5

47 4 0
                                    

30 maj 2013
Ostatni dzień maja. 
Jeden z najgorszych dni w moim życiu.
W szkole 3 sprawdziany. Mało ostatnio spałam. Byłam chyba zbyt zajęta... martwieniem się? Nie wiem właściwie czym. Czułam jakąś dziwną melancholię, ale nie umiałam się jakoś niczym cieszyć. W klasie ostatnio mało z kim rozmawiam, na przerwach robię powtórki. Na lekcjach albo przysypiam albo staram się skupić i notować. Czasami wieczory spędzałam w towarzystwie jedzenia. Po imprezie u Karoliny poznałam sposób na pozbywanie się ich nadmiernej ilości z żołądka - wymioty. Dobra sprawa. Co z tego, że coś zjadłam skoro w łatwy sposób mogę się tego pozbyć. 
Po południa miałam tańce. Chodzę na nie 2/3 razy w tygodniu i jest to moja prawdziwa pasja. A przynajmniej była, bo od paru miesięcy dokonał się prawie regress. Doszły nowe osoby do naszej grupy, które tańczą naprawdę super. Czuję się przy nich jakbym naprawdę nic nie umiała. Zuzia też jest od nich gorsza, ale robi naprawdę błyskawiczne postępy. A ja obojętnie jakbym się starała i tak stoję w miejscu. Poza tym nienawidzę patrzeć na swoje odbicie w lustrze.
Po powrocie kiedy tylko przekręcałam kluczyk w drzwiach wejściowych wyczułam, że coś jest nie tak.
W salonie na fotelu siedziała mama i płakała. Powiedziała, że to koniec. Że ojciec się wyprowadza. Że jednak nie jest w stanie żyć z nim pod jednym dachem.
Wróciłam do pokoju. Nawet nie miałam siły płakać. Żałowałam, że nie kupiłam sobie po drodze czegoś do jedzenia.

We własnej głowieWhere stories live. Discover now