Day 10 - With animal ears

225 33 1
                                    


— Za grzechy trzeba cierpieć. Twoje słowa — powiedział perfidnie rozbawiony Kanada, gdy tylko poznał treść nowego liściku od Francisa.

Prusy leżał na kanapie jakby stracił chęć życia, podczas gdy Wachabe w najlepsze spał sobie na jego plecach. Duma siedziała na parapecie i wcinała jakieś ziarenka zupełnie nie przejęta stanem swojego właściciela. Powietrze pachniało sobotnim lenistwem.

— Pewnie niepotrzebnie wypiliśmy mu dwie butelki wina. — Poduszka tłumiła jego głos, lecz Matthew udało się go zrozumieć.

— My? Sam wypiłeś.

— A tak, zapomniałem, że wolałeś iść i dyskutować z Brewką zamiast razem ze mną dokuczać Francisowi — wyżalił się podnosząc lekko głowę i zaraz ją z powrotem opuszczając.— A potem spaliście w jednym łóżku! Zdrajco!

— Nie spaliśmy, tylko przez przypadek zasnęliśmy na jednym łóżku. Byłem wykończony, podobnie jak Arthur. Chyba nie jesteś o niego zazdrosny? — zapytał zadziornie.

— Jestem. Ale ten jeden raz mogę ci wybaczyć.

— Dziękuję — odparł z uśmiechem. Kiedy Prusy również miał zły humor, wolał już nie prawić mu kazań.

Delikatnie, tak by go nie obudzić, przeniósł niedźwiadka na jego legowisko, a sam położył się na plecach Gilberta. Badał przez chwilę, czy przypadkiem go to nie zirytuje, gdy jednak nic nie poczuł, rozluźnił się i przytulił do niego. Leżeli w ten sposób przez dłuższy czas, dopóki Matthew nie zaczął się wiercić. Odchylił kaptur bluzy mężczyzny i kilka razy musnął wargami kark, a raz nawet delikatnie ugryzł. Dreszcze rozchodziły się po ciele Gilberta raz w górę kręgosłupa, raz w dół.

— Matt — wymruczał niskim głosem. — Czy ty masz chęcicę?

— Tak, zdaje się, że tak — odpowiedział cicho i leniwo. — Ale najpierw powiedz mi co z tym zadaniem.

— Ja kupię jakieś uszka tobie, a ty mi, proste. — Zaczął się gramolić, by przewrócić się na plecy. — Chodź tu do mnie.

*

Trzy dni później

— Masz już coś dla mnie? — zapytał Prus tuż po powitaniu.

— Tak. Myślę, że będzie ci pasować.

— Rozumiem... A ja nie mogę znaleźć tego, co chcę dla ciebie.

— Nie martw się. Na pewno ci się uda.

*

Kolejne trzy dni później

— Znalazłem! — krzyknął Gilbert stojąc jeszcze w progu.

Była to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy to właśnie on pojawiał się w ich domu później niż Matthew. Zazwyczaj to pracujący chłopak przy powrocie był witany przez zajmującego się domem Gilberta. Prawie nigdy na odwrót.

— Witaj w domu — dobiegło go z kuchni, podobnie jak miły zapach czegoś smażonego. — Co znalazłeś?

— No uszka dla ciebie. — Wpadł do pomieszczenia, odciągnął go od kuchenki, gdzie smażyła się ryba i ucałował w policzek. — Ślicznie będziesz wyglądał.

— Cieszę się, ale zaraz mi się spali...

— Zostaw to na razie. — Mężczyzna skręcił gaz staromodnej kuchenki i zaciągnął go na korytarz. — Biegnij po te moje.

Gdy Kanady przez chwilę nie było, wyciągnął z torby zakupioną opaskę z uszkami i schował za plecami. A kiedy usłyszał kroki na schodach, zamknął oczy.

— No mam.

— Załóż — zarządził niecierpliwie. Miał nadzieję, że Wachabe zorientował się co się dzieje i krąży gdzieś w pobliżu z aparatem.

Poczuł zakładaną opaskę i spojrzał na Matta, który także zaczął się uśmiechać. Zrobiło mu się od tego cieplej, zupełnie jakby był zakochanym gówniarzem.

— Teraz ty zamknij. — Matthew wykonał polecenie bez chwili zawahania i teraz to Prus przyozdobił go zwierzęcymi uszami. — Dobrze, a teraz krok do tyłu i patrzymy w lustro. Misiek, jesteś?

Niedźwiadek pomachał łapą, sygnalizując gotowość. Po chwili sfotografował odbicie ich trójki w dużym lustrze. Zarówno Prusy jak i Kanada śmiali się z tego, jak wyglądają. Gilbertowi została dodana para sterczących, brązowych psich uszu. Z blond włosów Matta wystawały urocze puchate uszka misia polanego.

— Czyli według ciebie zachowuję się jak pies?

— W pozytywnym sensie. Taki wierny wobec właściciela...

— A kto jest moim właścicielem? — zapytał, uśmiechając się.

— A taki jeden niedźwiadek... — bąknął i zaczerwienił się na policzkach.

— Wachabe?

— Nie, inny, trochę większy.

Gilbert parsknął śmiechem, ale podjął grę, w ramach której przez chwilę zabawnie ruszał nosem, jakby szukając jakiejś woni, aż na końcu doskoczył do Matta i wziął go w ramiona.

— Wróciłbym do tego zapachu nawet gdyby zesłali mniena Antarktydę — mruknął, zaczynając jeździć nosem po szyi ukochanego,doprowadzając go tym do śmiechu i przyjemnych dreszczy równocześnie.

[APH] 30 day OTP challenge - PruCanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz