5

3.5K 253 63
                                    

Znacie to uczucie, gdy na lekcji nauczyciel zada projekt i mówi, że temat dowolny? Na początku czujesz radość, a następnie uświadamiasz sobie, że jest zbyt wiele możliwości. W efekcie bardzo długo się zastanawiasz i szukasz natchnienia. Tak właśnie teraz się czuję...

Za niedługo Annabeth ma urodziny. Muszę wymyślić coś naprawdę niesamowitego, żeby zapamiętała je do końca życia. W końcu to będą ostatnie jakie z nią spędzę.
Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Będę musiał pogadać z Piper. Ewentualnie z Hazel, bo one lepiej się na tym znają.

Po akcjii z atakiem na Obóz Herosów uleczyłem nogę wodą. Wiele osób opatrzono od razu po zniknięciu potworów. Ogólnie nikt nie zginął, ale pare osób nadal leży w infimerii.Musieliśmy wszystko posprzątać, więc zasnąłem bardzo zmęczony. Kolejny dzień minął na ponownym sprzątaniu i snuciu różnych teorii.

Leżałem w swoim łóżku nie mogąc zasnąć. Starałem się nie myśleć o bólu jaki nieustannie mi towarzyszył, ale było to trudne. Nie chciałem też brać tabletek nasennych.

Podniosłem się i zapalając światło stanąłem przed lustrem. Byłem zdecydowanie chudszy, moje oczy były ponure, a twarz blada. Zastanawiałem się jak wyznać prawdę Annabeth. Wszystko się sypało, a ona o tym nie wiedziała.

Myślałem też o śmierci. Czy będzie bolało? Czy trafię do Elizjum? Czy ktoś będzie tęsknił? Zapomną o mnie? Jak będzie wyglądał pogrzeb?

Westchnąłem głęboko i podszedłem do ubrań przygotowanych, aby włożyć je jutro. Ubrałem się i napisałem notkę w razie gdyby ktoś mnie szukał. Wybiegłem ze swojego domku w kierunku plaży. Harpie nie pojawiły się, co przywitałem z radością.
Widocznie także miały wszystkiego dość.

Gdy byłem już na miejscu, zanurzyłem się w wodzie i po prostu płynąłem przed siebie.
Po jakimś czasie usłyszałem głos ojca: Chodź do mnie synu...

Jakieś mocne prądy złapały mnie i pociągnęły w nieznane. Zamknąłem oczy i po prostu czekałem.

Gdy je otworzyłem byłem w Pałacu Posejdona. Strażnicy pływali wokół mnie, patrząc takim wzrokiem jakbym był czymś obrzydlim, ale ciekawym. Wszystko było piękne, błyszczące i spokojne. Nie było śladu po wojnie, jak się tu odbyła podczas mojej ostatniej wizyty.

W końcu ich znalazłem. Po paru minutach błądzenia zobaczyłem Tysona i Ojca w jakimś ogrodzie. Uśmiechnęli się do mnie, ale zobaczyłem, że coś bardzo martwi tatę.

- Cześć. Wzywałeś mnie? - spytałem.

- Tak synu. Chciałem z tobą porozmawiać, ale najpierw... Tysonie, wiesz czym miałeś się zająć.

- Tak tato. Już płynę.

Po tych słowach mój brat przytulił mnie miażdżąc mi żebra i oddalił się bez słowa.

- O co chodzi? - Spytałem zaciekawiony.

- Widzisz... Twój brat potrzebuje pomocy.

- Tyson?

- Nie... Musisz udać się w pewne miejsce i mu pomóc.

- Gdzie? Jak? O jakiego brata chodzi?

- Udaj się do swojego Obozu, a dalej zaprowadzi cię instynkt.

- Czyli mam latać jak głupi po całym Long Island i szukać dzieciaka, którego nie znam?! Super. Zapowiada się naprawdę miły dzień. - Mój głos ociekał sarkazmem.

Ojciec ani słowem nie wspomniał o tym, że umieram. Nie powiedział nic, aby mnie pocieszyć, albo chociaż pokazać, że go to obchodzi. Oczywiście nie powiedziałbym tego na głos, ale czułem się trochę zdradzony. Liczyłem na to, że Posejdon powie coś jeszcze, ale on wezwał prądy i odesłał mnie tam, skąd mnie zabrał.

Popłynąłem do brzegu i wyszedłem na plażę. Rozejrzałem się i zobaczyłem Annabeth razem z Jasonem i Nico. Siedzieli i rozmawiali. Podszedłem do nich z uśmiechem, doskonale wiedząc, czego się spodziewać.

Nie Umieraj Glonomóżdżku [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz