Dzwoni do mnie. Słyszę jego ciężki oddech i ciche słowa. Moje łzy nie mogą przestać lecieć, kiedy dowiaduję się, że nie wróci. W tym momencie, żegna się ze mną i rozłącza.
To niemożliwe! Jest moim przyjacielem!
Biegnę jak najszybciej po ostrze i lekko rysuję po skórze żyletką. Jestem wściekła, bo przecież wierzyłam w to, że Leo mi pomoże. Że wróci i wszystko się ułoży. Był moją jedyną nadzieją, jedynym światełkiem w tunelu...Był facetem, którego KOCHAM. KURWA MAĆ! BYŁ MOIM PRZYJACIELEM.
Siadam i ukrywam twarz w dłoniach. Chcę tamować łzy, lecz ból sprawia, że nie mogą przestać lecieć. Ostatni raz połykam tabletki i popijam mocną wódką.
To koniec Devries! KONIEC!
Ubieram conversy i zakładam plecak. Zamykam drzwi i jak najszybciej biegnę na pociąg. Chcę do niego jechać i wszystko wyjaśnić. Zatrzymuję się przed jezdnią. Już prawie jestem na miejscu. Ale tabletki zaczęły działać. Przed oczami rozmywa mi się cały obraz i widzę tylko mgłę. Prawię mdleje, ale przytrzymuję się słupa. Rozglądam się czy coś jedzie, ale szczerze mam to gdzieś. Nic przecież nie widzę. Wbiegam na środek drogi i czuję przeszywający mnie dreszcz. Trochę zimna wlatuje mi w ciało i wiatr rozwiewa potargane włosy. Czuję jak jakiś pojazd uderza w moje lewe biodro i tym samym powoduje upadek całego ciała.
Zamykam oczy. Czuję jak krew spływa mi po nadgarstkach, a łzy po skroniach.
Przecież to nie boli! Śmierć wcale nie boli, kochani...
***
Budzi mnie światło, które wdziera się, przez na pół zasłonięte rolety. Jak tu trafiłam? Rozglądam się dookoła i zdaję sobie sprawę, że znajduję się w szpitalu. Tylko...dlaczego? Poruszanie ręką sprawia mi ogromny ból i nie patrząc na to, że jestem podłączona do tysiąca kabelków, moja ręka owinięta jest w bandaż. Pewnie lekarze zorientowali się, że jestem samobójczynią własnego ciała.
Nagle obok mnie pojawia się wysoki mężczyzna, ubrany w biały fartuch, z jakąś teczką w rękach.
- Jak się nazywasz? - uśmiecha się miło.
- Kate? - mówię niepewnie.
Facet zapisuje coś w notesie i pociąga nosem. Zamyśla się.
- Czemu tu jestem? - próbuję się podnieść, ale ból pleców powoduje, że nadal jestem w tym samym miejscu.
- Hm...Anoreksja, autoagresja, przedawkowanie leków...
- Jakie leki ? Jak się tu znalazłam? - jestem zdezorientowana.
- Potrącił cie samochód - opiera ręce na szpitalnym łóżku. - Wbiegłaś na środek ulicy.
- Tak, pamiętam - przyznaję.
Natychmiast przypominam sobie o Leo. On nie wróci...Nawet nie wie, że tu jestem. Nigdy nie dowie się, że przez niego połknęłam tabletki, nie dowie się, że prawie zginęłam.
- Kate? - pielęgniarka stoi przy moim łóżku i szeroko się uśmiecha. - Masz gościa.
CZYTASZ
7 samobójstw Kate Cooper |L.D| KOREKTA
Fanfic'' I przerywana linia na dłoniach to tylko znak, że żyjesz. Ale tak naprawdę to tylko istnienie, a nie życie. Tak naprawdę to koniec. Całkowity koniec. '' ~7 samobójstw Kate Cooper