Rozdział 13

581 52 8
                                    

Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem się bezpiecznie. Ciepłe ramiona w których trwałem sprawiły, że wszystkie emocje powoli opuściły moje ciało. Byłem wykończony i mimo wszystko dalej brudny.

- Powinniśmy się już położyć. - Mruknąłem wypuszczając dziewczynę z uścisku.

- Racja. - Odparłam odsuwając się od niego. - To... - No i co miałam
powiedzieć? Wie przecież gdzie jest łazienka, a niej ma zaś wszystkie
ubrania z domu, które powinny być na niego dobre. Nic więcej nie
trzeba, no oprócz świeżych opatrunków, lecz to później.
- To... wiesz gdzie jest łazienka.
Trochę się rozkojarzyłam, rzeczywiście, ale szybko doszłam do siebie.

- Wiem. - Swoje kroki skierowałem w stronę łazienki, schody pokonałem bez większych problemów mimo zmęczonych mięśni, które zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Zamknąłem się w łaźni, zdjąłem ubrania i jak najdelikatniej odwiązałem bandaże. Rany goiły się szybko, nie sprawiały już tak wielkiego bólu ale mimo wszystko sączyła się z nich krew i ropa. Odkręciłem kurek i wszedłem pod prysznic, woda to coś czego moje ciało domagało się już od wielu godzin. Drobne zimne kropelki łagodziły rany i co ważniejsze oczyszczały je z bródu i kurzu, którego wcześniej nie udało się pozbyć. Czekoladowy żel pod prysznic dodał skórze delikatności i pięknego zapachu. Na końcu zabrałem się za umycie przetłuszczonych czarnych włosów, które odzyskały swoją dawną lekkość. Wytarłem wilgotne ciało białym ręcznikiem i wykręciłem wodę z włosów, następnie ubrałem naszykowane na pralce ubrania. Założyłem czarne dresowe spodnie i zieloną bluzkę z krótkim rękawem. Wyszedłem z łazienki, położyłem się w łóżku okrywając się czarnym kocem.

***

Kiedy zostałam sama i wsłuchałam się w powolną muzykę dobiegającą z radia wszystko znów zaczęło wracać na swoje miejsce. Wprawdzie środek ciężkości nieco się przesunął, lecz wszystko wokoło pozostało nie zachwiane, a moje myśli znów układały się w logicznym ciągu. Była już późna noc, dokładnie zaś rzecz ujmując, było kilka minut po północy, lecz nie była jeszcze pora na spanie. To czego wcześniej chyba jednak niezbyt dopilnowałam mogło niedługo o sobie dać znać.
Teoretycznie powinnam wiedzieć co robić, jednak praktyka do teorii nie raz ma daleko. Tej nocy jednak jedyne co mi pozostało to ponowne - i tym razem dokładniejsze - opatrzenie Lokiego. Zrobiłam więc mocne ekspresso, na otrzeźwienie zmysłów i zaczęłam chodzić po parterze, w poszukiwaniu wszystkich rzeczy, które mogą się mi, jako "pielęgniarce" przydać. Po kilku minutach wszystko już było gotowe. Wypiłam jeszcze niemal duszkiem czarną ciecz, o może nieco zbyt intensywnym zapachu i skierowałam się do błękitnego pokoju. W progu jednakże przystanęłam, a - widząc bożka owiniętego w koc i leżącego na łóżku, być może nawet śpiącego - oparłam się o futrynę drzwi, krzyżując ręce na piersi i powiedziałm sarkastycznie.
- Acha... Rozumiem, że jakiekolwiek powikłnia, zakażenie. Nic cię to nie interesuje. Tak? Loki, ty naprawdę masz zamiar tak spać?

Zatopiony w zbyt dużej ilości miękkiej pościeli i poduszek czułem się jak w siódmym niebie. Dawno nie było mi tak wygodnie, materac mimo surowego wyglądu był idealny. Zamknąłem oczy delektójąc się wszechobecną ciszą, która w tej chwili była idealną muzyką dla moich uszu. Jednak co piękne nie jest trałe, tak też się stało w tym przypadku.

Głos Wandy rozniusł się po pomieszczeniu niczym huk spowodowany wybuchem granatu.

- Tak, a coś się stało? - Zapytałem wlepiając zmęczone oczy w postać kopiety opierającej się o drewnianą framugę drzwi. Nie do końca trzeźwo myśląc próbowałem zrozumieć sens jej słów, ale byłem zbyt pochłonięty wizją snu aby zadręczać umysł nie do końca zaklepionymi ranami. Zamiast wdawać się w zbędne dyskusję przewróciłem się na drugi bok, aby nie patrzeć na karcące spojrzenie kobiety i szczelniej owinąłem się kocykiem.

Wander of the fogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz