Witajcie.
Chciałam was wszystkich bardzo serdecznie przywitać i wyjaśnić pewną kwestię, mianowicie współautorką tej książki jest L16Wosp
Ja piszę przemyślenia i zachowania Lokiego, Ona zaś bohaterki, którą poznacie.
Zapraszam do czytania.***
Przechadzałem się przez ciemne i puste ulice Manhattanu. Słońce zaszło już kilka godzin temu nie chcąc patrzeć na ruiny tętniącego jeszcze kilka miesięcy temu miasta. Świat zmienił swoje oblicze, stał się zimny a pobojowisko nieustannie przypominało o klęsce jegnego człowieka. Przegrałem, zależało mi na tej walce, mimo tego przestałem walczyć. Dlaczego? Bo już dawno przegrałem. Wiedziałem, czułem to w kościach nie miałem prawa dokonać niemożliwego. Podniosłem wzrok z ziemi, swiat dookoła umarł, ulice spłynęły krwią a ludzie poznali prawdziwe, okrótne oblicze wojny. Moja wolność wktótce zostanie solidnie i brutalnie ograniczona, ale wolę umrzeć na nogach niż żyć na kolanach przed tymi nędznymi istotami. Wolność to coś czego chce każdy i wielu pragnie ją ograniczyć, ale największym zrządzeniem losu jest to, że chce ją odebrać komuś innemu. Gdzie tylko bym nie spojrzał wszędzie walały się gruzy, zerwane elewacje budynków, szkło i roztrzaskane na strzępy statki mojej armi. Wszystko to przyprawiało mnie o niewyobrażalny ból głowy, który był spowodowany nadmiarem wspomnień z ostatnich kilku tygodni. Nieprzespane noce odbiły się echem na mojej przeoranej sztyletem psychice, która zaczynała żyć własnym życiem. Zmęczenie przejęło władzę nad moim ciałem, które było poobijane, posiniaczone, skrwawione, słabe i takie ludzkie. Przez wiele lat żyłem życiem zupełnie obcego człowieka, straciłem z oczu cel i uparcie próbowałem znaleźć nowy, mimo tego moje starania rozbiły się podobnie jak okręt na skalistym wybrzeżu. Upadłem na kolana, bo nawet najsilniejsi w pewnym momęcie nie mają siły udzwignąć tak ciężkiego brzemienia. Serce miało mi wyskoczyć z piersi boleśmie łamiąc napotkane żebra, oddech wypełzający z ust przypominał głuchy świst przeszywający powietrze. Nie miałem siły toczyć zaciętej dyskusji panującej wewnątrz mojego organizmu. Obraz przed oczami rozmył się niczym odchodząca zjawa nawiedzająca dzieci w snach, to co działo się później uformowało się w jedną wielką niewiadomą.
***Nowy York. Kiedyś miasto marzeń i pragnień wielu ludzi. A dziś? Jedno, wielkie gruzowisko. Ocalała wprawdzie część przedmieść, ale miasto i tak czeka generalny remont.
Zniszczenia wojenne. Nigdy nie sądziłam, że dosiegną Stany Zjednoczone, a jednak. Stało się. Część mieszkańców uciekła, część zginęła, niektórzy pewnie kryją się gdzieś po ruinach.
Słońce zachodzi, a jego ciepłe promienie oświetlają szkielety budynków. Nie jest krwawe. Czyżby niebiosa nie żałowały krwi Nowojorczyków? Być może, a może po prostu nie zginęło ich wcale tak wielu? Czy ja żałuję? Nie. Powiedziałabym, że to znieczulica, ale.. tak nie jest. Nie wiem czemu.
Oddycham głęboko. Chcę czuć, chcę żeby świadomość tragedii jaka miała tu dziś miejsce uderzyła mnie i sparaliżowała zmysły. Chcę współczuć. Przymykam powieki. Widzę obrazy, wizję dzisiejszej bitwy, ale nie czuję. Nie czuję żalu, złości. Czuję jedynie wielką ulgę, że to już się skończyło, a wróg został pokonany. Smutno mi gdy patrzę na zgliszcza mieszkań i biurowców, ale... w gruncie rzeczy się cieszę, że tak to się skończyło. Mogło być przecież o wiele gorzej. Ziemia i tak by się wprawdzie najpewniej obroniła, ale zniszczenie jednego miasta i to nie pełne wydaje się małą ofiarą za wolność milionów i miliardów.
Tak... Ziemia przeżyła już wiele wojen i imperatorów, ale zwykle do ich pokonania nie wystarczała banda przebierańców (zwanych superbohaterami) i jedna bomba atomowa. Co chyba znaczy że ludzkość się rozwija. Jak to powiedział Einstein? "Nie wiem jaka broń zostanie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kamienie i patyki". No cóż... jeśli do opanowania inwazji kosmitów wystarczy nam tylko tyle ludzi i środków, to nie mogę się z nim nie zgodzić.
Potknęłam się o jakiś drut i prawie upadłam, jak długa na ziemi. W ostatniej chwili jednak złapałam równowagę. Skarciłam siebie w myślach za nieuwagę, i poszłam w kierunku głównej alei, gdzie czekać miał na mnie samochód. Według pierwotnego planu miałam dziś wrócić do domu, ale z powodu inwazji mój lot został odwołany. Na szczęście tata - u którego byłam w odwiedzinach - ma domek w wiosce za miastem, a samochód nie było trudno "załatwić", nie mi.
Jeszcze tylko jedna uliczka i już będę na miejscu. Idąc w takim tempie droga powinna mi zająć nie dłużej, niż dziesięć minut.
Słońce już niemal całkiem zaszło, a złociste refleksy ze ścianach niemal całkiem znikły. Jeszcze chwila, ostatnie sto metrów i... ominęłam stertę gruzu, który najpewniej kiedyś był boczną ścianą domu i stanęłam jak wryta. Przede mną, twarzą na chodniku leżał mężczyzna, w ubraniu jakby z innej epoki, cały poobijany i ranny. Długie, czarne włosy przysłaniały niezwykle bladą twarz, a krew sącząca się z ran świadczyła o niedawno stoczonej walce. Podbiegłam do mężczyzny, sprawdziłam puls, a uspokoiwszy się nieco- że jest prawidłowy - przyjrzałam mu się uważnie. Nie był stąd i choć wyglądał jak jeden z Mścicieli (no cóż... struj?) nie był nim, był za to ciężko ranny i potrzebował pilnie pomocy. Przymknęłam na chwilę oczy próbując myśleć logicznie. Obcy mężczyzna, w dziwnym stroju, ciężko ranny, znaleziony wśród gruzów, po nieudanej inwazji obcych. Kim może być? Najprostsze rozwiązanie brzmi: jednym z nich. Westchnęłam cicho wiedząc, że mimo złych przeczuć, głosu zdrowego rozsądku i logiki pomogę mężczyźnie, którego imienia nawet nie znam, a który najpewniej chciał jeszcze rano zniszczyć mi życie. Wprawdzie nie osobiście, ale jednak.
Z trudem podniosłam się z ziemi dźwigając czarnowłosego. Trzeba przyznać, że nawet brudny i zakrwawiony był przystojny, i dojść ciężki. Na tyle, że z trudem dotarłam do auta i usadowiłam go na tylnym siedzeniu. Droga do "domu" nie powinna zająć więcej niż dwadzieścia minut. Oczywiście, jeśli przymknę oko na przepisy drogowe. Na miejscu opatrzę mu rany, znajdę jakieś ubrania, zabezpieczę się przed czarami (jego aura jest... niepokojąca) i pochowam wszystkie ostre przedmioty. Matko proszę niech ten mój pesymizm, tym razem okaże się całkowicie zbędny. Proszę...
CZYTASZ
Wander of the fog
Fanfiction"A w szarej mgle wznoszą się białe drapacze chmur, niczym grobowce w tym mieście zamieszkałym przez umarłych." Albert Camus "Prawda jest jak mgła, kłamstwo jak kamień. Czy już wiesz czemu ludzie wybierają, co wybierają?" Współautorka @L16Wops