Czarnowłosy szesnastolatek siedział w fotelu i pustym wzrokiem wpatrywał się w krajobraz za oknem. W dłoniach kurczowo ściskał medalion, tak podobny, do jednego z Horkruksów Czarnego Pana. W środku wyryte były inicjały R.A.B.
Regulus Arcturus Black.
Chłopiec przycisnął błyskotkę do piersi. Nie potrafił już zliczyć jak wiele razy czuł ten obezwładniający uścisk w piersi. Na początku wszyscy mówili mu, że to minie, że czas zaleczy rany. Tymczasem minęło już pięć lat, a ból nie osłabł ani trochę, a wręcz jeszcze bardziej się nasilił.
Zaraz po pogrzebie Regulusa, jego sprawą zajęło się Ministerstwo. Nie wykazano żadnej żyjącej rodziny od strony matki, pan Lucjusz i Voldemort zadbali o wszystko, kiedy tworzyli mu nową tożsamość. Syriuszowi odebrano jakiekolwiek prawa do niego, ponieważ nadal był zbiegłym z Azkabanu więźniem, skazanym na dożywocie, domniemanym Śmierciożercą. Dziadkowie również zmarli i to jeszcze przed jego narodzinami.
Sprawa skomplikowała się do tego stopnia, że Ministerstwo postanowiło umieścić go na jakiś czas w magicznym sierocińcu w oczekiwaniu na proces, który Malfoy'owie toczyli o opiekę nad nim.
Spędził tam całe pięć lat. Pięć przeklętych lat, ponieważ Dumbledore robił wszystko, by uniemożliwić mu jakikolwiek kontakt z „rodziną". W pewnym momencie zmanipulował Ministra do tego stopnia, że przetrząśnięto całą posiadłość Malfoy'ów w poszukiwaniu czarno magicznych przedmiotów oraz przesłuchiwano wszystkich członków rodziny pod Veritaserum. Kolejne odwlekania rozpraw, tłumaczenia się z każdej rodzinnej pamiątki o wątpliwej przeszłości... Był już po prostu zmęczony, wyczerpany wszechobecną nieufnością i głupotą.
Poddał się wraz z zamknięciem grobowca Regulusa. Nie potrafił przypomnieć sobie żadnego szczegółu z trzech tygodni przed i po pogrzebie. Był jak lunatyk. Chodził, jadł tyle co wcale, spał, a raczej przysypiał okazjonalnie, kiedy nie męczyły go koszmary. Poza tym jednak nie było z nim żadnego kontaktu. Po prostu skorupa, która jednie egzystowała na tym świecie. Był martwy, choć wciąż pozostawał w tym piekle na ziemi.
Nie potrafił się nawet wyżyć, bo wszelkie negatywne emocje w magiczny sposób wyparowywały z jego głowy, a ponieważ nie potrafił przywołać żadnych pozytywnych, czuł się pusty.
Podobnie sprawa miał się z Mistrzem Eliksirów. Nawet, kiedy przez lata mieszkania w sierocińcu Harry uczęszczał do Hogwartu, Snape unikał go jak ognia. Lekcje eliksirów stały się piekłem. Nie potrafił patrzeć jak już i tak zmęczony życiem i rozbity mężczyzna stacza się jeszcze bardziej. A wszystko to z jego winy.
Drzwi do pokoju Harry'ego otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
– Al... Zaczęła się kolacja. – Narcyza kucnęła przed jego fotelem i wyciągnęła dłoń w stronę twarzy bruneta. Wzdrygnął się, kiedy jej palce musnęły policzek. Tak ciepłe w porównaniu to jego chłodnej skóry. Bladej i zimnej, jak u trupa.
– Och Al, proszę. Zejdź na dół. Od tygodni nie wychodzisz z pokoju – prosiła matka Draco. Rzeczywiście, ostatnim razem, kiedy zszedł na posiłek zastał w jadalni zarówno Riddle'a, jak i Kat wraz ze Snape'em. Spanikowany odwrócił się na pięcie i uciekł do siebie. Od tamtej pory ani myślał wychodzić z bezpiecznego pokoju. Bał się. Drżał na myśl, że miałby skonfrontować się z mężczyzną, któremu zniszczył życie, z przyjaciółką, niemal siostrą, której odebrał ojca.
– Al, musisz coś zjeść. Ostatnio prawie nie tknąłeś tego, co przyniosły skrzaty. Zejdź ze mną na dół. – Narcyza widać nadal nie miała ochoty się poddawać. W pewien sposób pocieszyło to Harry'ego, miał wrażenie, że nie jest sam, a takie myśli nachodziły go ostatnio bardzo często. Ale czy to nie lepiej? Jeśli byłby sam, nie mógłby skrzywdzić już nikogo więcej. Nie musiałby się obawiać każdego swojego słowa, każdego gestu, każdej więzi...

CZYTASZ
Oczy które spoglądają w dal.
FanficPięć lat minęło... Pusty wzrok wbity w ścianę, pięści zbielałe od kurczowego trzymania się krzesła, usta zaciśnięte w wąską linię... pustka, rozpacz, zagubienie. Ileż można wpatrywać się w jeden punkt? Ileż można udawać, że wszystko jest w porządku...