23

2.3K 146 75
                                    

ANNABETH

W czasie, gdy Jason szukał jakiegoś taniego hotelu ja i Nico opatrywaliśmy rany Percy'ego. Wszyscy zjedliśmy trochę ambrozji i wypiliśmy parę łyków nektaru. Poczuliśmy się lepiej. Mój chłopak, właściwie nie powinnam go tak nazywać - był kimś więcej, miał spore rany na plecach i ramionach. Jego nogi były w miarę w porządku, a na klatce piersiowej tylko siniaki i drobne zadrapania. Był zmęczony i głodny, podejrzewałam, że odwodniony.

Ja nakładałam bandaże, a Nico polewał rany wodą. Nie leczyły się całkowicie, ale przynajmniej mniejsze znikały, a większe przestały krwawić. Kiedy skończyliśmy skontrolowałam dwóch pozostałych chłopaków, ale nie odnieśli poważniejszych obrażeń.

Wkrótce wrócił Jason i powiedział, że znalazł hotel. Nico złapał Percy'ego za ramię i odpowiedział:

- Będziemy się zbierać. Pięciu herosów w jednym miejscu przyciągnie sporo potworów. Powodzenia, mam nadzieję, że wrócicie bezpiecznie.

- Dzieki - zwróciłam się do Nico równocześnie z Adamem i Jasonem. Potem pocałowałam Percy'ego szybko w usta i wyszeptałam - Nie umieraj Glonomóżdżku.

- Uważaj na siebie Mądralińska - Odpowiedział cicho. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.

- Idźcie już - powiedział Jason.

Nico skinął głową i rozpłynęli się w cieniu. Obóz Półkrwi zyskał właśnie dwóch pacjentów. Jakaś niewielka część mojego umysłu zastanawiała się ile czasu minie tym razem nim Will wypuści Nico z infimerii.

- Prowadź - zwróciłam się do Jasona. 

***

W hotelu zajęliśmy trzyosobowy pokój z dwoma sypialniami. Niestety trafiło mam się dwuosobowe łóżko. Żeby zapewnić mi trochę prywatności chłopcy zgodzili się na nim spać.

Wykąpaliśmy się, zjedliśmy coś i poszliśmy spać. Wszyscy byliśmy wykończeni tym dniem.

Zasypiając pomyślałam: mam nadzieję, że z Percym wszystko w porządku.

***

Następnego dnia zebraliśmy wszystkie pieniądze jakie mieliśmy na pociąg do Nowego Jorku. Na stację musieliśmy się przejść.

- Nie mam już siły - narzekał Jason.

- To już koniec! Poddaję się! - Krzyknął Adam siadając na ziemi.

- Idziemy dopiero pół godziny. Przestańcie narzekać jakbyście dokonywali żywota - Odpowiedziałam.

- Proszę. Odpocznijmy trochę - błagał Adam. Spojrzałam na Jasona. Posłał mi spojrzenie proszące o zrozumienie.

- Dobrze ale tylko parę minut - zgodziłam się.

Kiedy umówiony czas minął poszliśmy dalej. Do małego miasteczka dotarliśmy prawie godzinę później. Pewnie gdyby nie było z nami Adama trwało by to krócej, ale chłopak nie miał tak dobrej kondycji jak my.

Kupiliśmy bilety na pociąg na stacji kolejowej wyglądającej jakby ostatni remont przeprowadzono dwadzieścia lat temu. Całkiem prawdopodobne, że tak było. Kiedy siedzieliśmy na ławeczce na naszym peronie podeszła do nas starsza kobieta z małym dzieckiem na rękach. Nie zwróciliśmy na nią szczególnej uwagi. Adam chodził dookoła nas kopnąć kamyki i próbując czymś się zająć. Jego wyczerpanie i brak sił zniknęły bez śladu w magiczny sposób.

- Myślicie, że wszystko z nimi w porządku? - spytałam.

- Annabeth, jestem pewien, że nic im nie jest - pocieszał mnie Jason. Przytulił mnie i dodał ciszej - martwmy się lepiej o siebie.

Nie Umieraj Glonomóżdżku [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz