.13. We're So Starving

145 30 16
                                    

   - I jak? Dobrze wyglądam? - spytał Bronka Rysiu. - Ujdzie w tłumie?
   - Ty zawsze dobrze wyglądasz - odparł Uryna. - Za ile będzie Genowefa? - zapytał, krzywiąc się na imię ex dziewczyny swojego chłopaka.
   - Powinna tu być za jakieś piętnaście minut, jeśli wyjechała punktualnie - odpowiedział, zapinając guziki koszuli. - Nie sądziłem, że się zgodzi. 
   - Była ci to winna. Nie, nie rób tak. - Bronek rozpiął ostatni guzik przy samej szyi. - Nie możesz wyglądać na spiętego. 
   - Dzięki. - Rysiu uśmiechnął się. - Który krawat? Czerwony czy granatowy?
   - Żaden, tak jest dobrze. 
   - Mój Boże, ale się stresuję.
   - Hej, będzie dobrze - odparł Bronisław, delikatnie całując Rysia w czoło. 
   - Żałuję, że się w to wkopałem. Boję się, że wszystko się wyda, że nie wytrzymam przy Gieni i po prostu wszystko wypaplam. 
   - Uspokój się, Rysiu. Nie panikuj, to nie dyskoteka. 
   - Może masz rację, może nie ma się czego bać... - Przytulił się mocno do Bronka. - Nie chcę tam iść. 
   - Wiem. 
   Stali w ciszy, gdy z zewnątrz dobiegł ich dźwięk klaksonu. 
   - To pewnie ona - powiedział Rysiu i poderwał się, by wyjrzeć przez okno.  Jego oczom ukazał się różowy volkswagen polo rocznik 1995. To musiała być ona. Zasunął szybko żaluzje i oparł się o ścianę. 
   - Nie hiperwentyluj się tak, bo zaraz mi tu zemdlejesz.
   - Okay, spokój. Jeden, dwa, trzy...
   Rozległo się pukanie do drzwi. Rosomak ostrożnie je otworzył. Stała przed nim Genowefa w całej okazałości. Miała na sobie trochę za małą jeansową miniówkę, przez co jej boczki wylewały się, a na brzuchu tworzyły się dziwne fałdy, top bez ramiączek w panterkę, który niebezpiecznie mocno opinał jej ogromne piersi i cekinowe buty na dwudziestocentymetrowych szpilkach. Jej neonowe różowe tipsy wyginały się pod dziwnym kątem, włosy były aż nadto natapirowane, podkład był o trzy odcienie za ciemny. Całości dopełniał odór zbyt mocnych, okropnie słodkich perfum. 
   - Rysiu, mój misiu pysiu! - zapiszczała Genowefa, po czym rzuciła mu się na szyję. Bronek, który stał w głębi pokoju, tylko przewrócił oczami. 
   - Heej... Gienia... - wymamrotał niemrawo Rysiu. 
   - Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłam, kochanie! 
   - Ta, ja za tobą też. Idziemy? - rzucił szybko, by wyjść z domu i skończyć ten żałosny teatrzyk. 
   - Jasne! Już się nie mogę doczekać! Wiedziałam, że nadal mnie kochasz, że wrócimy do siebie. Mamy to zapisane w gwiazdach, zresztą ostatnio w horoskopie czytałam... 
   - Idziemy - uciął Ryszard, biorąc ją pod ramię i praktycznie wywlekając do swojego niebieskiego vana. 

   Bronek usiadł na kanapie i włączył telewizor. Nie miał co ze sobą zrobić, bo Piotr wyszedł do pracy, Szczepan wrócił do siebie - a jemu został tylko telewizor. Był w rodzinnym mieście swojego chłopaka, nie znał nikogo. Mógł co prawda pojechać autobusem kilkanaście kilometrów do swojej rodzinnej wsi, w sumie to mógł się nawet zabrać ze Szczepanem, ale jakoś nie miał na to ochoty. Bał się, że spotka go to, co spotkało jego chłopaka. Bał się konfrontacji ze swoją rodziną. Wyciągnął więc od niechcenia z tylnej kieszeni swoich spodni mapkę wioski, którą ktoś mu wcisnął na festiwalu. Rozłożył ją na kolanach, ale nie było na niej nic ciekawego, więc po prostu stwierdził, że przejdzie się na piwo do pubu, pod którym umówili się w dniu festiwalu ze Szczepanem. Ubrał buty i wyszedł.

*****

   Pub nic się przez te kilka dni nie zmienił. W środku powitały Bronka stoliki i krzesła wykonane z ciemnego, zmatowiałego drewna i podłoga obłażąca ze starego linoleum.Wnętrze wypełniał zapach starego oleju i zwietrzałego alkoholu zmieszanego z dymem papierosowym. Usiadł przy barze koło jakiegoś starszego mężczyzny. Miał on długie brązowe włosy, które wyglądały, jakby miały rozjaśniane końce, brodę i przenikliwie niebieskie oczy. Był ubrany w granatowy ortalionowy dres, na którym widniały kolorowe sześciany, szpanerskie białe adidaski i żółtą wełnianą czapkę w bordowe paski. Siedział samotnie, popijając whisky. 
   - Ej, Sara, masz gościa! - krzyknął, unosząc się znad swojej szklanki. 
 
 

   Po chwili z kuchni wyszła młoda, szczupła dziewczyna o długich czarnych włosach i wysokim czole. Na jej widok, oczy Bronka rozjaśniły się. Pierwszy raz poczuł, że ktoś może go zrozumieć.
   - Witamy w pubie Drinki Marynki, co mogę podać? - spytała dźwięcznym głosem.
   - Em, poproszę piwo.
   - Jasne - odparła i postawiła na ladzie kufel wypełniony po brzegi złocistym napojem.
   - E, co tak słabo, młody? Tylko piwo? Jest już trzynasta!
   - Jarek, nie strasz mi gości - zganiła faceta Sara, przewracając oczami. 
   - Ale ja przecież nic nie robię!
   - To, że ty jesteś alkoholikiem, nie oznacza, że każdy, kto tu przychodzi, jest.
   - Wcale nie jestem alkusem! - oburzył się.
   - Przepraszam cię za niego - powiedziała cicho do Bronka. - Ale nie mogę go wyrzucić, jest naszym stałym klientem, no i zawsze zostawia spory napiwek. 
   - Nie ma problemu - odparł Bronek, uśmiechając się. - Fajne czoło - powiedział z jeszcze szerszym uśmiechem.
   - Dzięki, twoje też - odpowiedziała, pokazując, że rozumie żart. - Jak się nazywasz? 
   - Bronek. Bronek Uryna. - Podał jej przez ladę rękę. 
   - Sara Orzechowska. - Uścisnęła jego dłoń.
   - A ja jestem Jarek Leczo! - wykrzyknął siedzący obok facet. - Dlaczego nikt nigdy nie pyta mnie o imię? Sara, kradniesz mi przyjaciół! 
   - Uspokój się Jarek, bo zadzwonię po Szymona i Tomasza, żeby cię stąd zabrali. 
   - A se dzwoń. Tomasz mnie nie weźmie do swojej restauracji, bo jego klienci się strasznie na mnie skarżą, a Szymona ostatnio zamknęli w areszcie za kradzież wózka sklepowego.
   - Rozumiem, że potrzebujesz pieniędzy na kaucję? - spytała Sara.
   - Ta, dlatego właśnie tu jestem. Szukam natchnienia. Muszę napisać jakiś hit i go opchnąć jakiemuś zespołowi za gruby hajs. 
   - Zawsze zastanawiałam się, czemu sam nie śpiewasz. Nadawałbyś się do tego. 
   - Tak myślisz?
   - Tak. Wiele razy słyszałam, jak śpiewasz po pijaku i masz całkiem niezły głos. 
   - Jak wyciągnę Szymona z więzienia, to poproszę go, by został moim bębniarzem. Tomasz będzie nam brzdękał na mandolinie i nazwiemy się Trzydzieści Sekund Do Marsa, bo zawsze tyle mi zajmuje upicie się tą wódką, co się nazywa Mars. 
   Bronek zaśmiał się. 
   - Śmieszy cię to? Chcesz się bić? - spytał Jarek, zakasując rękawy swojej bluzy i odsłaniając swoje chude ramiona. 
   - Nie, wszystko w porządku - odparł Broniu, unosząc ręce w obronnym geście. - Mogę trochę tej marsowej wódy? - zapytał Sary.
   - Jasne, nie ma sprawy. - Nalała mu przezroczystego napoju z krwistoczerwonej butelki, którą wyciągnęła spod lady. - Tak w ogóle, jesteś stąd? Nigdy cię wcześniej nie widziałam. 
   - Nie, pochodzę z sąsiedniej wioski, jestem tu przejazdem u mojego przyjaciela - Piotra Poszeda.
   - Znasz Poszeda? Jest tutejszym celebrytą. 
   - Naprawdę? Dlaczego?
   - Ma swój własny sklep z ubraniami, w którym ubierają się takie sławy jak Zenon Martyniuk, Agnieszka Chylińska, zespół Zero i inni. Wszystkie laski z okolicy na niego lecą. 
   - Tego o nim nie wiedziałem. Dziwne, skoro jest moim przyjacielem. - Wziął łyka Marsa. - O Boże, jak to kopie! - Skrzywił się.
   - To jest zajebiste! - krzyknął Jarek, zabierając Sarze butelkę i pijąc z niej duszkiem. - Lecim na Marsa, kochani!
   - Lecimy, lecimy! 
   Sara tylko załamała ręce, ale nie pozostało jej nic innego, jak również się napić. Nie wypada przecież tak stać i patrzeć!

*****

   Bronek wrócił do domu Piotra nad ranem, schlany w trzy dupy, a może nawet i w cztery. Zsunął w przedpokoju jednego buta razem ze skarpetką, drugim się nie przejmował - ruszył prosto na kanapę, oczekując, że zastanie tam śpiącego Rysia. Chciał się do niego przytulić, opowiedzieć mu o tym, co robił przez cały dzień i spytać, jak poszło mu z ojcem. Jednak Rysia nie było. Poderwał się z sofy, jakby go oparzyła i rozejrzał się zdezorientowany po salonie. No nie, nie było go. Ruszył więc do sypialni Piotra, może Ryszard poszedł spać do niego. Chwiejnym krokiem przemierzył dom Poszeda, a gdy doszedł do jego pokoju, pchnął mocno drzwi. Problem tkwił w tym, że drzwi nie były zamknięte, więc w rezultacie Bronisław po prostu runął na ziemię, uderzając twarzą o podłogę. 
   - Bronek, kurwa, to ty? - Piotr zerwał się z łóżka.
   - Taaaaak - wybełkotał radośnie. - Widziaeś Rysiaa? - spytał śpiewnym głosem.
   - Nie, nie było go tu, gdy przyszedłem. O chuj tyle hałasu?
   - No bo go nieaaa - odparł płaczliwie Uryna.
   - Idź spać, pewnie ci się wydaje. 
   - No doobraaa - powiedział smutno i powoli zebrał się z podłogi, by z powrotem wrócić do salonu. Miał łzy w oczach, ale nie wiedział czy z powodu rozbitej głowy, czy z powodu Rysia. 

Rynek || RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz