Rozdział 10

753 60 1
                                    

- Dobrze. - Odparłam już całkiem przytomnym tonem. - Nad czym tak
myślisz? - Spytałam zaciekawiona.
- Ręce ci aż zbielały. - Wskazałam na jego zaciśnięte kurczowo w
pięści dłonie, pochylając się jednocześnie nad nim lekko.

- To dość drażliwy temat, wolałbym o tym nie wspominać. - Mruknąłem rozluźniając dłonie. Nawet nie wiem kiedy zacisnąłem je w pięści, ale cóż nerwy wzięły nade mną władzę nie pierwszy i nie ostatni raz.

- Nie wyglądałaś najlepiej, czy coś się stało? No wiesz nie każdy tak po prostu zasypia. Cukrzyca?

"Jak już to raczej początek anemii" - Pomyślałam, choć nie byłam
pewna, czy w moim przypadku to w ogóle możliwe.
- Nie. Poza tym... już mi lepiej. - Uśmiechnęłam się ciepło
spoglądając przez okno.
Deszcz przestał padać, chmury się rozwiały, wyszło słońce. Pogoda
zmieniała się wręcz nienaturalnie szybko i wbrew zapowiedzią
synoptyków o całkowitym zachmurzeniu tego dnia. Jednak... to zbyt skomplikowane, a właściwie również niebezpieczne, więc lepiej o tym nie wspominać.
- To nie powinno się już więcej powtórzyć. - Dodałam mówiąc bardziej do siebie, niż do niego.
Szybko otrząsnęłam się z nieprzyjemnych myśli.
Teraz miałam więcej energii niż choćby na Manhattanie, moje włosy wydawały się zdrowsze, ruchy płynniejsze. Zregenerowałam się bardziej nawet niż planowałam, zabierając całą energię z deszczu i wiatru. To była część mojej mocy, nietypowej, niebezpiecznej, silnej i bezbronnej jednocześnie - wyjątkowej.
- Chcesz kawy? - Spytałam nastawiając ekspres na Cafe latte.

- Jasne, czemu nie. - Powiedziałem z nikłym uśmiechem. Wreszcie dochodziłem do siebie czułem, że siła powoli powraca do mojego ciała, ale rany nie zdążyły się jeszcze zabliźnić. Trzeba poczekać na odpowiedni moment, aby użyć zaklęcia kryjącego, dzięki czemu nawet strażnik nie będzie w stanie spostrzec mojego cienia.

- Wando? Niczego mi nie mówisz, ale ja i tak widzę, że coś Cię gryzie.
W czym rzecz?

- Nic mnie nie gryzie. - Odparłam. Trzymam pod "swoim" dachem... nawet nie wiem kogo, o kim właściwie nic nie wiem, kto karmi mnie półsłówkami, jest magiem i prawie dokonał inwazji na moją planetę.
Okłamuję najbliższą mi osobę i to w dojść  (i tu akurat mądra po
szkodzie) paskudny sposób, zapraszam mordercę do mojego domu, azylu, schronienia. Pozwalam Kłamcy, by wiedział o mnie coraz więcej, podczas gdy ja nie wiem o nim niemal niczego.
Nie, nic mnie nie gryzie i czuję się ABSOLUTNIE pewna swojej decyzji,
oraz (jak zwykle) względnie bezpieczna. Oczywiście.
Westchnęłam głęboko stawiając przed nim kawę. Nie chciałam o tym
mówić, niech uważa że wszystko jest w porządku, niech nie odkrywa
moich tajemnic skoro ja nie mogę jego.

- Próbujesz oszukać siebie czy mnie? Widziałem już zbyt wiele kłamstw, zasianych na tym nędznym polu. Zdemaskowałem tysiące kłamców, setki własnoręcznie wyrżnąłem, ale wiesz co jest najlepsze w tym wszystkim? - Zapytałem z wyraźną kpiną w głosie. Tego tonu użyłem ostatnio w czasie kłutni z Thorem na skarpie, zaraz po tym jak rzucił mną o ziemię jak nic nie wartą, szmacianą lalką.

- Sam byłem jego siewcą, chodowałem je, nawoziłem i pielęgnowałem, aby w odpowiedniej chwili zebrać bogaty plon.

Więc dobrze Ci radzę, mów prawdę zanim stracę cierpliwość.
- Syknąłem coraz bardziej zdenerwowany, jak ona śmie kłamać mi prosto w twarz? Jestem jej królem, władcą i nie pozwolę sobie na takie zachowanie, nędznego robaka.

- Tak? To odkryj prawdę. Proszę bardzo! Powiedz mi w czym kłamie.
Skoro wiesz, to po co pytasz?! A jeśli nie wiesz, to nie naciskaj. Ja
na Ciebie nie naciskałam. O co ci chodzi?! - Uniosłam się, ale ten
jego ton. "Jaśnie wielmożny książę został urażony", śmieszne i
irytujące. Jakby był lepszy ode mnie, dużo lepszy. Niby czemu?!

Wander of the fogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz