Rozdział 23

507 41 36
                                    

Myślałam że się obudzę, jednak nic takiego nie miało miejsca. Zamiast tego nastała ciemność, lekka, nieznana. Tak jakby przykryto mnie delikatnym, aksamitnym kocem. To było bardzo przyjemne odczucie.
Nie wiem ile tak trwałam bez ruchu, ni to siedząc, ni leżąc, ni stojąc. Zawieszona w błogiej ciemności. Kiedy nagle dookoła mnie zaczął się roznosić emanujący spokojem, przyjemny dla ucha, choć beznamiętny głos. Z niemal niesłyszalnego szeptu stawał się on coraz głośniejszy, także w końcu mogłam odróżnić słowa.
- Sześć było. Sześć jest. Sześć ich będzie, aż po bliski kres. Gdy sześć w jednym zniszczy świat. Gdy sześć w jednym stworzy pakt. Gdy sześć w jednym ból i śmierć na krańce światów rozniosą się. Alfa i omega. Początek i kres. Życie i śmierć. Światło i cień. Sześć, sześć, sześć. SZEŚĆ! - Krzyknęło nagle przywołując tym coś, co ustawiło się w okół mnie i zaczęło kręcić dookoła, a ja znajdowałam się w środku Tego, niczym w oku cyklonu.
Czerń zaczęła powoli przechodzić w biel, szum wzmagał się, a świetlne, różnobarwne i białe refleksy w tym dziwnym okręgu zaczęły zlewać się ze sobą, aż powstał jeden, różnokolorowy, świecący bielą pas. W tedy przez huragan i wielki szum przedarł się cichy, łagodny i monotonny głos. Choć był to ledwie cichy szept, to słowa, tym razem rozpoznałam z łatwością.
- Światło, czy czerń? Życie, czy śmierć?
- Światło. - Odparłam cichutko, jakbym bała się, że mimo wichury ktoś nas usłyszy.
Wtem promienie rozszczepiły się i skierowały bezładnie we wszystkie strony, a gdy dotknęły i mnie nagle przebudziłam się i natychmiast poderwałam do siadu. Oddychając tak jakbym przed chwilą tonęła, a przecież nic takiego nie miało miejsca. W prost przeciwnie, było mi całkiem przyjemnie odkąd zapadła w mym śnie ciemność, aż do tak nagłej pobudki.

Moim największym błędem było niezapieczętowanie otwartego niczym księga umysłu, a rzeczą jasną jest to że za błędy trzeba płacić bardzo wysoką cenę. W jednej chwili poczułem senność, której nie byłem w stanie się przeciwstawić. Musiałem się poddać, doskonale wiedziałem kto doszczętnie niszczy moją poszarpaną psychikę. Thanos nigdy nie ukrywał swojej potęgi, samowystarczalbości i przede wszystkim brutalności. Był wysłannikiem śmierci, która dzięki jego osobie zbierała ogromne i bogate plony. Jego sługą był sen, który dręczył mnie już od bardzo dawna, te wszystkie koszmary były powiązane z moją porażką ale inne czynniki również skazały mnie na bezsenność. Bardzo dobrze znany chłód uderzył we mnie z ogromną siłą, zawsze towarzyszył temu przeklętemu miejscu, był jego wizytówką czy znakiem ostrzegawczym. Nie miał On dzisiaj dobrego humoru, widziałem to w jego rozpalonych przeraźliwych oczach.

- Pewnie się zastanawiasz dlaczego tu jesteś kłamco. - Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz, jego słowa dzwięczały w moich uszach podobnie jak dzwony na wierzy kościelnej. Przez kilka minut nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, moje usta otwierały się ale głos ugrzęzł głęboko w gardle.

- Tak. - Mruknąłem spuszczając wzrok z morderczego oblicza tytana. Nogi miałem jak z waty, a ciało mimowolnie drżało tak jakby armia mrówek spacerowała po skórze. Wzdrygnąłem się gdy podniusł się ze swojego tronu i ruszył w moim kierunku.

- Zawiodłeś mnie, przegrałeś... A teraz kiedy łaskawie pozwalam ci żyć ty mówisz do mnie w tak niedbały sposób? - Warknął a moje oczy zaszły granatową barwą, moje ciało i umysł były pod jego całkowitą kontrolą. Po chwili kolana się podemną ugięły a ja klęczałem przed ciemnookim potworem.

- Wybacz... Panie. - Wyrwał te słowa niemal siłą z moich zsiniałych z zimna ust. Mimo szczerych chęci nie byłem w stanie podnieść głowy, aby wyczytać z jego twarzy choćby jednej cennej informacji, która była

Wander of the fogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz