Rozdział dziewiąty

405 36 9
                                    




Siedziałam w laboratorium, które powstało dzięki pokojowi życzeń i moim cichym prośbom. Co jakiś czas zaglądałam do tej pracowni i dodawałam potrzebne składniki. Przyglądałam się błotnej, bulgoczącej brei, której zapach nie należał do najprzyjemniejszych.

- Kiedy eliksir będzie gotowy? - usłyszałam chłodny głos ze strony wejścia.

- Już niedługo - odparłam i spojrzałam na opierającego się o ścianę Snape'a.

- Co zamierzasz z nim zrobić? - dopytywał.

- Wykorzystać, to chyba logiczne? - spojrzałam na niego z grymasem na twarzy.

Odpowiedź nie zadowoliła Nietoperza. Ruszył powolnym krokiem w moją stronę. Jego zimy wzrok przeszywał moje drobne ciało, co rozpraszało mnie niemiłosiernie w ważeniu eliksiru. Nie minęła chwila, gdy mężczyzna stanął zaraz przy mnie i zaczął za mnie wrzucać składniki do kotła.

- Co ty wyprawiasz? - popatrzyłam na niego tak jakby zaczął krzyczeć, że Harry Potter to jego najukochańszy uczeń.

- Pomagam - mruknął pod nosem.

- Poradzę sobie sama - burknęłam pod nosem i odsunęłam go od kociołka.

- Obiecałem pomóc - chwycił nóż i zaczął kroić składniki.

- Mi nie obiecywałeś - w moim umyśle pojawiła się dziwna myśl. Jakiej cholery Nietoperz miałby komukolwiek obiecywać powodzenie naszej misji, kiedy tylko czekał na każdy błąd i potknięcie z mojej i Dracona strony.

- Obiecałem Narcyzie - odparł.

- To możesz już przestać pomagać - odgarnęłam swoje kruczoczarne włosy do tyłu by widzieć obraz przede mną w całej okazałości.

- Nie mogę.

Wtedy właśnie dotarło do mnie, że Snape jak ostatni palant złożył przysięgę wieczystą.

- Ale cię wkopała - zaśmiałam się i spojrzałam na niego jak na pełzającego karalucha po laboratorium.

- Twoja matka aż tak się o ciebie nie martwiła, żeby zmusić mnie do przysięgi - uśmiechnął się drwiąco.

~*~

Siedziałam przy stole Slytherinu jedząc śniadanie i przeglądając notatki na sprawdzian z Transmutacji, który miał się odbyć na najbliższej lekcji. Chcąc nie chcąc byłam zmuszona do ignorowania morderczego wzroku utkwionego w mojej osobie. Nie chodziło tu, o to że to był pierwszy raz, kiedy ktoś marzył o mojej śmierci i próbował się mnie pozbyć siłą swego umysłu. Takie sytuacje zdarzały się codziennie, jednakże tym razem mym mordercą był Blaise Zabini.

Chłopak prześladował mnie od czasu, kiedy powiedziałam mu prostu z mostu, że w sumie to nic dla mnie nie znaczy i jest mi obojętny. Na początku w ogóle nie zwracałam na to uwagi, wreszcie miałam święty spokój i mogłam zająć się sobą i swoimi myślami. Jednak po dłuższym czasie zaczynało mi to przeszkadzać i zaczęłam się przyglądać chłopakowi od czasu do czasu  z czystej ciekawości.

Podnosząc wzrok napotkałam spojrzenie jego brązowych tęczówek. Nie zmienił pozycji, siedział tak jak wcześniej, ale w jego oczach można było dostrzec poruszenie. Zaczęłam się zastanawiać czy przerwie tą dość niezręczna wymianę spojrzeń czy ma zamiar czekać, aż ja to zakończę.

W pewnej chwili przyszło mi na myśl, że może oczekuje, że wzbudzi we mnie poczucie winy lub coś podobnego temu uczuciu. Ale czy po tak długim okresie naszej znajomości ciągle mógł sądzić, że mam coś takiego jak sumienie? Serce? Czy też może uczucia?

Jakby nie patrzeć Blaise nie znał mnie zbyt dobrze, jednakowoż lepiej niż wszyscy i te myśli nie dawały mi spokoju.

- Co jest? - zapytał Draco siadając obok mnie chwytając przy okazji tosta z serem.

- Nic - mruknęłam pod nosem odwracając głowę w jego kierunku, chłopak był naprawdę dobrym pretekstem, aby przerwać wymianę spojrzeń z Zabinim.

- Pokłóciliście się? - spojrzał na Blaisa, a potem na mnie.

- Czy to ważne? - burknęłam pod nosem i zdzieliłam go łokciem w żebra. Nie lubiłam jak ktoś mnie o coś wypytywał, czy ludzie naprawdę nie umieją trzymać swojego nosa na miejscu?

Malfoy wciągnął gwałtownie powietrze wraz z zetknięciem się mego łokcia z jego żebrami, a zaraz potem złapał się tam obiema rękami wypuszczając tosta na stół wolności. Nie powiem zazdrościłam temu tostowi, że udało mu się uciec od tej fretki.

- Wszystko jest już prawie gotowe - ściszyłam głos, tak aby nikt poza kuzynem nie usłyszał mych słów.

- To znaczy?

- To znaczy, że musisz jak najszybciej naprawić szafkę, wilkołaku - posłałam mu mordercze spojrzenie. Musiałam wyglądać groźnie, bo chłopak nawet nie zaczął protestować po tym jak wytknęłam mu jego prawdziwą naturę, czego nienawidził.

- Daj mi jeszcze trochę czasu, to nie jest takie proste! - zaczął się tłumaczyć.

- Tu nie ma proste, czy nieproste, nagli nas czas, jesteśmy prawie w połowie drugiego semestru, idioto - warknęłam. Z każdym moim słowem ręka coraz bardziej zaciskała mi się na jego nadgarstku sprawiając mu ból.

- Wiem.

Wstałam od stołu zabierając notatki z Transmutacji i torbę z podręcznikami na dzisiejsze zajęcia. Minęłam przestraszoną na mój widok Pansy Parkinson i morderczego Blaisa Zabiniego, który jak mi się wydawało chciał mi coś powiedzieć. Nie zwróciwszy na to większej uwagi wyszłam z Wielkiej Sali i udałam się do lochów, gdzie odbywałam pierwszą lekcję dzisiejszego dnia z grubciem Slughornem.

Los chciał, że minęłam się ze Snape'm, który jak zawsze tryskał radością. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Wiedziałam, że w najbliższym czasie musimy podzielić się z nim swoimi zamiarami wobec uśmiercenia Dumbledora.

Staruszek z miesiąca na miesiąca wyglądał coraz bladziej i gorzej, co cieszyło me oczy. Dumbledore słabł w siły, udowadniał to coraz rzadszymi wizytacjami na ucztach w Wielkiej Sali.

Podczas gdy wielki Albus Dumbledore słabł Voldemort rósł w siłę, aby przejąć władzę i stworzyć lepszy świat, a ja nie mogłam doczekać się chaosu, który miałby się wtedy rozpętać.




Każdy jest potworem || Darcy LastrangeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz