Rozdział 17

591 47 11
                                    


Ta nasza.. hm... wymiana zdań sprawiła mnie w dobry humor i spokój, który długo nie ustępował. Przez co - plus fakt, że temat snów
naprawdę był ciekawy - straciłam nieco kontakt z rzeczywistością
zatracając się w wirtualnym świecie. Tak też z tematu koszmarów przeszłam na temat snów w ogóle, aż dotarłam do wywołania i możliwych
skutków snu świadomego, stamtąd zaś zawróciwszy przeszłam w kolejną
skrajność to jest osobowość borderline, a stamtąd kolejny raz
zwróciłam do głównego wątku 
(tj. koszmarów), aż w końcu nie znajdując już nic interesującego na ten temat wyłączyłam komputer. Nie ruszyłam się jednak z miejsca, bo nadal miałam o czym rozmyślać, o rzeczach ważnych tu i teraz, lecz z perspektywy czasu zapewne banalnych. To jest czy zrobić obiad  - co wydawało się o tyle ryzykowne, że
rzadko cokolwiek sama gotuję, więc nie mam w prawy i mogę coś
spartaczyć - czy zamówić obiad po raz kolejny, co sprawi, że Loki
zapewne uzna, że nie umiem gotować, choć przecież umiem.
Banalne i chyba najlepiej w tym tragedią u zrobić by było wyliczankę, gdybym z góry nie wiedziała jak skończysz się każda w zależności od czego zacznę wyliczać. A decyzje należało podjąć dojść szybko, gdyż zegar wybijał właśnie piętnasta.
Były też jednak sprawy ważne, które należało przemyśleć, np. jak dowiedzieć się kto tak właściwie stał za atakiem w Nowym Jorku i czy
czasem nie zrobi znowu czegoś takiego, albo czy czarnowłosy da radę
utrzymać swoją iluzję przez około osiem godzin, bo tyle trwa lot z
Nowego Yorku do Warszawy, a jeśli nie to którą z kilku opcji rozwiązań, koniecznych by taka ewentualność nie skończyło się tragediąwybrać.
Pogrążona w myślach znów straciłam nieco kontakt ze światem, nie na
tyle jednak by nie zauważyć ponownego nadciągnięcia na okolice
ciemnych chmur, zwiastujących deszcz. A więc pogoda zapowiedziana
przez synoptyków jednak częściowo się sprawdzi.

***

Nie do końca wiedziałem, czy to co działo się wokół mnie było rzeczywistością, ale jedno jest pewne było mi dobrze. Okryłem się tym samym kocem, który niedawno spoczywał na śpiącej dziewczynie. Pogrążony w beztrosim spokoju nie zwracałem większej uwagi na bieg czasu, który wyznacza ludziom poszczegulne granice. Oczy pod powiekami zmieniły kolor na karmazynowy, krwisty ale mimo wszystko mój naturalny odcień. Miałem wrażenie, że powieki, rzęsy i policzki aż po same usta pokryły się szronem, który samoistnie rozprzestrzeniał się po moim ciele krążąc pojedyncze wzory. Z każdą chwilą to złudzenie przeobrażało się w przekonanie, przypieczętowane kojącym zimnem na całym ciele. Byłem ciekaw czy ta nagła zmiana przypadkiem nie nastąpiła również na mojej skórze, ale nie miałem ochoty teraz tego sprawdzać. Przypomniały mi się tak piękne chwile spędzone w znużonych snem azgardzkich ogrodach. Wiele razy uciekałem z pałacowego zgiełku, aby odpocząć od przepełnionych obowiązkami dni. Takie chwile jak te mają najsilniejszą moc uzdrawiania, może nie fizycznego ale duchowego. Zagłębiony w otworze swojego stworzonego świata straciłem kontakt z rzeczywistością i nie byłem w stanie zapanować nad ciałem, które wymknęło się z pod kontroli. Miałem nadzieję, że lód nie pokrył kanapy, choć jako Lodowy olbrzym nie miałem jeszcze takiego wyczucia odnoście delikatnego schłodzenia temperatury w pomieszczeniach. No cóż jeszcze nie pora na takie myśli, teraz liczył się tylko spokój.


***

Po dobrym kwadransie rozmyślań w końcu stałam od stołu, by następnie
wyjść z kuchni i poszukać Lokiego, w sprawie obiadu i czasu możliwego
działania iluzji. Wydawało mi się, że wchodził do salonu, jednak nie byłam tego do końca pewna. W każdym razie, kiedy stanęłam przed jego drzwiami poczułam strumień nieco chłodniejszego powietrza z niego się wydobywający. W pierwszej chwili pomyślałam, że to przez otwarte okno. Tylko, że jest przecież lato i nawet jeśli aktualnie na dworze nie świeci słońce, to jest tam raczej nieco cieplej niż w domu, a w każdym razie nie na tyle zimno, żeby...
Strumień chłodnego, a zważywszy na różnicę temperatur między korytarzem i salonem w tamtej chwili, zimnego powietrza uderzył we
mnie, gdy tylko cicho delikatnie pchnęłam drzwi, te zaś się otwarły
ukazując mym oczom... No właśnie nie wiem co.
Kanapę pokrytą częściowo szronem, zaparowane przez chłód tu panujący okna i Lokiego w... uczłowieczonej wersji Awatara, leżącego z zamkniętymi oczami i owiniętego w koc na kanapie. Ten widok wprawił mnie nawet nie tyle w osłupienie, co szok. To było tak nieprawdopodobne i dziwne, że w pierwszej chwili ze strachu chciałam po prostu uciec, jednak był to raczej odruch, który szybko też minął. Do czego przyczyniło się też zapewne tak rześkie powietrze, wciągnięte przeze mnie raczej podświadomie szybko i gwałtownie zaraz po przestąpieniu progu. Co mimo że nie sprawiło, iż nagle ostrość umysłu mi powróciła, to
sprawił chociaż, że ponownie zaczęłam myśleć, strach zaś z ustąpił
miejsca spokojowi i ostrożnej ciekawości. Przypomniało mi się jak
czarnowłosy mówił o swoim pochodzeniu, więc wiedziałam już co chyba się stało, choć nie wiedziałam dlaczego. Powoli podeszłam do Lokiego i przysiadłam na skraju kanapy uważnie go obserwując.
Był... z pewnością zimny, a ponad to sprawiał wrażenie bardziej niż zwykle niedostępnego.
Nie był jednak... może inaczej.
W jakiś sposób te runy na jego ciele i
błękitna skóra o dziwnej fakturze tchnęły tajemnicą i pięknem.

Wander of the fogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz