Rozdział 6

845 61 12
                                    

Prawda, czy kłamstwo? Nie wiedziałem co wybrać, kłamstwo było moim starym przyjacielem, prawda zaś smutkiem i rozpaczą zakleszczoną głęboko w sercu.

- Od czego zacząć?  - Zapytałem. Zagubiłem się nie pierwszy i nie ostatni raz, ale teraz...Nie mogę zrobić niczego wbrew sobie.

- Najlepiej od początku. - Powiedziałam ostrożnie, delikatnie ściszając głos.

Przygryzłem dolną wargę, pora zrzucić wszystkie maski, które od wielu lat zasłaniają moją prawdziwą twarz.

- Jeśli ci powiem, wydasz mnie bez żadnego zawachania. Zaczniesz żałować, że kiedykolwiek podałaś mi pomocną dłoń ale jeżeli chcesz to dobrze nie będę dłużej ukrywał tego brzemienia.

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, poznałem prawdę, która dokonała drastycznych zmian w moim życiu. Byłem wściekły chciałem pokazać pewnej osobie, że... - Wziąłem głęboki oddech i kontynuowałem. - Potrafię zrobić wszystko, jeżeli tylko dostanę szansę.

Nie dostałem jej. W mojej głowie powstała myśl, której nic nie było w stanie wyciszyć. Poszłem za ciosem i najechałem Mitgard, aby wreszcie udowodnić wszystkim, że jestem dobrym królem. Niestety poniosłem klęskę. Resztę już znasz.

- Ja... - Zamknęłam się. - Nie żałuje, ale w dalszym ciągu nie
rozumie. Co się właściwie stało? Czego się dowiedziałeś? - Ścisnęłam
jego dłoń nieco mocniej chcąc  pokazać mu że jestem obok i nie
odtrącam go. Nadal obawiałam się, że jednak wybuchnie i spróbuje
uciec, choć szanse na to wydawały się coraz mniejsze.

- Dowiedziałm się, że jestem adoptowany. Mój biologiczny ojciec zostawił mnie wśruch skał, śniegu i mrozu. Zabrał mnie człowiek, który do nie dawna był moim ojcem. Tak mi się przynajmniej zdawało. Zawsze byłem słabszy od moich rówieśników, wyglądałem inaczej i tak też się zachowywałem. Prawdy dowiedziałem się przez przypadek i to zniszczyło mi życie.

 Ale... przecież... to nic strasznego... to znaczy... - Nie wiedziałam jak ująć w słowa moje wątpliwości, ale nadal nie rozumiałam jak coś takiego może zepsuć życie. W końcu wiele dzieci jest adoptowanych, ale jakoś to nie sprawia że ich życie jest grosze.

- Możemy na tym skończyć naszą rozmowę i tak wiesz już bardzo dużo. Jutro do niej wrócimy, zgoda?

- Dobrze. Ale trzymam cię za słowo. - Powiedziałam sprawdzając godzinę. Dochodziła szesnasta i wskazane by było zrobienie, lub zamówienie obiadu.
- Masz coś przeciwko pizzy?? - Zapytałam, w końcu lepiej się upewnić, czy Loki na pewno zje to, co mu podam. A końcu... na dojść
specyficzny sposób podejścia do posiłków.

- Nic mi to nie mówi, ale zobaczymy. - Powiedziałem posyłają dziewczynie nikły uśmiech. Cieszyłem się, że wyrzuciłem z siebie potok słów dzięki którym tak duży kamień spadł mi z serca.

- Moję dostać coś przeciwbólowego? Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.

- Jasne. - Odpowiedziałam i poszłam po apteczkę. Po drodze zabierając
ze sobą tackę.
Wyjmując leki przeciwbólowe z apteczki zadzwoniłam po pizzę i
zamówiłam jedną, dużą z kurczakiem. Mam nadzieję że będzie mu
smakować. Potem wahając się nieco znowu poszłam do błękitnego pokoju.
- Proszę. - Powiedziałam podając mu tabletkę. - Tylko tym razem nie
gryź. - Ostrzegłam.
- Potrzeba ci czegoś jeszcze? - Dodałam po chwili ciszy.

- Dobra dzięki za ostrzeżenie szkoda, że dopiero teraz. - Mruknąłem i zażyłem tabletkę, popijając wodą.
- Nie, to wszystko o co ośmielam się prosić. -  Moje potrzeby nie były wielce wymagające, ale człowiek ze mnie wybredny jeśli chodzi o jedzenie czy standardy życiowe.

Cieszyłam się że w końcu rozmawiamy w miarę normalnie, ale... boję się
jednocześnie iść z jednej skrajności w drugą. Poza tym mam jeszcze
trzy dni, a w sumie dwie doby zanim będę musiała wyjechać, a w tedy...
Będę musiała podjąć ostateczną decyzję, a jeśli się pomylę... Jezu...
w co ja się wpakowałam?!
Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.
- Pizza przyjechała. - Rzuciłam zamyślona i pobiegłam na dół,
chwytając po drodze portfel.

***
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę panującą pomiędzy nami, dziewczyna rzuciła na odchodne coś o pizzy, ale równie dobrze mógł to być każdy. Szybko podniosłem się z łużka i zniknąłem w łazience tak na wszelki wypadek.

Nogi mi się trzęsły, ale jakoś dałem radę pokonać niewielką odległość.

Spojrzałem w lustro podtrzymyjąc się umywalki, ale nie zobaczyłem już tego samego człowieka co kiedyś.

Westchnąłem głośno przemywając twarz.


***
Zapłaciłam jakiemuś dzieciakowi, biorąc od niego tekturowe pudełko z
jedzeniem i życząc mu dobrego dnia zamknęłam drzwi, a następnie
przekręciłam kluczyk w zamku, tak dla ostrożności. Potem skierowałam
się z powrotem do kuchni, wyjęłam dwie szklanki i wyciągnęłam sok z
lodówki. Włączyłam laptop, a na nim polską stację muzyczną, bo... gdy
jestem poza krajem to mimo wszystko trochę do niego tęsknię, tam się
urodziłam, wychowałam, tam wciąż wracam. Nacisnęłam włącznik, w momencie, gdy Magik mówił, że "ty też jesteś Bogiem". Przymknęłam oczy i zaczęłam nucić wraz z Paktofoniką,
uśmiechając się lekko. Potrzebowałam teraz jak rzadko wiary w słuszność swoich decyzji i w swoje siły.

***

Obraz, który zobaczyły moje oczy w lustrzanym odbiciu był... inny. Nie było tam dumnego, wystrojonego księcia, ale stał tam Jotun w ludzkiej skórze samotny i zraniony życiem. Pozbawiony chcęci do naprawienia wyrządzonej szkody, mimo wyrzutów sumienia, które nigdy nie pozwoli mu zapomnieć. Pięścią uderzyłem w lustro, które nigdy nie kłamie... Nawet teraz pokazało moje poszarpane i popękane serce. Usiadłem pod drzwiami i schowałem twarz w dłoniach.

Dlaczego muszę być inny? Wiem, że każdy znacznie się od siebie różni, ale ja nie potrafiłem przypisać swojego... bytu w żadne miejce. Nie byłem wyrośniętym, silnym i odpornym na zimno Jotunem, ale nie byłem też Asen, który potrafi walczyć, pić i niezadręczać się życiem. Więc czym byłem? Nikim. Cały świat tak odpowiadał na moje pytanie, może nie wprost, ale ja i tak znam prawdę. Podniosłem z ziemi odłamek szkła, był na swój sposób podobny do mnie, z wyglądu niepozorny, lekki, ale potrafiący zadać ostateczny cios. Brakuje jeszcze jednego detalu, który zupełnie utorzsani go z moją osobą. Krew. Zatopiłem ostrą część w nadgarstku i przesunąłem, w sumie wydtarczyły cztery nacięcia, abym zrozumiał coś czego nikt nigdy by mi nie uświadomił. Teraz już wiem kim jestem mordercą? Nie to za mocne słowo ale raczej utorzsamieniem człowieka, który jest największym potworem tego czy innego świata. Po szkle i nadgarstku spływała krew, która jeszcze nie dawno była tak bliska mojemu życiu. Czy chciałem się zabić? Możliwe, ale bardziej zależało mi na ukaraniu samego siebie i znalazłem sposób aby tego dokonać. Wziąłem się za drugi nadgarstek, o dziwo wystarczyło mi odwagi na zronienie precyzyjnych sześciu cięć. Czy czułem ulgę? Raczej nie, ale sądząc po mojej zdartej psychice nigdy jej nie odszukam.


***
Wyszłam z kuchni, z kolejną tacką w dłoniach i kolejnym raz
skierowałam się do pokoju gościnnego. Idąc pomyślałam, że staje się to powoli rutyną, a ja coraz bardziej upodabniam się do... nie wiem, służki?
Gdy kolejny raz łokciem otworzyłam drzwi TEGO pokoju i zajrzałam do
środka. W pierwszej chwili wiedziałam tylko, że coś jest nie tak, lecz dopiero po kilku sekundach zrozumiałam co to było.
Chociaż może, raczej kogo nie było. Loki gdzieś zniknął.
Zaniepokojona postawiłam rzeczy na szafce i rozejrzałam się dookoła.
Moją uwagę zwróciły przymknięte drzwi do łazienki. Co było nieco
dziwne, zważywszy że na to, iż wcześniej były one zamknięte.
- Loki? - Powiedziałam cicho próbując otworzyć te drzwi, jednak coś
najwyraźniej je blokowało.





Wander of the fogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz