrać z niej syna, wcześniej mówiąc dyrektorowi co o nim myśli i o tych wszystkich gówniarzach, bo domyślał się, o co poszło tym razem, czyli jak zwykle o to samo. Jednak najpierw musiał powiedzieć Harry'emu i wyrwać go z pracy, bo nie zamierzał jechać tam sam.

W kuchni podszedł do niego starając się być spokojnym i odciągnął na bok zdezorientowanego. Przesunął dłonią po twarzy zanim się odezwał.

- Twój syn znowu się pobił. - szepnął patrząc na męża zmęczonym i zrozpaczonym wzrokiem. Za to Harry patrzył przepraszająco, bo niepotrzebnie sam sobie obiecał, że już więcej do tego nie dojdzie i nie ma potrzeby przenoszenia Michaela do prywatnej szkoły. Ale jeśli powód był taki sami jak poprzednie, to nie mieli wyboru.

Bez słowa odłożył nóż, zdjął fartuch i zostawiając na chwilę samego Louisa, podszedł do Nialla prosząc, by nad wszystkim zapanował na jakiś czas. Wróciwszy chwycił dłoń męża, w uspokajającym geście, po czym zdecydował się objąć go w pasie. Przycisnął usta do skroni szatyna dając mu wsparcie. Wiedział, że Louis się martwił i był wściekły jednocześnie, a on musiał temu zapobiec. Nikt nie będzie krzywdził ich syna.    

Someone ElseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz