Rozdział 1

1.5K 113 45
                                    

Puch sypał się z nieba, przyciągając wiele osób skorych do zabawy. Co jakiś czas dolatywał do moich uszu radosny śmiech.

Mi jednak nie było wcale tak wesoło, szczególnie jeżeli przed chwilą dostałem śnieżką prosto w tył głowy. Obróciłem się, ale sprawca schował się za bałwanem.

Ponownie skierowałem swój wzrok na brzydki, obskurny internat, który znajdował się kilkadziesiąt kilometrów dalej od mojego rodzinnego domu. Jeżeli wszyscy w nim są tak dziecinni, to zapowiadają się ciężkie niecałe 3 lata. Naprawdę było mi dobrze w mojej poprzedniej szkole, ale niestety, ze względu na swoją odmienność, tylko tutaj pasowałem.

Westchnąłem ciężko i chwyciłem w obie ręce swój przyprószony śniegiem bagaż. Ciężkim krokiem udałem się do recepcji, a wiatr smagał mnie po twarzy, powodując żenującą czerwień na policzkach i nosie. W obecnej sytuacji nawet nie zwracałem uwagi na mróz, będąc zbyt zajętym rozmyślaniem nad swoim przyszłym współlokatorem. Trochę denerwuję się, bo co jeśli nie dogadamy się?

– Dzień dobry, chciałbym się zakwaterować – powiedziałem do starszej, grubszej pani w wielkich okularach.

– Przecież nie znam was wszystkich z imienia i nazwiska. Proszę dać mi jakiś dowód tożsamości – odrzekła chłodno i niemiło.

Szybko wyciągnąłem swoją legitymację z kieszeni i jej podałem. Oparłem się o ladę i czekałem aż skończy wypełniać wszystkie druczki.

Między czasie ze schodów zbiegło kilkoro chłopaków w rozpiętych kurtkach i chaotycznie zwisającymi szalikami. Jeden z nich położył kluczyk na ladzie i spojrzał prosto na mnie.

– Cześć – powiedział cały rozpromieniony.

– Ymm... cześć – odpowiedziałem zaskoczony. Przystojny brunet z burzą loków na głowie ponownie posłał mi długie spojrzenie i pobiegł za swoimi kolegami.

Zmarszczyłem brwi i odprowadziłem go wzrokiem, dopóki nie zniknął z mojego pola widzenia. Ukradkiem spojrzałem na numer pokoju. 402.

– Halo, słucha mnie Pan? – dotarł do moich uszu nieprzyjemny skrzek. Otrząsnąłem się z rozmyślań.

– Pana pokój to 411. Jakby Pan nie domyślił się, jest to czwarte piętro, lewe skrzydło.

– Dziękuję – odrzekłem, siląc się na uprzejmość.

Matko, kto w ogóle zatrudnia takich ludzi?

Chwyciłem swoje torby i zacząłem wspinać się po schodach. Mijane przeze mnie osoby patrzyły na mnie z ciekawością. Szczególnie niektóre, mocno wymalowane dziewczyny rzucały mi znaczące spojrzenia, aż miałem ochotę nakleić sobie kartkę na czoło z napisem „jestem już zajęty". Pokręciłem z westchnieniem głową.

W końcu dotarłem do odpowiednich drzwi i zapukałem. Chłopcy, stojący w grupce na korytarzu, popatrzyli na mnie dziwnie.

– Cześć – powiedziałem do nich, a oni wybuchli śmiechem. – Co was tak śmieszy? – zapytałem, marszcząc brwi.

– Nie mówimy jakimś żółtodziobom „cześć" – zarechotał jeden z nich, podkreślając dosadnie ostatnie słowo.

Wzruszyłem na te słowa ramionami, a po chwili w końcu otworzyły się drzwi do mojego nowego pokoju.

– Oh, to ty jesteś pewnie Louis – wybełkotał z pełną buzią blondwłosy chłopak, a w rękach trzymał kawałek pizzy.

Był trochę niższy ode mnie i wyglądał dosyć dziecinnie. Jego niebieskie, śmiejące się oczy zaczęły otaksowywać moją osobę.

School for Freaks ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz