W kolejny piątek rano obudziłam się w kiepskim nastroju. Tego dnia w obozie miała nastąpić następna bitwa o sztandar. Po poprzedniej pani Jackson udzieliła nam wszystkim długiej reprymendy. Przypomniała, że w grze chodzi o zwykłą, sportową rywalizację, a nie otwartą wojnę. Postanowiła również zmienić zasady. Nie wolno nam było korzystać z innej broni czy zbroi niż ta, która miała leżeć na placu do szermierki. Z używaniem magicznych przedmiotów i swoich zdolności mieliśmy uważać.
Właściwie, to mnie już nie interesowało. Uprzedziłam swoich przyjaciół, że tym razem nie mam ochoty brać w tym udziału. Z powodu naszej przegranej dzieci Nemezis dawały nam w kość, mszcząc się różnymi kawałami, co było uciążliwe. Poza tym miałam dość wrogości w obozie. Dzieci Aresa i Afrodyty, które zaatakowały nas nad potokiem, zostały ukarane dyżurami zmywania naczyń pod czujnym okiem harpii przez cały tydzień. Ich spojrzenia nie napawały mnie optymizmem...
Wstałam i sięgnęłam po przygotowane poprzedniego dnia ubranie. Krzyknęłam, kiedy poczułam coś obślizgłego w ręku. Zamrugałam zaskoczona i zauważyłam, że na mojej bluzce siedziały dwie duże ropuchy.
– Okropność! – zawołał nad moim uchem Pete. – Ja miałem tylko jedną.
Jęknęłam i zrzuciłam zwierzęta podmuchem wiatru na podłogę, a stamtąd w stronę otwartych drzwi.
– Kiedy to się skończy? – spytałam, choć wiedziałam, że nie prędko. Nemezis tak łatwo nie zapominała... Jej dzieci tym bardziej!
– Nie wiem, ale wczoraj rozmawiałem z Rafim i powiedział, że już im przechodzi.
– Rafi? Nie znam żadnego... – powiedziałam nieprzytomna.
Peter się zaśmiał wesoło.
– Oczywiście, że znasz. To Raphael Blanc.
Kiwnęłam głową, chowając obślizgłą koszulkę do worka na pranie. To właśnie ten chłopak tak cierpliwie walczył ze mną na moim pierwszym treningu. Kucnęłam w stronę walizki, szukając nowych ubrań.
– Zmieniłaś zdanie w sprawie dzisiejszej bitwy? Przyda nam się każda pomoc! – mój bratanek był wyraźnie podekscytowany.
– Nie ma szans, nie piszę się na to – stwierdziłam.
– Na co się nie piszesz? – usłyszałam pytanie zadane przez Phillipa.
Spojrzałam w stronę drzwi. Nie zdziwiła mnie ta poranna wizyta. Właściwie Phil, albo Amber przychodzili do nas co rano.
– Nieważne... – szepnęłam.
– Wiecie, że przed waszym domkiem po podwórku hasają trzy ropuchy?
– Taa... – skrzywiłam się – dzieci Nemezis wciąż chowają urazę... Przez nich nie mam czystej bluzki do założenia.
Jackson podszedł do mnie i obejrzał mnie od stóp do głowy. Zadrżałam pod tym taksującym spojrzeniem. Miałam na sobie dopasowaną zieloną piżamę. A włosy splotłam wieczorem w warkocze. Teraz były potargane, a gumki ledwo się na nich trzymały. W moim odczuciu nie wyglądałam zbyt dobrze.
– Jak dla mnie możesz chodzić w ten sposób – powiedział lekkim tonem.
Spojrzałam na niego zirytowana. Cofnął się lekko pod moim spojrzeniem, udając przestraszonego.
– Albo możesz od razu założyć dres do ćwiczeń – dodał.
– Jeszcze nie wysechł po praniu... – wskazałam na sznurki do prania rozwieszone pod sufitem. – A poza tym, mam ochotę wyglądać dziś bardziej dziewczęco.
CZYTASZ
Nadzieja bogów *Nadzieja słońca*
FanfictionElpidha Iliakos zaczyna miewać dziwne sny. Śnią jej się greccy bogowie... Jednak przygoda się dopiero zaczyna, kiedy dziewczyna jest świadkiem niezwykłej walki nastolatków z potworem. Czy to na pewno nie jest jakiś żart? I kiedy dziewczyna się uspak...