IX

11 1 0
                                    

Sehun unosi brew, uważnie przyglądając się Luhanowi. Z pewnością nie spodziewał się po nim skierowanej ku Sehunowi jakiejkolwiek miłej rzeczy, a już tym bardziej czegoś takiego.
- Ja mam wartę.
- A ja razem z tobą - chłopak wtula się w kocyk i jednocześnie ociera o ramię wyższego, przez co dziwne ciepło wypełnia go od środka. Gorączka?
- Nie masz co robić? - odpowiada obojętnie Oh i znów wbija wzrok w las. Nikłe światło z ogniska oświetla drzewa, jednak nie jest on w stanie zobaczyć, co jest głębiej.
- Nie, zwyczajnie nie jestem śpiący.
- Właśnie widzę - blondyn komentuje ziewnięcie Luhana.
- Możesz być wredny, ja i tak nie pójdę.
I kolejna fala ciepła. Sehun krzywi się lekko.
"Cholera, źle ze mną."
Mruczy coś pod nosem i opiera się wygodniej o drzewo. Nastaje długa cisza, przerywana trzaskaniem ognia i nocnymi dźwiękami lasu.
- Idę dorzucić drewna - mówi Oh po chwili i podnosi się z miejsca, od razu kierując do ogniska. Nagle zaczęło być mu duszno. Zbyt duszno.
Luhan przeciera oczy piąstkami, chcąc pozbyć się resztek zmęczenia. Po pięciu nocach, w ciągu których spał maksymalnie godzinę każdej z nich i to w dodatku na drzewie, jest to lekko trudne, ale nie niewykonalne.
Perspektywa spędzenia czasu z Sehunem wydaje się o wiele bardziej zachęcająca od pójścia spać.
Z ciekawością patrzy na to, jak ogień staje się coraz większy i większy.
Pomarańczowa poświata sprawia, że jest w stanie ujrzeć Sehuna w zupełnie innym świetle.
Lu sam nie wie, co takiego w sobie ma, ale naprawdę chciałby go bliżej poznać. Wydaje się ciekawą osobą, a jakby tego było mało, czuje się przy nim jak przy.. jeszcze kimś. Osobie jedynej w swoim rodzaju.
Ciekawe, co teraz robi? Czy jeszcze żyje? Myśli o nim czasem?
Oby, bo to właśnie dla niej wrócił do Korei.
Może to i kiczowate, ale dla takich osób jak ona warto przeżyć apokalipsę.
Z zamyślenia wyrywa go siadający obok Sehun.
- O czym myślisz? - pyta cicho Luhan, zerkając na niego przez ramię.
- O wszystkim i o niczym.
- Zastanawiasz się, co z nami będzie, prawda? - stwierdza z łagodnym uśmiechem. - Nie martw się. Nie ma czym, dopóki nie zaczniesz tego robić. Prawdziwym niebezpieczeństwem są ludzie, wiesz? I nie mam tu na myśli trupów, tylko ocalałych. Zamiast desperacko chwytać życie, pomyśl o najważniejszej dla ciebie osobie i rób to dla niej. Walcz i żyj, by była bezpieczna. To pomaga.
Jelonek kładzie dłoń na jego i ściska ją w pocieszającym geście.
Jego myśli mimowolnie uciekają w stronę Truskawkowego Pana i tego, o czym on może myśleć. W końcu trzeba go jakoś do nas ściągnąć.
Dopiero po chwili orientuj się, że blondyn oddał uścisk, a policzki Luhana zaczynają piec.
"Ratunku?"
Sehun natomiast jest w zupełnym szoku. Sam nie pamięta, kiedy ostatnio okazano w stosunku do niego tyle ciepła. W domu nie mógł na to liczyć. Matka umarła, jak się urodził, a ojciec utrzymywał siebie i jego jedynie z polowań. Nienawidził małego Sehuna. Miał robić dokładnie to, czego oczekiwał ojciec, a w przeciwnym razie karał go. Boleśnie. Robił to jednak umiejętnie. Ciął mięso zwierzęce, więc się na tym znał. Zadawał ból, jednocześnie niemal nie robiąc widocznych gołym okiem szkód. Największa szkoda jednak uderzyła w psychikę. Sehun nikomu się nie zwierzał, z niczego. Tylko jednemu..
Jako dziecko płakał na jego ramieniu, a kiedy ojciec to zobaczył, prał go w domu za słabość. Potem zbolały i posiniaczony wracał do przyjaciela, z każdym dniem płacząc mniej. Aż w ogóle przestał.
Do czasu, kiedy jego jedyny anioł stróż wyjechał.
Zostawił go, bez słowa.
Tamtej nocy płakał do momentu, kiedy już nie miał czym płakać.
Ale przynajmniej wyjechał, może nawet poza Koreę. Może nic mu nie grozi i jest bezpieczny.
- Nie mam nikogo takiego - odzywa się w końcu, zimno i bez uczuć, zabierając przy tym dłoń. Już postanowił. Nie zbliży się do nikogo. Jak zacznie mu zależeć, stworzy to jedynie więcej problemów. Więcej słabości. A on już nie ma słabości.
- Każdy ma kogoś takiego - upiera się tamten i marszczy brwi.
- Nie ja.
- W takim razie ja będę dla ciebie tym kimś! - Luhan niemal krzyczy, Sehuna zaskakuje powaga w jego głosie. Niższy ściska obie dłonie swojego towarzysza, intensywnie się w niego wpatruje. A ten już nie ma siły mu odmawiać.
- Żyj i walcz dla mnie - powtarza Lu i uśmiecha się najbardziej uroczym uśmiechem na świecie. Oh kręci głową ze zrezygnowaniem i mocno chwyta jego dłonie.
- Będę cię bronił najlepiej jak potrafię - mówi i od razu go puszcza. W końcu jest obrońcą, musi go bronić. To nic więcej nie znaczy.
Więc dlaczego wciąż czuje to ciepło w sercu?
Luhan posyła mu smutny uśmiech. Pamięta czasy, kiedy jeszcze był dla kogoś ważny. Oni dwoje przeciwko światu.
Słabe dzieci z marzeniami i wiarą w ich spełnienie.
Wtedy wszystko wydawało się takie proste.
Rozstawali się ze świadomością, że kolejnego dnia się spotkają i z niecierpliwością wyczekiwali tego momentu.
O każdej porze dnia i nocy mogli na siebie liczyć, co teraz wydaje się aż niemożliwe, ale mimo to, Lu stara się utwierdzić wszystkich w obozie, że tak jak kiedyś dla niego, jest do ich dyspozycji przez cały czas.
- Może nie jestem tak silny jak Ty, ale walczyć potrafię, dlatego przysięgam wspierać cię w każdej sytuacji i być przy tobie, gdy będziesz tego potrzebował - Luhan zaciska pięści na kolanach i patrzy na Sehuna z determinacją, by zrozumiał, że mówi serio.
Lu chyba jeszcze nigdy nie był tak poważny jak w tej chwili.
- Jasne, maluszku.
Zwiadowca marszczy nos na tę zniewagę i lekko zdziela wyższego kocem po ręce.
- Zepsułeś cały nastrój - burczy w odpowiedzi, starając się brzmieć na złego, ale nie wytrzymuje i cicho chichocze na widok miny Sehuna.
- A tobie co?
- Nic takiego, po prostu wyglądałeś przez chwilę jak zdezorientowany kalmar.
- Aha. Nie no, jasne.
- Oj już się tak nie obrażaj. Jesteś bardzo urodziwym kalmarem.
Lu dźga go w policzek, już całkowicie zabijając sztywną atmosferę.
- Aż dziw bierze, że wiesz, co to kalmar - stwierdza Sehun z powagą, ponownie zostając dźgnięty. Co on niby jest, zwierzątko domowe? - Możesz przestać?
- Ale co przestać? - chłopak uśmiecha się szeroko i znów dźga policzek blondyna.
- Ostrzegam - warczy tamten, już teraz zupełnie poważny. Jego się nie lekceważy. Może nie jest jakimś mistrzem sztuk walk, ale kiedy trzeba, to potrafi zaatakować. Chociaż przez całe życie głównie się bronił. Przed ojcem. I przed pasem, który zawsze trzymał w domu.
Sehun odwraca spojrzenie.
- Coś się stało? - różowy również przestaje się droczyć, w jego głosie da się wyczuć zmartwienie. Tylko jedna osoba prócz niego potrafiła tak mówić.
- To nic - mówi jedynie obrońca, nadal na niego nie patrząc.
- Sehun..
- Ej, gołąbeczki!
Obaj błyskawicznie się odwracają. Od strony ogniska nadciąga ciemna postać. W ogniu co jakiś czas pobłyskuje jego uśmiech, który wiecznie ma na twarzy.
- Cześć, Kai - Luhan wzdycha dyskretnie, myśląc, że nikt tego nie widzi. Nie umknęło to jednak uwadze Sehuna, który mocniej zacisnął pięści. - Nie śpisz?
- Jak widać - chłopak krzyżuje ramiona na piersi. - Szorujcie spać, teraz moja kolej.
- Ale..
- Żadnych ale. Teraz ja mam wartę. A wy macie iść spać albo Kyungie.. znaczy Kyungsoo da wam wycisk.
Luhan otwiera usta, żeby zacząć z nim dyskutować. Nic jednak nie mówi, bo ku zdziwieniu zebranych Sehun wstaje, zbiera swoje rzeczy i odchodzi do namiotu. Nie widzi sensu w kłótni. Poza tym jest cholernie zmęczony.
Sehun odchodzi więc bez słowa, zostawiając Luhana sam na sam z Kai'em.
Normalnie to by się cieszył, bo Jongin jest dla niego jak brat, taka zaginiona bratnia dusza, ale zmiana nastroju blondyna doszczętnie zniszczyła radość Luhana, zastępując ją zmartwieniem.
- Zmykaj do namiotu, krasnalu.
- A co, chcesz się mnie pozbyć? - pyta Lu z udawanym smutkiem i spogląda na uśmiechniętego Kai'a.
- Stary, jesteś przyszłym chrzestnym dzieci moich i Kyungiego. Wiesz, że ja się ciebie nie pozbędę. Nawet mógłbyś z nami zamieszkać, gdyby nie fakt, że Kyungie mógłby się zestresować..
- Spokojnie, młody - Luhan śmieje się cicho i kładzie dłoń na jego głowie, by go uciszyć.
- Czasem zapominam, że jesteś moim hyungiem..
- Bo nikt już sobie nie zawraca głowy takimi zwrotami. Wiek traci na ważności. Zupełnie jak zupa Suho.. Choć ta chyba nigdy nie była w terminie zdatności do spożycia.. - przerywa mu jego własne ziewnięcie.
- Może już serio pójdę - mruczy jeszcze, zrzucając koc z ramion i zakładając go na te Kima. - Jak się rozchorujesz - nie puszczą cię na misję z Soo, pamiętaj. Dobranoc, Jonginnie!
Luhan wchodzi do swojego namiotu i widzi materac zawalony czyimiś rzeczami i Sehunem.
Zaraz, co?
Gwałtownie rozgląda się po namiocie, ale nie zauważa nigdzie innego materaca. Widocznie jeszcze go nie przynieśli. Trudno.
Lu jest już tak zmęczony, że tylko przykrywa Sehuna, zwija się w kuleczkę przy jego nogach i zasypia.

Lost humanityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz