Rozdział szósty

601 44 1
                                    




Czesałam swoje kruczoczarne włosy przygotowując się na świąteczne spotkanie Klubu Ślimaka, na które zaprosił mnie Blaise. Nie chciałam na nie iść w przeciwieństwie do mojego kuzyna.

- Nie rozumiem czemu ja nie jestem  w tym klubie, przecież jestem Draco Malfoy z rodu Malfoy'ów! - chłopak chodził po moim dormitorium w kółko.

- Twój ojciec siedzi w Azkabanie, jest aktywnym śmierciożercą, no nie wiem Draco dlaczego Slughorn woli trzymać się od ciebie z daleka - przewróciłam oczami i odłożyłam szczotkę na toaletkę.

- Bez sensu - położył się na moim łóżku. Podniosłam się by wziąć swoją kopertówkę.

Drzwi otworzyły się z impetem i do pomieszczenia wpadł Bliase  w swojej uroczystej szacie koloru zgniłej zieleni.

- Nieźle wyglądasz - spojrzał na mnie od góry do dołu, jakby rozbierał mnie wzrokiem.

- Uspokój się - palnęłam go kopertówką w głowę i ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Moja czarna suknia z długimi rękawami przylegała do ciała podkreślając to i owo.

- Już się nie poprawiaj, jest idealnie - jego dłoń znalazła się na mojej talii, chłopak przyciągnął mnie do siebie. - Miłego siedzenia samotnie, Draco - powiedział na odchodne do Malfoy'a i wyszliśmy z pomieszczenia wraz z marudzeniem Dracona w tle.

Kiedy dotarliśmy na przyjęcie moim oczom ukazała się ogromna liczba gryfonów. Zabini widząc moją skrzywioną minę zaśmiał się cicho, spojrzałam na niego gniewnie.

- No co? - zapytał wciąż się śmiejąc.

Zignorowałam jego pytanie i ruszyłam przed siebie, chłopak nie mając wyboru poszedł za mną, niestety musiałam wpaść na gospodarza.

- Och pan Zabini i panna Lestrange! - dotarł mnie głos starego piernika.

- Panie profesorze - przywitał się ślizgon, a ja jedynie kiwnęłam głową. Mężczyzna unikał mojego wzroku, bał się mnie, zachowywał się tak od początku roku szkolnego.

- Miło mi, że przyszliście - skrzaty domowe wcisnęły nam do rąk puchary pełne po brzegi miodu pitnego. - Wypijmy za dzisiejsze spotkanie! - zaproponował wesoło i uniósł swój kielich. Upiłam łyk tego słodkiego świństwa i zaczęłam kaszleć. - wybaczcie mi, ale muszę powitać resztę gości - powiedział i szybko odszedł od naszej dwójki.

- Nienawidzę tego paskudztwa - Blaise wyjął różdżkę i wycelował nią w napój.

- Vuala - uśmiechnął się szeroko, a w moim kielichu zamiast miodu pojawił się rum.

- Powiem ci, że takie imprezy tylko z tobą - uśmiechnęłam się i upiłam łyk.

- Nie inaczej - chłopak objął mnie w talii i zaprowadził do miejsca, gdzie niewielka liczba osób rozmawiała ze sobą. - Jak ci się podoba Klub Ślimaka?

- Nie mam pojęcia jak tu wytrzymujesz - rozejrzałam się po sali, która pełna była szlam i zdrajców krwi.

- Bez ciebie byłoby trudno - jego dłoń z talii zjechała na mój lewy pośladek i zacisnęła się na nim.

- Nie wyobrażaj sobie za wiele - szepnęłam podenerwowana. Blaise przybliżył swoje usta do mojego ucha i szepnął:

- Widziałem tyle, że szkoda sobie nie wyobrażać - walnęłam go łokciem w żebra najmocniej jak mogłam.

Wieczór spędziliśmy z Blaisem na rozmowach dotyczących praktycznie wszystkiego. Dobrze nam się rozmawiało, więc kiedy znudziła nam się sceneria ludzi, z którymi trudno wytrzymać postanowiliśmy się przejść po opustoszałym zamku.


- To gdzie idziemy? - zapytał wesoło podpity odrobinę chłopak.

- Gdzie nas nogi zaprowadzą - puściłam mu oczko.

Ślizgon złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Szliśmy pustymi korytarzami śmiejąc się po cichu, żeby nikt nas nie przyłapał. Obrazy szeptały o naszej nieodpowiedzialności, a my je uciszaliśmy.

Było miło dopóki nie usłyszeliśmy kroków jakiegoś profesora. Niewiele myśląc weszliśmy w pierwsze lepsze otwarte drzwi, okazały się, że był to małym i ciasnym kantorek Filcha.

- Ciiii - Zabini przyłożył mi palec do ust chcąc mnie uciszyć.

- Nie ciiiiichaj mi tu - wymamrotałam i zaczęłam się śmiać.

Kroki były coraz głośniejsze, więc wyjęłam różdżkę i rzuciłam na nas zaklęcie kameleona, zrobiłam to w ostatniej chwili, bo drzwi zaraz się otworzyły i stanął w nich woźny.

- Gdzie te smarkacze się ukryły - mamrotał pod nosem i  zaraz potem z trzaskiem zamknął drzwi.

Policzyłam do stu i zdjęłam zaklęcie.

- Było blisko - szepnął mi do ucha chłopak, który przez czas liczenia niebezpiecznie się do mnie zbliżył.

- Było, wracajmy do naszej wylęgarni węży - zaproponowałam i chciałam już otworzyć drzwi, niestety nie było mi to dane.

- Nie ucieka się spod jemioły - powiedział i zbliżył twarz do mojej.

- Gdzie ty masz jemiołę w kantorku? - spojrzałam na niego jak na ostatniego palanta.

- Tutaj - chłopak trzymał nad nami kilka gałązek rośliny.

- Blaise, skąd ty...

Moja wypowiedź nie ujrzała końca, gdyż została przerwana przez męskie i nachalne usta czarnoskórego. Całował mnie tak jakby nie mógł się nimi nasycić i z każdym pocałunkiem potrzebował więcej. Jego ręce spacerowały po moich plecach, a jego ciało napierało na moje.

- Blaise - szepnęłam prosto w jego usta.

- Hmmm?

- Już przestań - przekręciłam głowę w bok kończąc poczynania napalonego ślizgona.

- Ale Nad - zaczął.

- Cichaj, wychodzimy stąd - otworzyłam powoli drzwi i wyszłam z kantorka, a chłopak zaraz za mną. - To był ostatni raz, jakikolwiek - pogroziłam mu palcem wracając do swojego normalnego zachowania.

- Ostatni raz - powtórzył.

- Ostatni.


Każdy jest potworem || Darcy LastrangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz