Rozdział 17 / Umowa z piekła rodem cz.2

302 14 4
                                    


– Bradley! – zawołała radośnie Sarah.

Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany.

– Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany.

– Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć.

– Co? Kiedy?

– Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu.

Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poczułam dziwne szarpnięcie w żołądku. Uś­mie­chnęłam się delikatnie. Nie zdawałam sobie sprawy, jak mi go brakowało, dopóki nie sta­nął prze­de mną. Miałam ochotę się do niego przytulić. Dziwne... bo nigdy wcześniej tak nie mia­łam.

– Cześć Nadziejo – przywitał mnie z powalającym uśmiechem.

Zaśmiałam się radośnie. Kątem oka dostrzegłam, jak Phil zaciska pięści. Wiedziałam, że wal­czył z zazdrością i złością. Przywitałam się więc najzwyczajniej, najspokojniej, choć kusiło mnie, żeby się trochę podroczyć... Zrobiłam krok do przodu i nagle zalała mnie fala gniewu. Zaskoczona stanęłam jak wryta. Moje zaskoczenie musiało się malować na mojej twarzy, bo Brad zrobił zaniepokojoną minę. Jany spytała, co się dzieje, ale jej nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Gniew który czułam ściskał mi gardło i nie pochodził ode mnie. Był tak ogromny, że nie po­trafiłam racjonalnie myśleć. Zamrugałam kilka razy.

– Phillip co ty jej robisz? – usłyszałam przerażony krzyk Śnieżki.

– Nic nie robię... To nie ja! – rzucił z niepokojem w głosie.

Podszedł do mnie, stanął tuż przede mną i spojrzał mi w oczy. Jego spojrzenie było pełne spokoju. A gdzie się podziała ta złość, którą jeszcze niedawno emanował? Jakim cudem był taki spo­kojny, skoro czułam jego gniew? Nie mogłam tego zrozumieć. Zaraz, zaraz... Przed chwi­lą powie­dział, że to nie on... to w takim razie... czyj to gniew? Czy to Alitis? A może harpie? – myślałam go­rączkowo.

– Elpis walcz z tym! – zawołała Sarah, patrząc na mnie łzawym wzrokiem. Potem dodała coś o ciemności, ale nie potrafiłam rozróżnić słów.

Próbowałam walczyć. Próbowałam się skupić na turkusowych oczach znajdujących się przede mną. Chciałam wchło­nąć w siebie ich spokój, ale coś mi przeszkadzało. Coś silnego cią­gnęło mnie w stronę mrocz­nego gniewu, jaki przytępiał mój umysł.

– Brad, potrzebujemy twojej pomocy. – Głos Phila był głośny i stanowczy.

Syn Hekate wyminął go szybkim krokiem i zniknął mi z pola widzenia. Chwilę później poczułam na barkach jego dotyk. Wnuk Pana Mórz wyciągnął do mnie ręce. Dotknął moich dłoni. Nie wiem, co robili dalej i ile czasu to zajęło. Mój wzrok zaszedł mgłą. Moje zmysły ro­biły się coraz bardziej otępiałe...

**

Kiedy wróciłam do siebie, znajdowałam się w powietrzu, w ramionach Phillipa. Nasi przy­jaciele stali do­okoła nas. Wszyscy mieli zatroskane miny. Tylko Jackson wyglądał inaczej. Miał na twarzy coś na kształt ulgi. Nie czułam jego emocji, co mnie zaskoczyło i zaniepokoiło. Czy to przez to, że się wypaliłam?

Nadzieja bogów *Nadzieja słońca*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz