Rozdział trzeci

727 60 9
                                    






Pozbądź się.

Ukatrup.

Sprzątnij.

Unicestwij.

Wybij.

Uśmierć.

Wyrżnij.

Zabij.

Powtarzał w kółko mój mózg, kiedy przyglądałam się postaci Albusa Dumbeldora.

Wyobrażałam sobie jego śmierć na miliardy różnych sposobów. Jednakże żadna z nich mi nie pasowała do zadania zleconego przez Voldemorta. Żadna nie była odpowiednia.

- Darcy - ktoś mną potrząsnął tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.

- Hm? - spojrzałam w bok.

- Tak myślałem, że mnie nie słuchasz - westchnął chłopak. - No ale zgodziłaś się! - wyszczerzył się.

- Co? Na co się zgodziłam, Blaise? - zdziwiłam się.

- Na towarzyszeniu mi podczas Świątecznego spotkania Klubu Ślimaka - posłała mi oczko.

- Chyba sobie żartujesz - zaśmiałam się.

- Zgodziłaś się - powiedział Draco powolnie przeżuwając muffinkę. Patrzył na mnie obojętnym wzrokiem. Od dnia w pokoju życzeń nie rozmawialiśmy zbyt wiele, można powiedzieć, że zaczęliśmy samotną pracę nad operacją morderstwa.

- Aby na pewno? - zapytałam z sztucznym uśmiechem na twarzy. W tym samym czasie z jak największą siłą wymierzyłam siedzącemu naprzeciw mnie kuzynowi kopniaka w kolano.

- Istotnie - odparł zaciskając zęby, tym samym powstrzymując się przed jęknięciem z bólu.

- Jest do tego jeszcze trochę czasu, w końcu jest początek listopada, ale zacznij oglądać się za kiecką - Zabini puścił do mnie oczko i wstał od stołu.

Poczekałam aż opuści wielką salę i popatrzyłam na Malfoy'a.

- W co ty mnie wpakowałeś? - warknęłam.

- Ocieplisz nasz wizerunek - chłopak wciąż przeżuwał ogromnego muffina.

- Ocieplę nasz wizerunek? - zapytałam kpiąco. - Nasz? - przybliżyłam swoją twarz bliżej jego, żeby tylko on mógł mnie słyszeć. - Powiedz mi Malfoy, czy nasz wizerunek rodzinny jest w stanie się ocieplić jakkolwiek? - zaśmiałam się nerwowo.

- Tak - odparł.

- Oczywiście, masz rację - zakpiłam. - Ludzie po jakimś czasie przecież przekonują się do rodzin składających się z samych śmierciożerców - złapałam jego lewą dłoń i przez materiał dotknęłam miejsca, gdzie znajdował się mroczny znak. - Jesteśmy tacy ciepli, prawda?

Puściłam jego rękę i wstałam od stołu. Ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia. Potrzebowałam chwili wolności.

- Lestrange - dopadł mnie zimny i oschły głos.

- Snape - zwróciłam się do niego tym samym tonem, co on do mnie.

- Do mojego gabinetu - rozkazał.

- Teraz?

- Nie, po śmierci - warknął.

Niechętnie ruszyłam za Nietoperzem do lochów, gdzie znajdował się jego gabinet. Pomieszczenie nie miało okien, jak to w lochach, przez co panował w nim mrok. Rozsiadłam się na niewygodnym fotelu przeznaczonym dla gości profesora i czekałam, aż z jego ust wypłyną jakieś słowa.

- Wymyśliliście już coś? - zapytał ze śmiertelną powagą.

- Draco miał kilka idiotycznych pomysłów - westchnęłam i oparłam głowę o prawą dłoń.

- A ty?

- Ja raczej planuje coś, co będzie mieć sens - ziewnęłam.

- Czyli co? - podniósł swą lewą brew.

- Coś, o czym jeszcze nie powinniśmy rozmawiać - uśmiechnęłam się. Mężczyzna zaczął mi się przyglądać uważniej. - Nie wejdziesz do mojej głowy, Snape. - zaśmiałam się. - Nikt nie wejdzie - zapewniłam go.

- Nie uważasz czasem, że jesteś zbyt pewna siebie? - zapytał opierając się o oparcie swojego fotela.

- Nigdy - przegryzłam dolną wargę i wstałam od stołu. - Wszystko zawsze jest tak jak powiem - uśmiechnęłam się ukazując swoje chore oblicze.

~*~

- Nie rozumiem dlaczego nie chcesz dać się wyciągnąć do Hogsmeade - wokół mnie skakała wkurzająca Pansy.

- Nie ma tam nic interesującego - odparłam, już któryś raz z kolei

- Jak to nie ma?! - prawie krzyknęła. - Jest tam tyle sklepów, w których można coś sobie kupić! - na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech. - A ty musisz zapatrzeć się w jakąś sukienkę na imprezę u Slughorna! - wyszczerzyła się.

- Słucham? - zatrzymałam się.

- Blaise mi się chwalił, że się zgodziłaś.

- Blaise ci się chwalił? - powtórzyłam odrobinę podenerwowana, na co ona tylko przytaknęła.

- Idziemy do Hogsmeade - zarządziła. - Nie wiadomo czy znajdziemy potem cokolwiek, trzeba zacząć szukać - westchnęłam głośno i ruszyłam do pokoju wspólnego Slytherinu po ubrania.

Kiedy gotowe wyszłyśmy już z Hogwartu i zaczęłyśmy się kierować w stronę wioski zerwał się wielki śnieg. Niewiele widziałam przez tą zawieję, ale szłam do przodu, już nie było sensu wracać w połowie drogi, tym bardziej, że Pansy zrzędziłaby przez kolejne dni, że nie byłyśmy na zakupach.

Los sprawił, że gdzieś w trzech-czwartych drogi zatrzymałam się. Przede mną stała czwórka przerażonych gryfonów patrzących gdzieś w górę. Spojrzałam w to samo miejsce, co oni i ujrzałam unoszącą się w powietrzu dziewczynę.

- Co do jasnej chol...

- LESTRANGE! - wrzeszczał Potter. - CO ZROBIŁAŚ?!

- NIC! - wrzasnęłam na całe gardło. W tym samym czasie dziewczyna upadła na ziemię z wielkim łoskotem.

Nie wiadomo skąd pojawił się gajowy Hogwartu, jakby wyrósł z ziemi.

- Wszyscy w tej chwili do szkoły! Musimy to wszystko wytłumaczyć! - krzyczał.

~*~

- Co tam robiłaś, panno Lestrange? - zapytała zdenerwowana McGonagall.

- Szłam do Hogsmeade - powtórzyłam już po raz drugi, kobieta męczyła mnie już kilka minut.

- Zapytam jeszcze raz - westchnęła. - Co tam robiłaś?

- Powiedziałam już - warknęłam. - Szłam do Hogsmeade, na zakupy - nauczycielka spojrzała na mnie swoim uśmiercającym każdego ucznia spojrzeniem, jednakże nie ruszał mnie on. - Czy to aby nie jest niegrzeczne posądzać kogoś o coś nie mając na niego żadnych dowodów, pani profesor? Czy aby osąd przez wcześniejsze czyny rodziny nie jest zły i nie powinien mieć miejsca? - zapytałam kpiąco.

- Idź już - nakazała mi wyjście.

- Do widzenia, profesor McGonagall - odparłam. - Miłego dnia - dodałam na odchodne i opuściłam pomieszczenie z chwilowym uśmiechem. Wiedziałam, że wygrałam to starcie z czarownicą.

Każdy jest potworem || Darcy LastrangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz