Day 7 - Cosplaying

293 31 9
                                    


Prusy krytycznym okiem przejrzał się w dużym lustrze wiszącym w holu. Skrzywił się, widząc charakterystyczny kapelusz, który miał ochotę ściągnąć i cisnąć o ścianę. Poprawił granatowy mundur i kołnierz. Nie zaprzeczał, że wygląda okropnie, ale dla tego zadania musiał się poświęcić. Już samo zdobycie tego kostiumu wiązało się z otrzymaniem zdumionego spojrzenia od pani z wypożyczalni. W końcu do Halloween zostało jeszcze trochę czasu i co najwyżej jakieś przedstawienie teatralne mogłoby to wyjaśnić.

Wzdrygnął się na myśl, że granat i czerwień obok siebie mogłyby komuś przywieść na myśl mundur Starego Fritza. Szczęście, że jednak mimo wszystko oba ubiory różniły się od siebie. Nie zniósłby tego, że Staruszek i francuski kurdupel mogliby nosić identyczne mundury. Naprawdę bardzo tego nie chciał.

Wyciągnął chusteczkę i starł starannie namalowane zakręcone wąsiki. Nie pasowały mu w ogóle, poza tym Napoleon takich nie miał. Choćby nie wiadomo jak nie znosił tego kurdupla, nie mógł mu tego zrobić.

Nie wiedział dlaczego akurat tą postać wybrał do durnego zadania Francji. Przecież szczerze i mocno go nie znosił. Będzie mu jakiś kurdupel panoszył się w jego domu! I doprowadzał do zniknięcia brata! I odbierał podbite terytoria na rzecz jakiejś Pchły ze wschodu!...

— Wdech... Wydech... — mruknął sam do siebie. Wściekanie się nie miało najmniejszego sensu. Przecież niczego to nie zmieni... Ale naprawdę nie jego wina, że za każdym razem, gdy o nim pomyśli, miał ochotę coś rozwalić. Albo rozbić o łepetynę Francy.

— Wdech. Wydech. Cześć, malutki.

Duma Prus przysiadła na jego ramieniu i ciągnięciem za włosy zaczęła domagać się pieszczot. Gilbert pogłaskał ją po główce, na co ta wydobyła z siebie radosne kwilenie. W korytarzu pojawił się także niedźwiadek, który przycupnął tuż obok jego buta.

— Idź ode mnie, mała zarazo. To kostium z wypożyczalni, nie może na nim być twojego futra.

Wachabe prychnął i przesiadł się bliżej drzwi, wyraźnie dając do zrozumienia, że jest obrażony i czeka na właściciela, któremu nie omieszka się poskarżyć.

Mężczyzna również prychnął i z powrotem spojrzał w lustro, jakoś automatycznie się krzywiąc. Jeszcze raz potarł miejsce, gdzie chwilę wcześniej widniały małe, bardzo francuskie, stereotypowe wąsiki. W prawie tym samym momencie drzwi mieszkania się otworzyły i ktoś wszedł do środka. Gilbert odwrócił w tym kierunku głowę.

— Alfred? Co ty tu robisz?

*

— Przepraszam. No przepraszam, przecież wiesz, że nie chciałem.

Kanada po kilku minutach barykadowania się w łazience łaskawie zechciał ją opuścić, jednak siedząc na kanapie z skrzyżowanymi ramionami, wcale nie sprawiał wrażenia mniej obrażonego.

— Myślałem, że ten etap już mamy za sobą — burknął pierwszy raz od momentu opuszczenia świątyni dumania.

— Bo mamy — zapewnił gorliwie. — To przez to, że ubrałeś się jak on. Naprawdę ze wszystkich personifikacji musiałeś wybrać akurat Amerykę?

Kanada wykrzywił wargi i odwrócił głowę w drugą stronę. Tak właściwie to nie był aż tak rozgniewany i obrażony, na jakiego pozorował. W końcu przywykł do tego. Chciał po prostu, żeby Gilbert się trochę nacierpiał próbując go udobruchać. A ten doskonale wiedział co robić. Przyklęknął obok niego na kanapie i leciutko chwycił jego podbródek. Przysunął się i zaczął składać drobne pocałunki na linii szczęki, między nimi niskim głosem mrucząc kolejne przeprosiny. Kiedy Matt odchylił głowę, prosząc w ten sposób o pieszczoty na szyi, Prusy wiedział, że wygrał.

— Nawet uczesałeś się bardziej jak on — powiedział, składając ostatni pocałunek na obojczyku i poprawiając brązową kurtkę obszytą futerkiem. Nie sądził, żeby to naprawdę była kurtka Ameryki, co oznaczało, że Matthew musiał się nachodzić, żeby znaleźć podobną. — Tylko twój loczek nie chce współpracować. Może go obetniemy?

— Lepiej nie — odparł Matt, ścierając kciukiem resztę francusko-pruskich wąsów. — Jak kiedyś go eksperymentalnie przyciąłem, to ludzie z Quebec urządzili sobie referendum i prawie mi się odłączyli... Nie chcę powtórki tego, miałem wtedy koszmary.

— Rozumiem.

— A ty? — zapytał, przyglądając mu się. — Napoleon?

— A tak, tak! — Zerwał się i pokazał mu w całej okazałości. W tym samym momencie zorientował się, że nie ma kapelusza, więc pobiegł na korytarz, gdzie mu spadł.

Jedną ręką podniósł Wachabe, drugą jego ofutrzone, tymczasowe legowisko.

— Nie wierzę! Przecież wiesz, że tracisz mnóstwo futra. Jesteś gorszy niż psy Ludwiga. — Oddał zwierzaka właścicielowi, a sam zajął się czyszczeniem i prostowaniem kapelusza.

— Trzeba go wykąpać — powiedział Matt, głaszcząc misia i patrząc na kłębki kłaków, które unosiły się w powietrzu.

— Ale to nie dziś. Chodź. Wachabe, bierz aparat.

Niedźwiadek zabrał urządzenie ze stołu i wykadrował.

— Jesteś pewien, że właśnie w ten sposób? — zapytał nieśmiało Kanada, patrząc na wyczyny Prus.

— Nie wyobrażam sobie tego w inny sposób.

*

— Oni chyba zaczynają się za dobrze bawić — Francis mruknął sam do siebie.

Za Atlantykiem Prusy wystawiał w kierunku obiektywu środkowe palce i wyglądał na szalenie zadowolonego, że robi to przebrany za jednego z jego ulubionych szefów. Matthew ubrany w charakterystyczną kurtkę Ameryki stał za nim i obejmował go, a podbródek oparł na jego ramieniu. Mógłby nawet uznać, że w ten sposób wyglądają słodko... gdyby nie połączenie fakerów i munduru Napoleona! To była jawna kpina z niego!

— Zdecydowanie za dobrze.

[APH] 30 day OTP challenge - PruCanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz