Day 4 - On a date

291 37 5
                                    


Od dwóch minut prawie nikt się nie ruszał. Matthew z rumieńcami na twarzy patrzył na swoje dłonie splecione na kolanach. Było mu niewyobrażalnie głupio, gdyż uniesienie wzroku wydawało się zbyt trudne. Gilbert odchylił głowę do tego stopnia, że bez problemu mógłby przyglądać się sufitowi, gdyby nie poduszka zakrywająca całą jego twarz. Na poduszce umościła się Duma Prus, bardzo z siebie zadowolona. Wachabe siedział w środku i miętosił w łapach liścik.

Pierwszy ruch wykonał właśnie on. Gdy zaczął drzeć kartkę na dwie i więcej części, przerywając tym samym wszechobecną ciszę, Prusy drgnął. Dźgnął kurczaczka palcem, by ten sobie poleciał i odłożył poduszkę na kolana, jednak nie odwrócił się w stronę Kanady.

— A więc... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na randkę?

Matt nie powstrzymał nerwowego uśmiechu. Przez głowę przeleciała myśl, że zachowują się nieśmiało jak nastolatki przed pierwszą randką.

— Oczywiście.

*

— Cieszę się, że wybrałeś to miejsce — powiedział Kanada i zaczął bujać w przód i w tył ich złączonymi dłońmi. Gilbert go nie powstrzymywał. Dobry humor Matta udzielił się i jemu.

Wesołe miasteczko wypełnione było rodzinami z dziećmi i nastoletnimi parami, dlatego dwóch facetów idących za rękę wyróżniało się. Chodzili od stoiska do stoiska, od atrakcji do atrakcji i nigdzie nie zatrzymywali się na dłużej. Wachabe dreptał za nimi i zadręczał się myślą, czy już powinien robić zdjęcie, czy poczekać aż coś się wydarzy.

Panujący tam gwar bardzo im się spodobał. Wszędzie pełno było plączących się pod nogami dzieci, które naciągały rodziców na kolejne rzeczy. Gilbert obserwował to i śmiał się pod nosem. Miało to swój urok, przypominało mu Ludwiga, gdy ten niezwykle rzadko go o coś prosił.

Podczas gdy on odpłynął myślami do młodszego brata, Kanada zaprowadził ich przed szklany labirynt. W środku z wystawionymi przed siebie rękoma błądziło kilka osób. Jakieś dziecko stukało w najbardziej zewnętrzną ścianę i machało do ojca, który robiąc głupie miny udawał, że wpada na kolejne szyby. Prusy otrząsnął się z zamyślenia, gdy ktoś naprawdę wszedł na przeszkodę i rozległ się charakterystyczny dźwięk uderzania.

— Chcesz?

— A ty? — odparł Matt, między wierszami ukrywając rozpaczliwie dziecinne „tak!".

— Sprawdźmy, kto pierwszy znajdzie wyjście — wytknął do niego język i zapłacił bileciarce.

Rozeszli się tuż za wejściem do labiryntu, pokazując sobie języki jak małe dzieci. Obaj równie szybko stracili orientację i nie byli w stanie stwierdzić, gdzie już byli lub jaką drogą wrócić do wejścia. Czasami widzieli siebie kątem oka, lecz się nie spotkali. Jedynie raz znaleźli się po przeciwnych stronach tej samej szklanej ściany. Żaden z nich nie widział przejścia na jej drugą stronę, więc po prostu przez krótką chwilę stali i patrzyli na siebie. Gdyby się odezwali, z pewnością by się usłyszeli, jednak milczeli. Matthew przez ułamek sekundy czuł irracjonalny strach, że nie uda mu się znaleźć nie tyle wyjścia z labiryntu, co przejścia na drugą stronę przeźroczystej ściany, która oddzielała go od Prus. Mężczyzna najwyraźniej zauważył jego krótkie zawahanie, gdyż wysunął koniuszek języka, zupełnie jakby jeszcze raz chciał go wytknąć. Ale zamiast tego oblizał wargi, nie odrywając wzroku od Matta. Temu zrobiło się cieplej od tego gestu. Natychmiast ruszył dalej w poszukiwaniu wyjścia.

Nieomylny instynkt Gilberta wyprowadził go na zewnątrz, gdzie jeszcze przez prawie cztery minuty musiał czekać, aż Matthew do niego dołączy. Gdy odchodzili, śmiał się z jego zagubienia. A potem uspokajająco złączył ich palce. Nie chciał przyznać się do tego, że i jemu przez chwilę udzieliło się uczucie niepokoju, kiedy widział ukochanego, ale nijak nie mógł się do niego dostać. Cieszył się, że nie dzieliła ich już żadna niewidzialna przeszkoda.

— Idźmy na to. — Prusy wskazał palcem kolejkę górską, która wyglądała na dostarczającą silnych wrażeń.

— Jesteś pewny?

— Boisz się? — zapytał z drobnym uśmieszkiem pod nosem.

— Ja nie, Alfred mnie na takie zabierał, więc jestem zahartowany, ale martwię się o ciebie — odparł bez cienia złośliwości.

— Ej, teraz to poczułem się urażony. Idziemy, pokażę ci jak zagilbiście jestem zahartowany.

*

— Ale nie powiesz, że cię nie ostrzegałem — parsknął Matt, między niekontrolowanym chichotem a czkawką.

— Cicho bądź. — Gilbert sam się uciszył, czując nawracającą falę mdłości. Dla bezpieczeństwa pochylił się nad koszem na śmieci, od którego już śmierdziało wymiocinami. Szczęście, że znajdowali się za wszystkim atrakcjami i nikt do tej części wesołego miasteczka raczej nie zaglądał. Wstyd mu było, że byle kolejka doprowadziła go do takiego stanu.

— Hej, Wachabe! Nie rób zdjęcia teraz! — wrzasnął, widząc misia przykładającego aparat do pyszczka.

— Za późno — odparł i wycofał się z pola rażenia Prus. — Pierwsze było w labiryncie — powiedział jakby chcąc oczyścić się z niewypowiedzianych zarzutów.

Mężczyzna jedynie machnął na to ręką i spojrzał na swojego partnera.

— Mattie — jęknął. — Powiedz, że podobała ci się ta randka, błagam.

Kanada uśmiechnął się wyrozumiale.

— Bardzo mi się podobała. Powtórzymy to kiedyś, dobrze?

— Dobrze. — Gilbert czuł, że mógłby chodzić na tą kolejkę i robić z siebie błazna nawet codziennie, jeżeli tylko oznaczałoby to, że Matthew będzie szczęśliwy.

[APH] 30 day OTP challenge - PruCanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz