Prolog

1.3K 81 7
                                    




Czarny Pan krążył wokół mnie mrucząc coś pod nosem, wsłuchiwałam się w jego markotnie bardzo uważnie chcąc cokolwiek zrozumieć. Nic poza słowem "idealna" nie rozszyfrowałam.

- Czy chcesz się do mnie przyłączyć, Darcy Lestrange? - zapytał przyglądając mi się dokładnie swoimi pozbawionymi uczuć oczami.

- Tak - odparłam od razu.

Mężczyzna spojrzał na moją lewą rękę tym samy karząc mi ją podnieść. Uczyniłam to. Złapał ją w swoje białe jak marmur dłonie, a po moim ciele przeszły dreszcze, na co uśmiechnął się drwiąco. Wyciągnął swoją różdżkę spod peleryny i szybkim ruchem umiejscowił ją na moim przedramieniu.

Na mojej białej jak śnieg skórze zaczęła pojawiać się czarna blizna w kształcie mrocznego znaku, bolała tak jakby tysiące węży kąsało mnie w to samo miejsce wprowadzając coraz większe ilości trucizny do obiegu krwi. Nie syknęłam jednak z bólu, zachowałam zimną krew.

- Dziękuje - poruszyłam palcami lewej dłoni i cofnęłam się krok do tyłu, kiedy skończył.

Voldemort usadowił się w sowim fotelu obijanym zieloną skórą, najprawdopodobniej była ona smocza. Spojrzał na mnie a następnie na mojego kuzyna Dracona, który powstrzymywał łzy. Dostąpił mrocznego znaku chwilę wcześniej ode mnie.

- Dwóch nowych rekrutów w moim jakże mrocznym oddziale - przemówił zadowolonym głosem. Widziałam psychopatyczny uśmiech matki stojącej po prawej stronie Czarnego Pana. - Nowi rekruci to nowe zadanie - zaśmiał się, a reszta zgromadzonych uczyniła to samo, kazał im jednak zamilknąć ruchem dłoni. - W najbliższym roku szkolnym pozbędziecie się Albusa Dumbledora, macie usunąć każdego kto będzie chciał wam w tym przeszkodzić - rozkazał, na jego twarzy pojawiła się powaga, która zawsze siała grozę, nie obyło się bez tego również tym razem.

~*~

Rozczesując swoje czarne jak smoła włosy rozmyślałam jakie to uczucie pozbawić życia jakąś istotę. Co się wtedy czuje? Satysfakcje? Szczęście? Przewagę? Władzę? Z rozmyśleń wyrwał mnie skrzyp otwieranych drzwi.

- Nadine - usłyszałam głos matki. Kobieta zawsze zwracała się do mnie drugim imieniem, nie wiedziałam dlaczego i niezbyt chciałam się dowiedzieć dlaczego tak robi.

- Tak? - odłożyłam szczotkę na blat toaletki i odwróciłam się w jej stronę. Ona jednakże przechwyciła ją i stanęła za mną. Zaczęła czesać moje włosy.

- Jestem z ciebie taka zadowolona - mówiła kojącym głosem, który doprowadzał do szału jej ofiary, a mnie jakoś dziwnie relaksował. - Dołączyłaś do Czarnego Pana - ściszała głos.

Widziałam nasz obraz razem odbitych w lustrze. Byłam jej kopią w młodszej wersji. W ogóle nie przypominałam ojca, byłam jak młoda Bellatrix Lestrange.

- Cieszę się, że się cieszysz - odparłam wciąż patrząc w nasze odbicie obojętnym wzrokiem.

- Draco jest miękki, ale ty nie - mówiła. - To ty skończysz żywot Dumbledora - szepnęła mi do ucha uśmiechając się do siebie. Ja jedynie wypuściłam powietrze z ust. - Prawda? - spojrzała w moje oczy za pomocą lustra.

- Prawda - przytaknęłam. Matka pogładziła mnie po ramieniu.

- Musisz się zbierać, Narcyza zaprowadzi cię z Draconem na peron. Wiesz że ja nie mogę się tam pojawić - wyczułam w jej głosie lekki smutek, twarz jednak tego nie okazywała.

- Wiem, mamo - wstałam. Śmierciożerczyni przytuliła mnie do swej piersi, co było naprawdę rzadkim zjawiskiem. Mogłam takie sytuacje policzyć na palcach jednej ręki. - Do zobaczenia - pożegnałam się odrywając się od niej i wyszłam z pokoju.

Moje bagaże targał jakiś skrzat domowy, nie zwracając na niego uwagi po prostu szłam prosto i wywróciłam go. Spadł ze schodów z wielkim łoskotem.

- Wstawaj - warknęła do niego Narcyza Malfoy.

- Ozzy przeprasza, Ozzy nie chciał wejść w drogę panience Darcy - skomlał.

- Jak odstawisz bagaże na peron przytrzaśnij sobie dłonie szufladą w kuchni - rozkazała kobieta.

- Tak, milady - ukłonił się przed nią i zaczął sprzątać bałagan, który narobił.

Kiedy przenieśliśmy się już na stację i wsiedliśmy do pociągu zajęłam swoje stałe miejsce - przy oknie w trzynastym przedziale C. Myślami wracałam do rozmowy z matką, która wydarzyła się rano. Chciałam, żeby była ze mnie dumna, planowałam więc morderstwo, którego tak bardzo chcieli wszyscy śmierciożercy.

Jaka śmierć byłaby lepsza? Nie wzbudzając podejrzeń czy mówiąca prosto z mostu, że ktoś się w to mieszał? Różdżką czy eliksirem? Szybko czy powoli? Z jakiej śmierci Dumbledora byłby zadowolony Tom Riddle?

- Można? - drzwi się otworzyły i zaraz obok mnie siedział już pewien osobnik, na którego samą obecność przechodziły mnie ciarki.

- Po co pytasz jak robisz co chcesz, Blaise? - zapytałam obojętnym tonem wciąż wpatrując się w krajobrazy za oknem.

- Chciałem być choć trochę kulturalny.

- Ty kulturalny? Od kiedy? - jedna z dłoni ślizgona spoczęła na moim udzie powodując gęsią skórkę, spojrzałam w to miejsce, gdzie palce Zabiniego robiły małe kółeczka.

- Przestań - powiedziałam chłodno. On jednak nic sobie  z tego nie robił. Przybliżył się do mnie jeszcze bliżej, a jego twarz znalazła się zbyt blisko mojej. - Tylko to zrób, a obiecuję, że obudzisz się jutro bez swojego przyrodzenia - warknęłam i umieściłam swoją różdżkę między naszymi twarzami.

- Co to za agresja, Darcy? - zapytał odsuwając się ode mnie odrobinę. Nie odpowiedziałam mu, więc ponownie się odezwał:

- Kupiłem lukrecjowe gryzki, twoje ulubione - wyjął zza pleców opakowanie słodyczy.

- Dzięki - mruknęłam i usiadłam po turecku.

- Jak ci minęły wakacje, piękna? Nie odzywałaś się, tęskniłem - spojrzał na mnie swoim podejrzliwym spojrzeniem, które budziło we mnie bardzo, ale to bardzo małe poczucie winy. Nikt miał nie wiedzieć co się działo w wakacje.

- Nie miałam czasu - wzięłam jednego lukrecjowego gryzka, który od razu zaczął gryźć moje palce, małe stróżki krwi spłynęły po mojej dłoni, miałam bardzo  delikatną skórę.

- I? - ciągnął dalej.

- I było jak zawsze - mruknęłam.

- I? - naciskał.

- I nic - chłopak wypuścił głośno powietrze. Wiedziałam, że chce, abym powiedziała, że za nim tęskniłam, ale te słowa nie chciały przejść mi przez gardło, bo nie były prawdą, a chłopak nie zasługiwał na okłamywanie go, nie w tych sprawach. Blaise Zabini nie był moim chłopakiem, jedynie bliskim znajomym, tylko on w miarę akceptował moje normalne zachowania, mimo wszystko dążył do czegoś więcej, a ja nie chciałam mu na to pozwolić.

Drzwi przedziału otworzyły się i jakiś pierwszoroczniak wszedł z kopertą w ręce, podał ją czarnoskóremu chłopakowi.

- Jakiś nauczyciel chce mnie widzieć na herbatce - westchnął. - Jeszcze nie skończyliśmy, wrócę tu - ostrzegł mnie i wyszedł z przedziału mijając się z Malfoy'em.

- Musimy porozmawiać o TYM - zamknął drzwi i rzucił na nie kilka zaklęć.

- O czym, wilkołaku? - zapytałam. Blondyn posłał mi wrogie spojrzenie, nienawidził kiedy się tak do niego zwracałam, ja natomiast uwielbiałam kiedy się denerwował.

- Mówiłem, że masz tak do mnie nie mówić - warknął.

- Nikt nie wie prócz mnie i nikt się nie dowie - przewróciłam oczami. Draco zaczął opowiadać o swoim planie z trucizną. Nie byłam jednak do niego zbytnio przekonana, miał wiele niedociągnięć. - Nie podoba mi się ten pomysł - powiedziałam nim zdążył skończyć całą swoją wypowiedź. 

- To wymyśl coś lepszego, Lestrange - oburzył się i wyszedł z przedziału jak burza.

- Wymyślę - powiedziałam sama do siebie i ponownie zwróciłam swój wzrok ku krajobrazom za oknem.

Każdy jest potworem || Darcy LastrangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz