17.Goodbay

1.9K 149 2
                                    

      Dzwoni do mnie. Słyszę jego ciężki oddech i ciche słowa. Moje łzy nie mogą przestać lecieć, kiedy dowiaduję się, że nie wróci. W tym momencie, żegna się ze mną i rozłącza.

To niemożliwe! Jest moim przyjacielem! 

Biegnę jak najszybciej po ostrze i lekko rysuję po skórze żyletką. Jestem wściekła, bo przecież wierzyłam w to, że Leo mi pomoże. Że wróci i wszystko się ułoży. Był moją jedyną nadzieją, jedynym światełkiem w tunelu...Był facetem, którego KOCHAM. KURWA MAĆ!  BYŁ MOIM PRZYJACIELEM.

Siadam i ukrywam twarz w dłoniach. Chcę tamować łzy, lecz ból sprawia, że nie mogą przestać lecieć. Ostatni raz połykam tabletki i popijam mocną wódką. 

To koniec Devries! KONIEC! 

Ubieram conversy i zakładam plecak. Zamykam drzwi i jak najszybciej biegnę na pociąg. Chcę do niego jechać i wszystko wyjaśnić. Zatrzymuję się przed jezdnią. Już prawie jestem na miejscu. Ale tabletki zaczęły działać. Przed oczami rozmywa mi się cały obraz i widzę tylko mgłę. Prawię mdleje, ale przytrzymuję się słupa. Rozglądam się czy coś jedzie, ale szczerze mam to gdzieś. Nic przecież nie widzę. Wbiegam na środek drogi i czuję przeszywający mnie dreszcz. Trochę zimna wlatuje mi w ciało i wiatr rozwiewa potargane włosy. Czuję jak jakiś pojazd uderza w moje lewe biodro i tym samym powoduje upadek całego ciała. 

Zamykam oczy. Czuję jak krew spływa mi po nadgarstkach, a łzy po skroniach. 

Przecież to nie boli! Śmierć wcale nie boli, kochani...

                                                                                           ***    

Budzi mnie światło, które wdziera się, przez na pół zasłonięte rolety. Jak tu trafiłam?  Rozglądam się dookoła i zdaję sobie sprawę, że znajduję się w szpitalu. Tylko...dlaczego? Poruszanie ręką sprawia mi ogromny ból i nie patrząc na to, że jestem podłączona do tysiąca kabelków, moja ręka owinięta jest w bandaż. Pewnie lekarze zorientowali się, że jestem samobójczynią własnego ciała.

Nagle obok mnie pojawia się wysoki mężczyzna, ubrany w biały fartuch, z jakąś teczką w rękach. 

- Jak się nazywasz? - uśmiecha się miło. 

- Kate? - mówię niepewnie.

Facet zapisuje coś w notesie i pociąga nosem. Zamyśla się. 

- Czemu tu jestem? - próbuję się podnieść, ale ból pleców powoduje, że nadal jestem w tym samym miejscu.

- Hm...Anoreksja, autoagresja, przedawkowanie leków...

- Jakie leki ? Jak się tu znalazłam? - jestem zdezorientowana.

- Potrącił cie samochód - opiera ręce na szpitalnym łóżku. - Wbiegłaś na środek ulicy. 

- Tak, pamiętam - przyznaję. 

Natychmiast przypominam sobie o Leo. On nie wróci...Nawet nie wie, że tu jestem. Nigdy nie dowie się, że przez niego połknęłam tabletki, nie dowie się, że prawie zginęłam. 

- Kate? - pielęgniarka stoi przy moim łóżku i szeroko się uśmiecha. - Masz gościa.

7 samobójstw Kate Cooper |L.D| KOREKTAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz